– Jezeli nie masz nic przeciwko temu, to moze sie jeszcze do ciebie odezwiemy.
– Jasne, nie ma sprawy.
Siobhan podala jej wizytowke.
– Gdyby mnie nie bylo w biurze, to przez pager zawsze mnie odnajdziesz.
– Okej – powiedziala Claire i wrzucila wizytowke do jednej z aktowek.
– Na pewno dobrze sie juz czujesz?
Claire kiwnela glowa i wstala, przyciskajac aktowki do piersi.
– Mam nastepne zajecia. Nie chcialabym ich opuscic.
– Doktor Curt mowil nam, ze jestes spokrewniona z Kennetem Lovellem?
Obrzucila go spojrzeniem.
– Tak, ze strony matki. – Zatrzymala sie, jakby oczekujac nastepnego pytania, jednak Rebus juz go nie zadal.
– Raz jeszcze dziekuje – rzucila Siobhan.
Patrzyli oboje, jak rusza do wyjscia. Rebus przytrzymal jej drzwi.
– Jeszcze jedno, Claire – rzekl.
Zatrzymala sie obok niego i spojrzala mu prosto w twarz.
– Tak?
– Powiedzialas nam, ze kiedys znalas Kaskady. Czy to znaczy, ze ostatnio tam nie bylas?
– Moglam tamtedy przejezdzac.
Kiwnal glowa na znak, ze przyjmuje to do wiadomosci. Znow ruszyla i znow ja powstrzymal pytaniem.
– Ale Beverly Dodds znasz, prawda?
– Kogo?
– Wydaje mi sie, ze ta bransoletka na twojej rece pochodzi od niej.
Claire uniosla reke.
– Ta? – Bransoletka byla bardzo podobna do tej, jaka kupila Jean. Tak jak tamta skladala sie z oszlifowanych kamykow, nawierconych i nanizanych na zylke. – Dostalam ja od Flipy. Mowila wtedy cos o talizmanie bialej magii, ktory przynosi szczescie. – Wzruszyla ramionami. – Ja w to oczywiscie nie wierze…
Rebus patrzyl, jak wychodzi, potem zamknal za nia drzwi.
– No i co o tym myslisz? – spytal, zawracajac do srodka.
– Sama nie wiem – przyznala.
– Nie uwazasz, ze dala nam tu niezle przedstawienie?
– Lzy wygladaly na prawdziwe.
– A czy nie na tym przypadkiem polega dobre aktorstwo?
Siobhan usiadla na krzesle Claire.
– Jezeli chowa sie w niej zabojca, to jest on dobrze zakamuflowany.
– Wezmy to
– Bo jest Quizmasterem? – Siobhan potrzasnela glowa.
– Albo uczestnikiem tej samej gry.
– To po co by nam miala cokolwiek mowic?
– Bo… – Ale zadna rozsadna odpowiedz nie przyszla mu do glowy.
– Powiem ci, co mnie zastanowilo.
– Sprawa jej ojca? – domyslil sie Rebus.
Siobhan kiwnela glowa.
– Jest cos, co przed nami ukrywa.
– Wiec dlaczego twoim zdaniem rodzina postanowila sie wyprowadzic?
Siobhan zamyslila sie, jednak nic jej nie przychodzilo do glowy.
– Moze dowiemy sie tego w jej starej szkole – powiedzial Rebus. Siobhan poszla poprosic sekretarke o ksiazke telefoniczna, a Rebus zadzwonil w tym czasie do Bev Dodds. Odebrala po szostym dzwonku.
– Mowi inspektor Rebus – przedstawil sie.
– Inspektorze, jestem akurat dosc zajeta…
W tle slychac bylo glosy. Pewnie turysci, pomyslal, debatuja, co kupic.
– Wydaje mi sie – powiedzial – ze nigdy przedtem nie pytalem, czy pani znala Philippe Balfour?
– Nie pytal pan?
– Wiec, czy moge teraz zapytac.
– Moze pan. – Zrobila przerwe. – I odpowiedz brzmi: nie.
– Nigdy jej pani nie spotkala?
– Nigdy. Dlaczego pan pyta?
– Przyjaciolka Philippy ma na reku bransoletke, ktora wedlug niej dostala od Philippy. A bransoletka wyglada mi na pani wyrob.
– To zupelnie mozliwe.
– Ale skoro nie sprzedala jej pani Philippie?
– Moje wyroby mozna kupic w sklepach. Bierze ode mnie sklep z wyrobami rekodziela w Haddington, a drugi taki jest w Edynburgu.
– Jak sie nazywa ten w Edynburgu?
– Wyroby Rekodzielnicze Wiccan. Miesci sie na Jeffrey Street, jesli to pana interesuje. Ale teraz naprawde, pozwoli pan, ze… – Rebus nie uslyszal dalszego ciagu, bo sam odlozyl sluchawke. Siobhan wrocila z numerem telefonu do dawnej szkoly Flipy. Rebus wykrecil numer i wlaczyl funkcje glosno-mowiaca, tak, by Siobhan mogla sledzic przebieg rozmowy. Obecna dyrektorka szkoly byla za czasow Flipy i Claire jedna z nauczycielek.
– Boze, biedna, biedna Philippa, to okropna wiadomosc… i wyobrazam sobie, przez co musi przechodzic jej rodzina – powiedziala dyrektorka.
– Jestem pewien, ze wszyscy wokol bardzo im pomagaja – odparl Rebus wspolczujaco, starajac sie, by zabrzmialo to w pelni szczerze.
Po drugiej stronie dalo sie slyszec glebokie westchniecie.
– Ale tak naprawde, dzwonie w zwiazku z Claire.
– Claire?
– Claire Benzie. Zbieramy wszystkie informacje zwiazane z przeszloscia Philippy, bo probujemy zbudowac jej wierny portret. O ile mi wiadomo, Philippa i Claire byly w szkole bliskimi przyjaciolkami.
– Dosc bliskimi, tak, to prawda.
– I mieszkaly niedaleko siebie?
– Zgadza sie. W strone Wschodniego Lothian.
Rebusowi cos przyszlo do glowy.
– A jak dojezdzaly do szkoly?
– Och, zazwyczaj przywozil je ojciec Claire. Albo on, albo matka Philippy. Urocza pani, tak strasznie mi jej zal…
– Ojciec Claire pracowal wtedy w Edynburgu?
– O tak. Byl kims z branzy prawniczej.
– I to dlatego cala rodzina sie przeprowadzila? Ze wzgledu na jego prace?
– Moj Boze, skad. Wydaje mi sie, ze ich wyeksmitowano.
– Wyeksmitowano?
– Nieladnie jest plotkowac, ale skoro on juz nie zyje, to pewnie mozna.
– Wszystko, co pani powie, zachowamy w scislej tajemnicy – powiedzial Rebus, zerkajac na Siobhan.
– No coz, jesli dobrze wiem, ten biedak wdal sie w jakies nieszczesliwe inwestycje. Slyszalam, ze zawsze byl troche hazardzista i zdaje sie tym razem go ponioslo. Stracil pieniadze… dom… wszystko.
– A w jaki sposob zmarl?
– Sadze, ze juz sie pan domyslil. Wkrotce po tej historii wynajal pokoj w jednym z nadmorskich hotelikow i polknal mase jakichs tabletek. W koncu byla to dla niego prawdziwa katastrofa: od adwokata do bankruta…
– Tak, to prawda – potwierdzil Rebus. – Bardzo pani dziekuje.
– Tak, ja tez juz musze konczyc. Mam za chwile narade w sprawie planu zajec. – Ton, jakim to powiedziala, nie