Mlody czlowiek z twarza polyskujaca, jakby byla wypolerowana, usmiechal sie glupawo i widac bylo, ze nic do niego nie dociera, a Harry kiwal wtedy glowa z rezygnacja. Kiedy mlodzieniec, obladowany kuflami wychlapujacego sie piwa, oddalal sie, ktorys z bywalcow rzucal w strone Harry’ego uwage, ze traci forme. Wiazanka wyzwisk i przeklenstw, wywolana przez te uwage, miala swiadczyc dobitnie, ze jest wrecz przeciwnie.
Rebus przyszedl tu w nadziei, ze uda mu sie wyrzucic z pamieci tkwiace w niej i nekajace go trumienki. Nie potrafil o nich myslec inaczej niz o dziele jednego i tego samego zabojcy… Zastanawial sie tez, czy nie bylo ich wiecej, tyle ze gnija gdzies w zaroslach na zboczach wzgorz lub w jakichs rozpadlinach albo sluza znalazcom jako makabryczne ozdoby ich ogrodowych szop… Trumienki z Arthur’s Seat, z Kaskad i cztery trumienki Jean. Dostrzegal tu pewna ciaglosc i napawalo go to lekiem. Po smierci chce byc poddany kremacji, pomyslal, albo zawieszony gdzies wysoko na drzewie, tak jak to robia Aborygeni. Byle nie w ciasnocie drewnianego pudla… cokolwiek, tylko nie to.
Kiedy otwarly sie drzwi, wszystkie glowy przy barze zwrocily sie w strone przybysza. Rebus az zesztywnial, starajac sie ukryc zdumienie. Do baru weszla Gill Templer. Natychmiast go dostrzegla, usmiechnela sie, rozpiela plaszcz i sciagnela z szyi szalik.
– Tak myslalam, ze cie tu znajde – powiedziala. – Probowalam zadzwonic, ale zglosila sie tylko twoja poczta glosowa.
– Czego sie napijesz?
– Gin z tonikiem.
Harry uslyszal jej odpowiedz i juz siegal po szklanke.
– Z lodem i cytryna? – zapytal.
– Prosze.
Rebus zauwazyl, ze stojacy przy zatloczonym barze nieco sie odsuneli, zostawiajac im wiecej wolnego miejsca na swobodniejsza rozmowe. Zaplacil za drinka i patrzyl, jak Gill pociaga pierwszy lyk.
– To mi bylo potrzebne – szepnela.
Rebus uniosl swoj kufel, powiedzial:
– Przepraszam – zaczela – ze tak tu cie nachodze.
– Mialas ciezki dzien?
– Miewalam lzejsze.
– To co cie tu sprowadza?
– Pare spraw. Po pierwsze, jak zwykle nie zawracasz sobie glowy, zeby mnie informowac o postepach w sprawie.
– Bo mam niewiele do przekazania.
– Wiec to jednak slepy zaulek?
– Tego nie powiedzialem. Potrzebuje jeszcze kilku dni. – Znow uniosl kufel.
– Po drugie, ta drobna sprawa twojej wizyty u lekarza.
– Tak, wiem. Zajme sie tym, obiecuje. – Wskazal glowa kufel. – Nawiasem mowiac, to moje pierwsze dzisiaj.
– Aha, akurat – mruknal Harry, zajety wycieraniem szkla.
Gill usmiechnela sie, jednak nie oderwala wzroku od Rebusa.
– A jak stoja sprawy z Jean?
Rebus wzruszyl ramionami.
– W porzadku. Zajmuje sie historycznym aspektem sprawy.
– Podoba ci sie?
Teraz Rebus obrzucil ja spojrzeniem.
– Chalturzysz jako bezplatna swatka?
– Bylam tylko ciekawa.
– I przyszlas tu taki kawal drogi, zeby mnie o to zapytac?
– Jean przezyla juz jeden dramat z alkoholikiem. Jej maz umarl przez alkohol.
– Tak, opowiadala mi. W tej sprawie mozesz byc spokojna.
Spojrzala na swoja szklanke.
– A jak ci sie uklada wspolpraca z Ellen Wylie?
– Nie narzekam.
– Mowila cos na moj temat?
– Wlasciwie to nie. – Rebus oproznil kufel i zamachal nim, by zwrocic uwage Harry’ego. Ten odlozyl scierke i zabral sie do nalewania. Rebus czul sie troche skrepowany. Nie podobalo mu sie, ze Gill tak bezceremonialnie tu wtargnela i go zaskoczyla. Nie podobalo mu sie rowniez to, ze wszyscy bywalcy przy barze wsluchiwali sie w kazde ich slowo. Gill chyba wyczula jego zmieszanie.
– Wolalbys, zebysmy porozmawiali w biurze?
Wzruszyl ramionami.
– A ty? – spytal. – Jak ci lezy to nowe stanowisko?
– Mysle, ze sobie poradze.
– O to jestem spokojny. – Wskazal na jej szklanke i zaproponowal powtorke, ale Gill zaprzeczyla ruchem glowy.
– Nie, powinnam juz isc – dodala. – To byl tylko krotki przystanek w drodze do domu.
– I ja tez – kiwnal glowa Rebus i ostentacyjnie spojrzal na zegarek.
– Mam na ulicy samochod, wiec moze…?
Rebus potrzasnal glowa.
– Nie, lubie chodzic, pozwala mi to utrzymac forme.
Zza baru dalo sie slyszec parskniecie Harry’ego. Gill owinela sobie szyje szalikiem.
– No to ewentualnie do jutra.
– Wiesz, gdzie stoi moje biurko.
Gill popatrzyla wokol – na sciany o barwie zuzytego filtra papierosowego, na ktorych wisialo kilka zakurzonych reprodukcji portretow Roberta Burnsa – i kiwnela glowa.
– Tak, wiem. – Potem wykonala pozegnalny gest reka, ktory zdawal sie byc adresowany do calego baru, i wyszla.
– Twoja szefowa? – domyslil sie Harry, a kiedy Rebus przytaknal, dodal: – Chetnie sie z toba zamienie – co goscie przy barze skwitowali wybuchem smiechu. Z salki na zapleczu wyszedl student z lista zamowien nabazgrolona na odwrocie koperty.
– Trzy duze IPA – odczytal Harry – dwa lagery, jeden gin z limona i sodowa, dwa becki i jedno biale wytrawne.
Student spojrzal na liste i skinal glowa z wyrazem zdumienia na twarzy.
Harry puscil oko do swojej publicznosci.
– Studenci studentami, ale to nie znaczy, ze nikt tu inny nie umie czytac.
Siobhan siedziala w pokoju wpatrzona w tekst na ekranie laptopa. Byla to odpowiedz Quizmastera na jej wczesniejszy e-mail, w ktorym go poinformowala, ze przeszla juz do drugiej zagadki.
Siobhan zasiadla do klawiatury i napisala:
Nie poddala sie i napisala:
Odczekala kilka minut. Cisza. Stala wlasnie w kuchni, nalewajac sobie kieliszek czerwonego chilijskiego wina, kiedy uslyszala pikniecie laptopu informujace o nadejsciu nowej wiadomosci. Tak gwaltownie ruszyla do pokoju, ze ochlapala sobie winem cala dlon.
Wpatrzyla sie w ekran. Adres nadawcy skladal sie z szeregu cyfr. Zanim zdazyla zareagowac, komputer