zarobic nowe pieniadze. Zdaniem Rebusa stracil natomiast cos znacznie cenniejszego: wiare w siebie. A kiedy przestal wierzyc w siebie, to zapewne latwo mu przyszlo zastapic to wiara, ze samobojstwo to dobre rozwiazanie. Skad byl juz tylko krok do przeswiadczenia, ze jest to rozwiazanie jedyne. Rebus kilkakrotnie poznal takie mysli, majac za swych jedynych towarzyszy ciemnosci i butelke. Wiedzial, ze nie potrafilby skoczyc z duzej wysokosci: mial lek wysokosci od czasu, gdy podczas sluzby w wojsku zrzucono go z helikoptera. Wiec moze ciepla kapiel i zyletka po przegubach… tylko ze wtedy problemem stawala sie krwawa jatka; mysl, ze ktos, wszystko jedno: przyjaciel czy obcy, bedzie musial ogladac tak okropny widok… Wiec jednak woda i prochy… zawsze sie to konczylo na jakichs prochach. Tylko nie w domu, a w jakims anonimowym pokoju hotelowym, w ktorym odnalazlaby go obsluga hotelowa. Dla nich bylby tylko jeszcze jednym samotnym denatem.

Takie tam sobie mysli. Ale bedac na miejscu Benziego… majac zone i corke… wydawalo mu sie, ze nie potrafilby sie na to zdobyc, by zostawic po sobie zupelnie zdruzgotana rodzine. I do tego jeszcze Claire, ktora wybrala kariere patologa i do konca zycia bedzie miec do czynienia z trupami w chlodnych i pozbawionych okien pomieszczeniach. Czy kazde cialo, z ktorym bedzie miala do czynienia, bedzie na obraz i podobienstwo jej ojca…?

– Dam grosik za twoje mysli – odezwala sie Siobhan.

– Nie sprzedaje – odparl Rebus i ponownie skoncentrowal sie na drodze.

– Rozchmurz sie – powiedzial Hi-Ho Silvers – jest piatek po poludniu.

– No to co?

Wpatrywal sie w Ellen Wylie.

– No nie mow mi, ze nie jestes umowiona na zadna randke?

– Randke?

– No wiesz: jakas kolacyjka, tance, a potem do niego… – Zaczal kuszaco krecic biodrami.

Wylie zrobila ponura mine.

– Jak na razie, nie moge nawet zmeczyc lunchu – mruknela.

Rzeczywiscie, na jej biurku wciaz lezaly resztki kanapki z tunczykiem, majonezem i slodka kukurydza. Tunczyk leciutko zalatywal i jej zoladek zaczal sie glosno buntowac. Tyle ze Silvers na pewno i tak tego nie zauwazy.

– Ale przeciez masz chyba jakiegos faceta, nie?

– Dam ci znac, jak mnie przycisnie potrzeba.

– Byle nie w piatek ani w sobote wieczorem, bo wtedy siedze w pubie.

– Bede o tym pamietac, George.

– No i oczywiscie niedziela po poludniu tez odpada.

– Oczywiscie. – Wylie pomyslala, ze pewnie pani Silvers ten uklad tez odpowiada.

– No, chyba zeby nam sie udalo wydusic jakies nadgodziny. – W toku myslenia Silversa nastapil nagly zwrot. – Jak myslisz, mamy szanse?

– To zalezy, prawda? – Wylie wiedziala, od czego to zalezy: od tego, czy media beda wywieraly odpowiednia presje. Wtedy szefom zacznie zalezec na szybkich rezultatach. Albo czy John Balfour pogada, z kim trzeba, i pociagnie za odpowiednie sznurki. Zdarzalo sie, ze przy glosnych sprawach wydzial sledczy potrafil pracowac po dwanascie godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu i byc odpowiednio do tego oplacany. Jednak wszedzie teraz obowiazywaly ciecia budzetowe i personalne. A nigdy w zyciu nie widziala tylu szczesliwych gliniarzy, niz kiedy na miasto zwalilo sie KSRWB – Konferencja Szefow Rzadow Wspolnoty Brytyjskiej – zasypujac ich prawdziwa lawina nadgodzin. I choc od tej pory minelo juz ladne pare lat, wciaz jeszcze spotykalo sie policjantow, a wsrod nich takze Silversa, ktorzy chodzili, syczac pod nosem: „ksrawub”, jakby to bylo magiczne zaklecie. Silvers westchnal i odszedl, zapewne wciaz majac nadgodziny w glowie, a Wylie wrocila myslami do niemieckiego studenta, Jurgena Beckera. Chwile myslala o Borisie Beckerze, niegdys jej ulubionym tenisiscie, i przez moment zastanowila sie nawet, czy Jurgen moze byc z nim spokrewniony. Pomyslala jednak, ze to malo prawdopodobne, bo slawny krewniak na pewno spowodowalby znacznie wieksze zainteresowanie, tak jak to mialo miejsce w przypadku Philippy Balfour.

Tyle ze ten caly szum i tak niewiele pomogl. Tak naprawde wygladalo na to, ze tkwia w tym samym miejscu, w ktorym byli w chwili zgloszenia zaginiecia Philippy. Rebus wyskakiwal wprawdzie z roznymi pomyslami, ale przeciez tak naprawde nic z nich nie wynikalo. Bylo troche tak, jakby wyciagal reke i zrywal z galezi kolejne teoryjki, a potem oczekiwal, ze ludzie to beda kupowac. Ten jeden jedyny raz, kiedy pracowali razem – nad sprawa zwlok w Queensberry House znalezionych tam podczas przygotowan do generalnego remontu i przebudowy na budynek parlamentu – nie osiagneli sukcesu. Wlasciwie to zaraz potem sie na nia wypial i nawet nie chcial rozmawiac o sprawie. A do sadu nic wtedy nie trafilo.

Jednak, mimo wszystko… wolalaby juz byc z Rebusem niz nigdzie. Czula, ze mosty miedzy nia a Gill Templer zostaly spalone i niezaleznie od tego, co mowi Rebus, wiedziala, ze to jej wina. Za bardzo sie starala, tak bardzo, ze zaczela wtedy niemal nachodzic Gill Templer. Na swoj sposob byl to przejaw jej lenistwa: tak dlugo naciskac, az czlowieka zauwaza, i miec nadzieje, ze jak go zauwaza, to go awansuja. I miala tez swiadomosc, ze Templer ja odrzucila, bo dokladnie ja rozgryzla. Ona sama nie w ten sposob osiagnela szczyt – musiala przez caly czas harowac jak wol i jeszcze dodatkowo walczyc z uprzedzeniami wobec kobiet, o ktorych nikt glosno nie mowil i do ktorych nikt sie nie przyznawal.

Ale ktore istnialy.

Wylie zdawala sobie sprawe, ze powinna siedziec cicho i sie nie wychylac. Tak jak to robi Siobhan Clarke – nigdy sie nie narzuca, mimo iz jest karierowiczka… i w dodatku jej rywalka. Wylie nie potrafila na nia inaczej patrzec. Od samego poczatku byla faworytka Gill Templer. Zreszta dlatego wlasnie ona, Ellen Wylie, rozpoczela tak namolna – jak sie w koncu okazalo, zbyt namolna – kampanie promowania samej siebie. A teraz zostawili ja sama sobie i to z gownem na talerzu w postaci historii Jurgena Beckera. I do tego w piatkowe popoludnie, kiedy na pewno nie dodzwoni sie do nikogo, bo juz nigdzie nikogo nie ma, by odpowiadac na jej pytania. Wiec znalazla sie w slepym zaulku.

W slepym i martwym zaulku.

Grant Hood mial za zadanie zorganizowac kolejna konferencje prasowa. Zdazyl sie juz nauczyc kojarzyc twarze z nazwiskami i mial za soba serie krotkich spotkan z „szychami” swiata mediow – najwazniejszymi dziennikarzami zajmujacymi sie tematyka kryminalna – ktore organizowal pod haslem: „Poznajmy sie”.

– Bo rzecz w tym, Grant – zwierzyla mu sie komisarz Templer – ze niektorych pismakow mozna uwazac za swoich w tym sensie, ze daja sie nam prowadzic, tak jak chcemy. Trzymaja sie wytyczonej linii, zamieszczaja artykuly, kiedy nam to jest na reke, i nie pisza o tym, co chcemy zachowac w tajemnicy. Daje to podwaliny do wzajemnego zaufania, tyle ze ta wzajemnosc oznacza, ze musimy sie im odplacac rzetelnymi informacjami, i to w dodatku godzine lub dwie wczesniej niz konkurom.

– Konkurom, pani komisarz?

– Ich konkurencji. Bo widzisz, jak spojrzysz, jak tak siedza na sali podczas konferencji prasowej, to wydaje ci sie, ze stanowia monolit, a tak wcale nie jest. Zdarza sie nawet czasami, ze podejmuja ze soba wspolprace – na przyklad, kiedy potrzebna jest czujka do pilnowania kogos na okraglo. Wtedy dziela sie miedzy soba obowiazkami i zdobytymi informacjami.

Grant pokiwal glowa na znak, ze rozumie.

– Ale na ogol walcza ze soba jak wsciekle psy. A ci z nich, ktorzy nie zaliczaja sie do „szych”, sa najgorsi i pozbawieni wszelkich skrupulow. Maja zawsze w pogotowiu ksiazeczke czekowa i probuja cie kupic. Moze nawet nie za pomoca pieniedzy, ale stawiaja ci drinki, czy zapraszaja na kolacje. I staraja ci sie wmowic, ze jestes jednym z nich, rownym kolesiem, tak ze w pewnym momencie zaczyna ci sie zdawac, ze wcale nie sa tacy zli. I wtedy jestes zalatwiony, bo przez caly czas beda od ciebie wyciagac informacje, tak ze nawet tego nie zauwazysz. Moze sie zdarzyc, ze rzucisz jakas uwage czy hipoteze tylko po to, by sie pochwalic swoja wiedza. I mozesz byc absolutnie pewny, ze wszystko, co im powiesz, wydrukuja tlustym drukiem. Zacytuja cie jako „zrodlo policyjne” albo „anonimowego informatora z kregow zblizonych do sledztwa” – to oczywiscie tylko wtedy, kiedy bedzie im sie chcialo okazac ci wspanialomyslnosc. A jesli tylko beda cos na ciebie mieli, to natychmiast dokreca srube. Zazadaja od ciebie wszystkich szczegolow, a jak nie, to rzuca cie na pozarcie. – Klepnela go po ramieniu i dodala: – To tylko takie dobre rady.

– Tak jest, pani komisarz. Dziekuje, pani komisarz.

– To nie znaczy, ze nie nalezy utrzymywac z nimi przyjacielskich stosunkow. Wszystkim najwazniejszym

Вы читаете Kaskady
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату