Ku wielkiemu zaskoczeniu Vanessy pomoc pojawila sie w osobie okropnego chichoczacego po nocach sasiada. Ten-Ktory-Otwiera-Drzwi-Noga nie mial nic przeciwko temu, by podlizac sie nastawionej wyraznie przeciwko niemu dziewczynie i sam zaproponowal swoje uslugi. Jego cztery rece i nadzwyczajna zrecznosc okazaly sie jak najbardziej na miejscu. Szczegolnie sprawnie malowal sciany i sufity – nie potrzebowal nawet drabiny.

Po dluzszym namysle Vanessa zrezygnowala z tapet, jakos nie pasowaly do tego domu, i zadowolila sie malowaniem. Zaczela od swojego pokoju. Bez wzgledu na wysilki Van, dom Katzenjammera pozostal ponury i zlowieszczy, wiec chciala, zeby przynajmniej jej sypialnia odbiegala od schematu. Ale wyszlo nie najlepiej.

Mimo wszystko Vanessa byla zadowolona. Pomijajac wszystkie wady tego okropnego domu, byla to najprawdziwsza pietrowa willa z licznymi pokojami, balkonami, ogromna piwnica, a teraz takze ze strychem. Na tylach domu odkryla najprawdziwszy sad, co prawda bardzo zaniedbany, ale mimo wszystko sad. Do tego przed domem wykopala basen. Dobrze, nie ona sama, tylko Sluga amuletu, ale co to za roznica? Oczywiscie, zrobil to w nocy, zeby sasiedzi nie zdziwili sie, widzac dol, ktory sam sie wykopuje. A Kreol obiecal, ze gdy skonczy ze swoimi sprawami, rzuci jakies zaklecie, ktore sprawi, ze woda w basenie bedzie zawsze ciepla. Chociaz sam pomysl mu sie nie spodobal, znowu gadal o jakims „kocebu” i o tym, ze basen i tak trzeba bedzie potem zlikwidowac.

Mag zakonczyl swoje prace dopiero pod koniec szesnastego dnia. Prawie jednoczesnie dobiegl konca przyspieszony remont. Oczywiscie, dom jak poprzednio, przypominal rozsypujacy sie zamek sredniowiecznego feudala, ale teraz przynajmniej nie trzeba bylo sie obawiac, ze komus cos zleci na glowe. Na przyklad cale pierwsze pietro…

Van znalazla Kreola w salonie. Znaczna czesc odrestaurowanego pomieszczenia zajmowal elegancki kominek i para foteli, w ktorych bardzo przyjemnie i wygodnie siedzialo sie z butelka wina, wyciagajac przy tym nogi w strone ognia. Teraz w jednym z nich siedzial Kreol, w drugim Hubaksis. Oczywiscie, dzinn zajmowal co najwyzej jedna dwudziesta fotela, ale mine mial przy tym taka, jakby sie w nim z trudem miescil. Mag nie wiadomo po co owinal glowe recznikiem, przypominajac hinduskiego radze.

– Siedzicie…? – powiedziala Vanessa zamiast powitania, groznie biorac sie pod boki.

– Wlasnie tak – wesolo odpowiedzial dzinn. – Jak leci?

– Powoli do przodu. – Vanessa zagryzla wargi. – Niepokoi mnie ten… jak mu tam… no, ten co mieszka na naszym strychu… W zaden sposob nie moge zapamietac jego imienia.

– Butt-Krillach – podpowiedzial Hubaksis. – Skrocona forma. Van, a co konkretnie cie niepokoi? Podglada, jak sie kapiesz, tak?

– Nie! – oburzyla sie na taka sugestie dziewczyna.

– A to glupek – cmoknal dzinn z dezaprobata. – Duzo stracil. Widzisz, panie, w suficie jest taka wspaniala dziurka, wszystko swietnie widac… mmmm…

– Lubiezny ponad wszelka miare, jak wiekszosc dzinnow… – zauwazyl Kreol filozoficznie i wzruszyl ramionami, widzac, ze Vanessa peka ze zlosci. – Wiec co chcialas powiedziec o naszym luskowatym przyjacielu?

Van zazgrzytala zebami, z trudem powstrzymujac sie, zeby nie zlapac wstretnego dzinna i nie spuscic go w toalecie. Kiedys postapila tak ze szczurem, ktory zlapal sie w pulapke. Zasadniczo Van nie miala nic przeciwko gryzoniom, ale ten szczur zniszczyl jej najdrozsza sukienke, kupiona za dwumiesieczna pensje, a czegos takiego nie wybaczy zadna prawdziwa kobieta.

Najwyrazniej na jej twarzy wszystko odbijalo sie jak w lustrze, bo przestraszony Hubaksis zatrajkotal:

– Co ty, Vanesiu, wzielas to na serio? Zartowalem, tam nie ma zadnej dziurki! To znaczy jest, oczywiscie, ale ja nie jestem taki, ja nigdy! No moze raz… ale tylko jednym okiem…!

– Masz szczescie, ze jestes taki maly i nedzny. – Vanessa kategorycznie skonczyla dyskusje na ten temat. – Wiecie, ze Butt-Krillach co noc wychodzi z domu i wraca dopiero nad ranem?

– Wiem – odpowiedzial Kreol obojetnie.

– Ja tez wiem – uznal za stosowne dodac Hubaksis, zadowolony, ze rozmowa zboczyla na inny temat.

– Tak? – nienaturalnie spokojnym tonem powiedziala Vanessa. Jej mina nie zwiastowala nic dobrego. – I od dawna o tym wiecie?

– Od pierwszego dnia – mruknal mag. – Powiedz, kobieto, czy wedlug ciebie magiczna ochrone budowalem dla zabawy? Nikt nie moze wejsc do tego domu bez mojej wiedzy!

– To, oczywiscie, dobrze. – Vanessa powoli kiwnela glowa, zapamietujac jednoczesnie, ze w takim razie nie ma sensu tracic pieniedzy na zamowiony juz alarm anty wlamaniowy. – Szkoda tylko, ze ja dowiedzialam sie o tym dopiero dzisiaj! A jesli wy obaj jestescie tacy madrzy, to moze wiecie, co on robi po nocach?

– A dlaczego by jego o to nie zapytac? – usmiechnal sie Kreol.

– Juz spytalam!

– I…?

– Powiedzial, ze spaceruje! – fuknela z irytacja.

– To w pelni zrozumiale zyczenie. Gdybym to ja spedzil dwiescie lat zamkniety na strychu, tez mialbym ochote rozprostowac nogi.

– Byles zamkniety znacznie dluzej – przypomniala Van. – I nie na strychu, tylko w trumnie.

– Tak, ale ja bylem martwy. Bylo mi wszystko jedno.

– Niewazne! – Vanessa rozlozyla ramiona w desperackim gescie. – Chce wiedziec, gdzie on chodzi i co robi!

– A na mnie sie zlosci za podgladanie… – cicho zawarczal Hubaksis.

Kreol potarl czolo, myslac o postawionym ultimatum.

– I tak planowalem przygotowac magiczne lustro… – przyznal niechetnie. – Kiedy zaczne woj… niewazne, i tak mi sie przyda. Jesli troche poczekasz, bedziesz mogla zobaczyc co zechcesz.

– Kiedy? – Vanessa zazadala natychmiast dokladnych danych.

– Mysle, ze ze trzy dni… Wszystko zalezy od tego, jak szybko zbiore skladniki.

– Nie mam zamiaru czekac trzech dni! – Vanessa nachylila sie tak, ze jej twarz znalazla sie tuz przed twarza Kreola i bardzo wyraznie wymawiala kazde slowo. – Boje sie ogladac wiadomosci – a nuz poinformuja tam, ze na ulicy znalezli sterte pogryzionych trupow?

– Nie poinformuja – beztrosko odpowiedzial mag. – On nalezy do malo jedzacych demonow.

– Tak, on je jedna miseczke fasoli dziennie – przytaknal Hubaksis. – Co prawda w miesnym sosie…

– Musze wiedziec na pewno.

– Czego ty ode mnie chcesz, kobieto? – oburzyl sie Kreol. – Jestem strasznie zmeczony, absolutnie nie mam ochoty czarowac! Na lono Tiamat, nie chce mi sie nawet ruszyc!

– To niech on go sledzi! – zaproponowala Vanessa, dzgajac palcem Hubaksisa. – Umie latac, przechodzic przez sciany i jest taki maly, ze nikt go nie zauwazy. Idealny szpieg!

– W zasadzie, tak… – powiedzial w zamysleniu Kreol, patrzac na dzinna.

– Nie chce! – natychmiast sprzeciwil sie Hubaksis. – Nie trzeba, panie! A w ogole mam wazny powod!

– Jaki? – zmarszczyla sie Vanessa.

– Ja tez jestem zmeczony! – bezczelnie oznajmil dzinn.

Ta odpowiedz zadecydowala, rozwiewajac resztki watpliwosci maga. Kreol rozparl sie wygodnie w fotelu i rozkazal:

– Rob, jak ona mowi, niewolniku. I to szybko!

– Slucham, panie… – zaburczal dzinn niewyraznie, wstajac z tak wygodnego fotela. Teraz, gdy czekala go cala noc latania po miescie za jakims glupim demonem, fotel wydawal sie dwa razy bardziej wygodny.

– A ja i tak wiem, po co cala ta afera – chytrze oznajmil Kreol, odprowadzajac wzrokiem dzinna znikajacego w scianie.

– Niby po co? – zdziwila sie Van.

– Zeby ustapil ci miejsca w fotelu. Siadaj, a co tam. Chcesz kawy?

Van z przyjemnoscia zapadla sie w miekki, gleboki fotel i z nie mniejsza przyjemnoscia przyjela zaproponowane cappuccino. Miedzy fotelami stal niewielki stolik, a na nim dzbanek z kawa, cukiernica i dwie filizanki.

– Pijasz teraz kawe? – Dziewczyna z zainteresowaniem popatrzyla na maga.

– Hubert mnie nauczyl. – Wzruszyl ramionami. – Wspanialy napoj. Az szkoda, ze nie bylo go za moich czasow…

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату