motywow… i wyobrazacie sobie, ze trup powstal z grobu i msci sie na banku Balfour, tak?
Rebus w zamysleniu potoczyl kolejna bile po stole.
– Zdarzaly sie juz dziwniejsze rzeczy – stwierdzil spokojnie.
Siobhan wyszla z mroku i podala Marrowi kartke papieru.
– Pamieta pan, jak pytalam pana o gry?
– Tak.
– To haslo tutaj – wskazala na zagadke odnoszaca sie do kaplicy Rosslyn – mowi cos panu?
Z uwaga wpatrzyl sie w tekst wskazowki.
– Nic a nic – odparl po chwili, oddajac jej kartke.
– Czy moge pana spytac, czy jest pan czlonkiem Lozy Masonskiej?
Marr popatrzyl na nia wscieklym wzrokiem, potem rzucil przelotne spojrzenie na Rebusa.
– Nie zaszczyce pani nawet proba odpowiedzi na to pytanie.
– Bo widzi pan, dano mi te zagadke do rozwiazania, podobnie jak Philippie. Wiec kiedy znalazlam w niej slowa
– No i co pani powiedzial?
– To nieistotne. Istotne jest to, ze moze Philippa wpadla na ten sam pomysl.
– Juz pani mowilem. Nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Ale mogla na przyklad wspomniec cos w trakcie rozmowy…?
– Niczego takiego nie bylo.
– A znala tez moze innych masonow, panie Marr? – zapytal Rebus.
– Nie mam pojecia. Sluchajcie, mysle, ze poswiecilem wam juz dosc duzo czasu… i to akurat dzisiaj.
– Tak jest, panie prezesie – oswiadczyl Rebus. – Dziekuje, ze nas pan przyjal. – Wyciagnal reke, jednak tym razem Marr jej nie przyjal. W milczeniu podszedl do drzwi, otworzyl je i wyszedl. Rebus i Siobhan podazyli za nim. W holu wejsciowym natkneli sie na komisarz Templer i Granta Hooda. Marr przeszedl obok nich bez slowa i zniknal za drzwiami.
– A wy co tu, u diabla, robicie? – spytala cicho Templer.
– Probujemy zlapac morderce – odparl Rebus. – A wy?
– Dobrze wypadles w telewizji – powiedziala Siobhan do Granta.
– Dzieki.
– To prawda, Grant swietnie sobie poradzil – wtracila Templer, przenoszac wzrok z Rebusa na Siobhan. – Jestem w pelni usatysfakcjonowana.
– I ja tez – odparla Siobhan z usmiechem.
Wyszli z budynku i wsiedli do swoich samochodow. Templer nie omieszkala rzucic jeszcze na pozegnanie:
– Oczekuje raportu wyjasniajacego wasza obecnosc tutaj. Aha, John – dodala, jakby po namysle – a ciebie oczekuje lekarz…
– Lekarz? – spytala Siobhan, zapinajac pas.
– Niewazne – odparl Rebus i wlaczyl zaplon.
– Czy ona sie na tobie wyzywa tak samo jak na mnie?
Rebus zwrocil sie ku niej.
– Siobhan, Gill chciala cie miec przy swoim boku. A ty jej odmowilas.
– Bo nie bylam na to gotowa. – I po przerwie dodala: – Wiem, ze to zabrzmi idiotycznie, ale wydaje mi sie, ze ona jest o ciebie zazdrosna.
– O ciebie?
Siobhan pokrecila glowa.
– Nie, o ciebie!
– O mnie? – rozesmial sie Rebus. – A dlaczego mialaby byc zazdrosna o mnie?
– Dlatego, ze ty mozesz grac, nie przejmujac sie regulami, a ona nie moze. Dlatego, ze mimo wszystko zawsze ci sie jakos udaje namowic ludzi, zeby z toba pracowali, nawet jesli nie zgadzaja sie z tym, co robisz.
– Widac jestem lepszy, niz mi sie wydaje.
Spojrzala na niego z ukosa.
– Och, sadze, ze wiesz doskonale, jaki jestes dobry. Albo jak ci sie wydaje.
Popatrzyl na nia przeciagle.
– Czuje, ze w tym, co mowisz, jest cos obrazliwego, tylko nie bardzo wiem co.
Siobhan rozsiadla sie wygodnie.
– No to, co teraz? – spytala.
– Wracamy do Edynburga.
– I co dalej?
Rebus w milczeniu manewrowal po podjezdzie.
– Nie wiem – przyznal. – Tam w srodku przez chwile mozna bylo miec wrazenie, ze Marr utracil wlasne dziecko…
– Nie chcesz przez to powiedziec…?
– A on jest w ogole do niej podobny? Bo ja w tych sprawach jestem beznadziejny.
Siobhan zagryzla warge i zamyslila sie.
– Dla mnie wszyscy bogaci sa do siebie podobni. Podejrzewasz, ze Marr i pani Balfour mogli miec romans?
Rebus wzruszyl ramionami.
– Trudno by to udowodnic bez badania krwi. – Rzucil jej spojrzenie. – W kazdym razie trzeba dopilnowac, zeby Curt i Gates zostawili probke.
– A Claire Benzie?
Rebus pomachal na pozegnanie posterunkowej Campbell.
– Claire to ciekawa postac, ale powinnismy z nia uwazac.
– A to dlaczego?
– Bo za rok, albo za trzy, moze sie okazac, ze to ona bedzie naszym zaprzyjaznionym lokalnym patologiem. Mnie juz wtedy moze nie byc, ale ty bedziesz, wiec powinno ci zalezec na tym, zeby…
– Zeby sie jej nie narazac? – wtracila Siobhan z usmiechem.
– Zeby sie jej nie narazac – powtorzyl Rebus.
Siobhan zamyslila sie.
– Ale jakkolwiek by na to patrzyc – powiedziala po chwili – to ona ma wszelkie prawo miec pretensje do Balfourow.
– Gdyby tak bylo, to jak moglaby przyjaznic sie z Flipa?
– A moze byla to tylko gra z jej strony?
Jechali teraz drozka kolo wodospadu i Siobhan rozejrzala sie w poszukiwaniu pary turystow, jednak nie bylo nikogo.
– Moze powinnismy podjechac do Bloni i sprawdzic, czy nic im sie nie stalo?
Rebus potrzasnal tylko glowa i na dluzsza chwile w samochodzie zapadlo milczenie. Dopiero, kiedy byli juz daleko za Kaskadami, Siobhan odezwala sie:
– Marr jest masonem. I w dodatku lubi sie zabawiac grami.
– Wiec to teraz on jest Quizmasterem, juz nie Claire Benzie?
– Mysle, ze bardziej prawdopodobne jest to, ze jest ojcem Flipy.
– Przepraszam, ze sie odezwalem – powiedzial Rebus, ktory rozmyslal o Hugonie Benziem. Przed wyjazdem do Kaskad zdazyl zadzwonic do znajomego adwokata, ktoremu zadal kilka pytan. Benzie specjalizowal sie w prawie spadkowym i zakladaniu funduszy powierniczych. Uwazano go za solidnego i skutecznego adwokata, ktory dobrze sie wpasowal w liczne srodowisko prawnicze w miescie. Jego zamilowanie do hazardu nie bylo powszechnie znane i nigdy mu nie przeszkodzilo w karierze zawodowej. Krazyly pogloski, ze zainwestowal duze pieniadze we wschodzace gwiazdy na Dalekim Wschodzie, zgodnie z radami i typami zamieszczanymi na finansowych kolumnach jego ulubionej gazety codziennej. Jesli tak sprawy sie mialy, to rzeczywiscie trudno bylo obciazac odpowiedzialnoscia bank Balfour. Najprawdopodobniej rola banku sprowadzila sie do przelewania funduszy zgodnie z poleceniami Benziego i do zakrecenia kurka, gdy sie okazalo, ze pieniadze rozplynely sie gdzies w zoltych wodach Jangcy. Dla Benziego utrata pieniedzy nie oznaczala straty wszystkiego – przeciez jako adwokat mogl zawsze