powinienes sie sam przedstawic i tylko nigdy nie zapominac, po czyjej jestes stronie… ani o tym, ze sa dwie strony. Rozumiemy sie?
Grant kiwnal glowa, a Templer dala mu liste „szych”.
Podczas wszystkich spotkan zapoznawczych ograniczal sie tylko do kawy i soku pomaranczowego i z ulga stwierdzil, ze wiekszosc dziennikarzy postepowala podobnie.
– Czasami sie zdarza, ze starzy wyjadacze zalapuja sie na whisky albo gin – powiedzial mu jeden z mlodszych reporterow – ale my nigdy.
Nastepne spotkanie odbyl z jednym z najbardziej szanowanych „wyjadaczy”, ktory poprosil tylko o szklanke wody.
– Ci mlodzi zlopia bez opamietania – oswiadczyl – ale ja juz niestety nie moge. A pan, czym sie lubi truc, panie posterunkowy Hood?
– To nie jest formalne spotkanie, redaktorze Gillies. Prosze mi mowic po imieniu.
– Zatem i ty mow do mnie Allan…
Mimo to, slowa ostrzezenia wypowiedziane przez komisarz Templer wciaz dzwieczaly mu w uszach i Grant czul, ze podczas zapoznawczych spotkan wypada dosc sztywno i niezrecznie. Niewatpliwie plusem bylo natomiast to, ze komisarz Templer zorganizowala dla niego oddzielny pokoj w komendzie na Fettes, ktory byl do jego dyspozycji co najmniej do zakonczenia sledztwa. Powiedziala, ze wynika to z roztropnosci, z uwagi na koniecznosc codziennych kontaktow z dziennikarzami, ktorych najlepiej trzymac z dala od pracy operacyjnej. Gdyby mogli wpadac do niego na pogawedki na St Leonard’s albo na Gayfield Square, to nigdy nie wiadomo, co mogliby przypadkowo uslyszec lub zobaczyc.
– Sluszna uwaga – powiedzial, kiwajac glowa.
– I to samo dotyczy rozmow telefonicznych – ciagnela Templer. – Jesli chcesz zadzwonic do jakiegos dziennikarza, to zrob to ze swojego pokoju i zamknij przedtem drzwi. W ten sposob nie zdarzy sie, ze twoj rozmowca nagle w tle uslyszy cos, czego slyszec nie powinien. Jesli stanie sie tak, ze ktorys zadzwoni i zlapie cie w sali operacyjnej, zawsze mow, ze jestes zajety i ze oddzwonisz.
Grant znow pokiwal glowa.
Wspominajac teraz te rozmowy, Grant pomyslal, ze pewnie wydal jej sie takim pieskiem z kiwajaca glowa, jakie widuje sie za szyba w niektorych frajerskich samochodach. Sprobowal pozbyc sie tego obrazu i skoncentrowal uwage na ekranie komputera. Pracowal nad komunikatem prasowym, z kopiami dla Billa Pryde’a, Gill Templer i zastepcy komendanta Carswella, ktorzy mogli do niego dodac cos od siebie i ktorzy akceptowali ostateczna tresc.
Gabinet Carswella, zastepcy komendanta policji, znajdowal sie w tym samym budynku, tylko na innym pietrze. Carswellowi juz zdarzylo sie zapukac do drzwi Granta i zyczyc mu powodzenia. Kiedy Grant zameldowal sie jako detektyw posterunkowy Hood, Carswell powoli pokiwal glowa, swidrujac go na wylot swym policyjnym okiem.
– No coz – powiedzial – jak nie bedzie zadnych wpadek i sprawa zakonczy sie pomyslnie, to moze trzeba bedzie pomyslec o czyms lepszym dla was, co?
Co oczywiscie moglo tylko znaczyc awans na sierzanta. Hood wiedzial, ze jest to w gestii Carswella. Kiedys juz wzial pod swe opiekuncze skrzydla innego mlodego funkcjonariusza z wydzialu sledczego, detektywa inspektora Dereka Linforda. Rzecz w tym, ze ani Carswell, ani Linford nie przepadali za Johnem Rebusem, a to znaczylo, ze powinien zachowac daleko posunieta ostroznosc. Raz juz odmowil przylaczenia sie do zbiorowego drinka z Rebusem i reszta jego grupy, mial jednak swiadomosc, ze bardzo niedawno widziano go w barze sam na sam z Rebusem. Gdyby wiadomosc o tym dotarla do uszu Carswella, mogloby mu to bardzo zaszkodzic. Przypomnial sobie znow slowa Templer: „A jesli tylko beda cos na ciebie mieli, to natychmiast dokreca srube…” Przez glowe przemknal mu tez inny obraz: sprzeczka z Siobhan. Od tej chwili musi zachowac ostroznosc – uwazac na to, z kim rozmawia i co mowi, uwazac, z kim sie zadaje i co robi.
Uwazac, by sie nikomu nie narazic.
Uslyszal pukanie do drzwi i do pokoju weszla pracownica cywilnej administracji.
– Cos dla pana – powiedziala, podajac mu plastikowa torbe. Potem usmiechnela sie i wyszla. Otworzyl torbe. W srodku byla butelka Jose Cuervo Gold z doczepiona do niej karteczka.
Grant usmiechnal sie. Pomyslal, ze chyba rozpoznaje w tym reke Allana Gilliesa. A potem nagle sobie przypomnial, ze nie odpowiedzial mu na pytanie o ulubiony alkohol, a jednak jakims cudem Gillies trafil bezblednie. Nie bylo watpliwosci: ktos mu musial powiedziec. Usmiech na twarzy Hooda zamarl. Ta butelka tequili to nie tylko zwykly prezent; to takze demonstracja wladzy i sily. A potem zadzwonila jego komorka. Wyciagnal ja z kieszeni.
– Halo?
– Posterunkowy Hood?
– Przy telefonie.
– Chcialem sie tylko przedstawic, bo jakos ominelo mnie zaproszenie na jedno z panskich spotkan.
– Kto mowi?
– Moje nazwisko Steve Holly. Zapewne widzial je pan w druku pod moimi materialami.
– Tak, widzialem. – Nazwisko Holly’ego z cala pewnoscia nie widnialo na liscie „szych” od Templer. Wyrazila sie o nim krotko: „To gowniarz”.
– Wiec skoro bedziemy sie czesto spotykac na konferencjach prasowych i przy innych okazjach, to pomyslalem, ze dobrze bedzie, jak sie najpierw przedstawie. Butelke pan juz dostal?
Kiedy Grant nie odpowiedzial, Holly zasmial sie.
– Stary Allan zawsze robi taki numer. Jemu sie wydaje, ze to sprytne, ale obaj wiemy, ze to tylko zwykla zmylka.
– Czyzby?
– Jak pan widzi, mnie takie tanie chwyty nie sa potrzebne.
– Co widze? – powiedzial Grant, marszczac czolo.
– Niech pan pomysli, panie posterunkowy – powiedzial Holly i odlozyl sluchawke.
Grant przez chwile w milczeniu gapil sie na telefon, potem nagle mu sie rozjasnilo. Wszyscy dziennikarze otrzymali od niego jedynie numer biurowy, numer faksu i numer jego pagera. Zaczal intensywnie myslec i doszedl do wniosku, ze zadnemu z nich na pewno nie podawal numeru swojej komorki. Byla to zreszta kolejna z rad otrzymanych od Templer.
„Kiedy sie juz dobrze poznacie, to z jednym czy dwoma naprawde sie zaprzyjaznisz – z ktorymi, to juz sprawa indywidualna i kazdy rzecznik ma swoich – i wtedy, tym specjalnym wybrancom, mozesz podac numer komorkowy. Dajesz im wtedy dowod zaufania. Jesli chodzi o pozostalych, to nawet o tym nie mysl, bo inaczej twoje zycie przestanie nalezec do ciebie… a w dodatku, jak beda ci wiecznie blokowac linie, to zaden z naszych nigdy sie do ciebie nie dodzwoni. Bo sa nasi i nie nasi, my i oni, i musisz zawsze o tym pamietac”.
A teraz sie okazuje, ze jeden z „nie naszych” ma jego numer komorkowy. Jest tylko jedno wyjscie: trzeba go zmienic.
A jesli chodzi o te butelke tequili, to wezmie jaz soba na konferencje prasowa i odda Gilliesowi. Powie mu, ze alkoholu juz nie pije.
Przyszlo mu do glowy, ze to stwierdzenie moze sie okazac calkiem bliskie prawdy. Jezeli chce sie utrzymac na tym stanowisku, to bedzie musial bardzo duzo zmienic w swym dotychczasowym zyciu.
Grant czul, ze jest gotow to zrobic.
Sala operacyjna wydzialu sledczego na St Leonard’s juz opustoszala. Funkcjonariusze nie zaangazowani bezposrednio w sledztwo kolejno wymykali sie, rozpoczynajac weekend. Niektorzy – ci, ktorym to zaproponowano – mieli tu wrocic na sobotnia zmiane. Inni mieli pozostawac pod telefonami w razie, gdyby pojawily sie nowe okolicznosci wymagajace pilnej akcji. Jednak dla wiekszosci zaczynal sie po prostu wolny weekend. Ci poruszali sie najbardziej dziarskim krokiem i nucili pod nosem refreny popularnych piosenek. Ostatnio w miescie panowal spokoj. Pare awantur domowych, kilku zatrzymanych dealerow narkotykowych. Czlonkowie brygady antynarkotykowej