– Aston nalezy do Johna Balfoura – powiedziala Siobhan.

Spojrzal na nia podejrzliwie.

– Tylko tak zgadujesz? – spytal.

Pokrecila glowa.

– Jest to w protokole.

– Za chwile mi jeszcze podasz jego numer butow.

Drzwi otworzyla im pokojowka. Wylegitymowali sie i zostali wpuszczeni do holu. Pokojowka bez slowa odwrocila sie i odeszla w glab domu, a Rebus pomyslal, ze po raz pierwszy w zyciu widzi kogos chodzacego na palcach. Wokol panowala glucha cisza.

– Tu jest zupelnie jak w tym domu z Cluedo [detektywistyczna gra planszowa, rozgrywana we wnetrzu rozleglego domostwa.] – zauwazyla Siobhan, przygladajac sie scianom oblozonym boazeria i obwieszonym portretami przodkow Balfourow. U stop schodow stala nawet sredniowieczna zbroja. Obok na stoliku lezala sterta nie otwartej korespondencji. Po chwili w drzwiach stanela wysoka kobieta w srednim wieku, ktorej mina i ubior swiadczyly, ze jest tu sluzbowo i wie, co robi. Na jej twarzy nie bylo cienia usmiechu.

– Jestem osobista asystentka prezesa Balfoura – powiedziala glosem tylko o ton glosniejszym od szeptu.

– Chcielismy sie widziec z panem Marrem.

Z namaszczeniem skinela glowa.

– Zdaja sobie jednak panstwo sprawe, ze jest to wyjatkowo niefortunny moment…

– Czy to znaczy, ze nie chce z nami rozmawiac?

– Nie w tym rzecz, ze „nie chce” – powiedziala z naciskiem.

Rebus wolno pokiwal glowa.

– To wie pani co? Wejde tylko i powiadomie komisarz Templer, ze pan Marr utrudnia nam sledztwo w sprawie morderstwa panny Balfour. Gdyby zechciala mi pani wskazac, gdzie moge ja znalezc…

Probowala go zasztyletowac wzrokiem, jednak Rebus nawet nie mrugnal powieka.

– Prosze tu zaczekac – odpowiedziala po dluzszej chwili. Dopiero teraz, po raz pierwszy blysnela zebami. Baknal grzeczne „dziekuje”, a ona wycofala sie za drzwi.

– Cos wspanialego – mruknela Siobhan.

– Ona, czy ja?

– Cala potyczka.

Kiwnal glowa.

– Jeszcze chwila i siegnalbym po te zbroje.

Siobhan podeszla do stolika i zaczela przegladac korespondencje. Rebus do niej dolaczyl.

– Wydawaloby sie – powiedzial – ze beda to natychmiast otwierac w nadziei, ze trafia na list od porywaczy z zadaniem okupu.

– I pewnie to robili – odparla Siobhan, spogladajac na stemple pocztowe. – To wszystko jest z wczoraj i z dzisiaj.

– To listonosz ma tu co robic. – Kilka kopert w formacie pocztowkowym mialo czarne ozdobne krawedzie. – Mam nadzieje, ze pani asystentka nie zapomni ich otworzyc.

Siobhan kiwnela glowa. To tez swoisty gatunek wampirow zadnych krwi, pomyslala. Ludzie, dla ktorych smierc kogos znanego stanowi okazje do nurzania sie w nieszczesciu. Nigdy nie wiadomo, od kogo takie kondolencje moga pochodzic.

– Wlasciwie to my powinnismy je otwierac – powiedziala.

– Sluszna uwaga. – Wampirem zadnym krwi mogl byc sam morderca.

Drzwi sie otworzyly i stanal w nich Ranald Marr, ubrany w czarny garnitur i biala koszule z czarnym krawatem. Wygladal na mocno niezadowolonego.

– O co znow chodzi? – zapytal Siobhan szorstko.

– Pan Marr? Jestem inspektor Rebus. – Wyciagnal reke na powitanie. – Chcialem tylko powiedziec, ze jest nam ogromnie przykro, ze musimy zawracac panu glowe.

Marr kiwnieciem glowy przyjal przeprosiny i podal reke. Rebus nigdy nie wstapil do „rzemiosla”, ale kiedys dawno temu, bedac jeszcze nastolatkiem, podczas jakiegos alkoholowego wieczoru zostal przez ojca nauczony wlasciwego uscisku dloni.

– Pod warunkiem, ze to dlugo nie potrwa – mruknal Marr, korzystajac ze swej chwilowej przewagi.

– Czy mozemy gdzies usiasc i porozmawiac?

– Prosze tedy – powiedzial Marr i poprowadzil ich przez jeden z dwoch westybuli.

Rebus uchwycil przelotne spojrzenie Siobhan i w milczeniu kiwnal glowa: tak, Marr jest masonem. Wydela usta i zamyslila sie.

Marr otworzyl jakies drzwi i wprowadzil ich do ogromnego pomieszczenia z cala jedna sciana wypelniona ksiazkami i z pelnowymiarowym stolem bilardowym na srodku. Zapalil swiatlo – tak jak w calym domu, rowniez i tu okna byly szczelnie zasloniete na znak zaloby – i zielone sukno na stole rozblyslo. Pod jedna ze scian stal niewielki stolik z dwoma krzeslami. Na stoliku lezala srebrna taca z krysztalowa karafka z whisky i kilkoma krysztalowymi szklankami. Marr usiadl i nalal sobie whisky, potem zrobil ruch glowa w strone Rebusa, ktory kiwnieciem glowy podziekowal. Siobhan, nie pytana, zrobila to samo. Marr uniosl szklanke.

– Za spokoj duszy Philippy – powiedzial uroczyscie i pociagnal duzy lyk.

Rebus juz wczesniej poczul od niego won whisky i wiedzial, ze to nie pierwszy jego drink dzisiaj. I pewnie nie pierwszy toast za Philippe. Gdyby byli sami, teraz nastapilaby wymiana informacji o ich rodzimych lozach – co mogloby postawic Rebusa w niezrecznej sytuacji – ale obecnosc Siobhan gwarantowala, ze jest bezpieczny. Potoczyl czerwona bile po stole, a ona odbila sie od bandy.

– No wiec, slucham – odezwal sie Marr. – Czego sobie tym razem zyczycie?

– Hugo Benzie – powiedzial Rebus.

Zupelnie nie byl na to przygotowany. Uniosl brwi i lyknal whisky.

– Znal go pan? – spytal Rebus.

– Niezbyt dobrze. Wiem, ze jego corka chodzila z Philippa do szkoly.

– Czy korzystal z panskiego banku?

– Wie pan doskonale, ze obowiazuje mnie tajemnica bankowa. Etyka zawodowa nie pozwala mi na takie rozmowy.

– Nie jest pan lekarzem – powiedzial Rebus. – Pan tylko przechowuje ludziom pieniadze.

Oczy Marra zwezily sie.

– Jest pan w bledzie, robimy znacznie wiecej – odpowiedzial zimno.

– Doprawdy? To znaczy, ze je rowniez dla nich tracicie?

Marr zerwal sie na rowne nogi.

– Co to ma znaczyc? I jaki to ma, do cholery, zwiazek z morderstwem Philippy?

– Prosze mi tylko powiedziec: czy Hugo Benzie zainwestowal u was swoje pieniadze?

– Nie u nas! Za naszym posrednictwem.

– A pan mu w tym doradzal?

Marr ponownie nalal sobie whisky. Rebus rzucil okiem na Siobhan. Znala swoja role w tym starciu i milczac, stala w polmroku za stolem bilardowym.

– Czy pan mu doradzal? – powtorzyl pytanie Rebus.

– Doradzalismy mu, zeby zbytnio nie ryzykowal.

– A on panow nie posluchal?

– Hugo wyznawal zasade, ze zycie bez ryzyka sie nie liczy. Podjal ryzyko, zagral… i przegral.

– Czy wina za to obarczal bank Balfour?

Marr potrzasnal glowa.

– Nie sadze. Postanowil tylko skonczyc z soba.

– A co z jego zona i corka?

– Co mianowicie?

– Czy one mialy do was pretensje?

Znow potrzasnal glowa.

– Znaly go, wiedzialy, kim jest. – Odstawil szklanke na krawedz stolu bilardowego. – Ale co to wszystko ma wspolnego…? – A potem widac cos mu zaswitalo w glowie, bo powiedzial: – Ach, rozumiem, wciaz szukacie

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату