– Och. – Zawiesila glos. – Akurat dzis obiecalam przyjaciolce, ze ja odwiedze. Wlasnie urodzila dziecko.
– To mile.
– Przykro mi.
– Nie ma powodu. Zobaczymy sie jutro. Moze w komisariacie, jesli nie sprawi ci to klopotu?
– Dobrze.
Uzgodnili godzine i Rebus, konczac rozmowe, wrocil do sali operacyjnej. Odniosl wrazenie, ze ucieszyla ja propozycja spotkania dzis wieczorem. Chyba czegos takiego oczekiwala, jakiegos sygnalu z jego strony, ze jest nadal zainteresowany i ze nie ogranicza sie tylko do spraw sluzbowych.
A moze to tylko jego wyobraznia?
Wrocil do biurka i zadzwonil do Claverhouse’a.
– Zawiodles mnie – powiedzial Claverhouse.
– Obiecalem, ze sie nie rusze na krok od biurka i slowa dotrzymalem.
– No to dlaczego nie odebrales telefonu?
– Bo ktos mnie w tym czasie dopadl na komorce.
– Ktos wazniejszy ode mnie? Teraz to juz naprawde mnie zraniles.
– Dzwonil moj bukmacher. Jestem mu winien dwiescie baniakow.
Przez chwile w telefonie zapadla cisza, po czym Claverhouse oswiadczyl:
– No to bardzo mi ulzylo. Dobra, wiec twoj kontakt w Dublinie nazywa sie Declan Macmanus.
Rebus zmarszczyl czolo.
– Czy nie tak brzmialo prawdziwe nazwisko Elvisa Costello? – zapytal.
– To widocznie podzielil sie nim z kims w potrzebie – odparl Claverhouse i podal Rebusowi numer telefonu w Dublinie wraz z numerem kierunkowym. – Choc nie sadze, zeby ci dusigrosze na St Leonard’s pozwolili ci na rozmowe miedzynarodowa – dodal.
– Rzeczywiscie bede musial wypelnic wniosek – potwierdzil Rebus. – I dzieki za pomoc, Claverhouse.
– To idziesz sie teraz urznac?
– Chyba powinienem. Nie chce byc trzezwy, kiedy moj bukmacher mnie dorwie.
– I chyba masz racje. No to za wredne konie i pyszna whisky!
– I
Popatrzyl na jej nowy fotel i zdecydowal, ze lepiej bedzie, jak postoi, wiec oparl sie jedynie o krawedz biurka. Po glowie uporczywie chodzil mu wierszyk o trzech niedzwiadkach: „A kto to siedzial na mym krzesle? A kto to dzwonil z mojego telefonu?”
Telefon odebrano dopiero po kilku dzwonkach.
– Czy moge rozmawiac z… – przerwal, bo nagle zdal sobie sprawe, ze nie zna stopnia Macmanusa -…z Declanem Macmanusem?
– Kogo mam zameldowac? – W glosie kobiety byl ten uwodzicielski irlandzki zaspiew. Wyobrazil sobie od razu kruczoczarne wlosy i pelne ksztalty.
– Detektyw inspektor John Rebus, policja okregu Lothian i Borders w Szkocji.
– Chwileczke.
W ciagu tej chwileczki pelne ksztalty przybraly wyglad szklanicy wolno napelniajacej sie po brzegi guinessem.
– Inspektor Rebus? – glos byl meski i rzeczowy.
– Dostalem panski numer od inspektora Claverhouse’a ze Szkockiego Biura Kryminalnego.
– To szlachetne z jego strony.
– Czasami miewa takie odruchy.
– I czym moge panu sluzyc?
– Nie wiem, czy slyszal pan o sprawie, nad ktora pracujemy. Chodzi o zaginiecie niejakiej Philippy Balfour.
– Tej corki bankiera? Wszystkie gazety o tym pisaly.
– Ze wzgledu na Davida Costello?
– Rodzina Costello jest tu powszechnie znana, panie inspektorze. Mozna powiedziec, ze stanowi fragment towarzyskiej mozaiki Dublina.
– Pan to oczywiscie wie lepiej ode mnie i dlatego zreszta dzwonie.
– Ach tak?
– Chcialbym sie dowiedziec czegos wiecej o tej rodzinie. – Rebus zaczal bezwiednie mazac jakies bazgraly na kartce papieru. – Jestem pewien, ze to ludzie bez skazy, ale bylbym spokojniejszy, gdybym mogl zdobyc na to jakies dowody.
– Jesli chodzi o to panskie „bez skazy”, to ja nie bylbym taki pewien.
– To znaczyl
– W kazdej rodzinie sa jakies brudy, prawda?
– Pewnie tak.
– Wiec moze wysle panu liste brudow rodziny Costello. Co pan na to?
– Byloby swietnie.
– Ma pan tam jakis numer faksu pod reka?
Rebus podal numer.
– Tylko musi pan jeszcze przedtem dodac miedzynarodowy numer kierunkowy – uprzedzil.
– Mysle, ze sobie z tym poradzimy. W jakim stopniu te informacje pozostana poufne?
– Na tyle, na ile to tylko bedzie mozliwe.
– Sadze wiec, ze bede musial zawierzyc pana slowu. Interesuje sie pan moze rugby, inspektorze?
Rebus pomyslal, ze chyba lepiej odpowiedziec twierdzaco.
– Niestety jedynie jako kibic.
– Bywam w Edynburgu na turniejach Szesciu Narodow. Moze przy nastepnej okazji wypijemy drinka?
– Z przyjemnoscia. Prosze sobie zapisac moje telefony. – Podal mu swoj numer biurowy i komorki.
– Na pewno sie do pana odezwe.
– Koniecznie. Jestem panu winien duza whisky.
– Nie omieszkam skorzystac. – Zrobil krotka przerwe. – Tak naprawde, wcale sie pan nie interesuje rugby, prawda?
– Nie – przyznal Rebus, a tamten parsknal smiechem.
– Ale przynajmniej jest pan szczery, a to juz cos. Do widzenia, inspektorze.
Rebus odlozyl sluchawke i uzmyslowil sobie, ze wciaz nie zna stopnia Macmanusa i wlasciwie niczego o nim nie wie. Spojrzal na swoje bazgraly i zobaczyl, ze cala kartka pokryta jest rysunkami trumien. Odczekal dwadziescia minut na wiadomosc od Macmanusa, ale faks milczal jak zaklety.
Zaczal od Maltings, potem odwiedzil Royal Oak, wreszcie dotarl do Swany’s. W kazdym z pubow wypil tylko po jednym drinku, zaczynajac od duzego guinessa. Dawno juz tego nie pil. Smaczne, choc tuczace. Wiedzial, ze nie moze sobie pozwolic na wiecej, przeszedl wiec na piwo IPA, a zakonczyl porcja Laphroaig z kropelka wody. Potem wsiadl w taksowke i kazal sie zawiesc do baru Oxford, gdzie spalaszowal ostatnia z gablotki bulke z konserwowa wolowina i cwikla i uzupelnil porcja jaja po szkocku. [Scotch egg – popularne w Wielkiej Brytanii danie skladajace sie z jaj na twardo zapiekanych w mielonym i panierowanym miesie w ksztalcie rolady, z reguly jedzone na zimno.] Wrocil do piwa IPA, chcac przeplukac jedzenie.
W pubie bylo juz kilku stalych bywalcow. Tylna salke zajela grupa studentow i nikt ze stojacych przy barze prawie sie nie odzywal, jakby dobywajace sie z glebi wybuchy smiechu i mlodzienczej radosci byly tu w jakis sposob nie na miejscu. Za barem stal Harry, ktory wyraznie z utesknieniem czekal chwili, gdy ci krzykacze sie stad wyniosa. Kiedy ktorys z nich zjawial sie przy barze po nastepna kolejke, Harry, nalewajac, caly czas rzucal uwagi w rodzaju: „Chyba sie juz zbieracie…” „Pewnie sie wybieracie do jakiegos klubu…” „Wieczor jeszcze przed wami…”