Vanessa przez chwile milczala, wpatrujac sie w ogien. Bylo tak przytulnie i dobrze siedziec w cieplym salonie, wiedzac, ze na zewnatrz jest ciemno, wyje wiatr, a byc moze nawet leje deszcz. A mysl o tym, ze Hubaksis jest gdzies tam i zostanie az do samego rano sprawiala, ze salon robil sie jeszcze bardziej przytulny.

– Chcialam cie zapytac… – zaczela w zamysleniu.

– Pytaj – odpowiedzial Kreol, siorbiac zawartosc filizanki.

– Chodzi o twoje imie…

– A co z nim nie tak?

– Nie, nie o to chodzi… Masz na imie Kreol, prawda?

– No, trudno sie nie zgodzic z tym stwierdzeniem. – Mag usmiechnal sie pod nosem.

– A gdzies tam, w Azji, jest caly narod Kreolow* [*Vanessa myli sie, uwazajac, ze Kreole sa Azjatami. W rzeczywistosci Kreolami nazywano Hiszpanow urodzonych w amerykanskich koloniach. Oczywiscie, nie maja oni nic wspolnego z bohaterem ksiazki, jest to tylko przypadkowa zbieznosc slow. (przyp. autora)]. Czy to ma jakis zwiazek?

– Nie sadze – odpowiedzial, pomyslawszy chwile. – Za moich czasow nie bylo takiego narodu. Za to moje imie bylo bardzo popularne. Moj ojciec tez sie tak nazywal… Przyjemnie byloby oczywiscie myslec, ze na moja czesc nazwano cale plemie, ale… to raczej nieprawdopodobne. Nie zostawilem przeciez potomstwa.

– Rozumiem… – odpowiedziala Vanessa niejednoznacznie.

Kreol zaczal odwijac recznik. Van w tym czasie patrzyla w inna strone i odwrocila sie dopiero, gdy ja zawolal:

– I co o tym sadzisz? Dziewczyna otwarla usta ze zdumienia.

– Wstrzasajace… – westchnela. – Po prostu super!

– Prawda? – Mag z duma rozplynal sie w usmiechu, gladzac swiezo wyrosla czupryne. – Najtrudniej bylo znalezc lodyge krwawnika…

– Super! – Vanessa uniosla kciuk do gory. – Nie sadzilam, ze jestes blondynem, masz smagla cere…

– Blondyn? – nie zrozumial Kreol. – Co to znaczy „blondyn”?

– No, to ktos, kto ma jasne wlosy. Takie troche zoltawe.

– Co takiego?! Przez cale zycie mialem wlosy w kolorze nocnego nieba! Gdzie jest lustro?! Slugo, przynies lustro!

Po kilku sekundach trzymal w reku niewielkie lusterko. Kreol obejrzal swoje rzeczywiscie bardzo jasne wlosy i westchnal gleboko.

– Teraz rozumiem, dlaczego w przepisie tak podkreslali, ze kot powinien byc koniecznie czarny… – Pokiwal glowa. – Przedtem zawsze korzystalem z takich wlasnie, a teraz… Przyznaje, dalem plame… Niewybaczalny blad…

– Chwileczke… – ozywila sie Vanessa, przygladajac sie dokladniej nowej fryzurze. – Wziales wlosy Fluffiego?

– Tylko kilka klaczkow – przyznal mag z poczuciem winy. – Bardzo delikatnie…

– Teraz wiem, skad ten kremowy odcien… – Van z zadowoleniem opadla na fotel. – Co teraz, bedziesz przerabial? Czy po prostu przefarbujesz?

– Pomysle o tym… – wykrecil sie Kreol, smetnie zagapiony w swoje odbicie.

Jasne wlosy rzeczywiscie wygladaly dziwnie na jego glowie. I to nie po prostu jasne, a dokladnie takiej barwy, jaka spotyka sie wylacznie u kotow syjamskich.

– A co do twojego magicznego lustra… – Vanessa postarala sie zmienic temat.

– Tak?

– Co jest potrzebne, zeby je zrobic?

Magiczne lustro, w ktorym mozna zobaczyc wszystko, o czym sie tylko zamarzy, bardzo zainteresowalo Vanesse. Jesli wierzyc Kreolowi, to takie lustro rzeczywiscie jest bezcenne.

– Przede wszystkim potrzebny bedzie mi talerz – zaczal mag niechetnie. – Duzy i plaski. Potem trzeba bedzie przygotowac magiczny wywar… a wlasciwie az trzy rozne wywary. Pierwszym nalezy natrzec powierzchnie spodka, tak jak naciera sie tluszczem blache do ciasta. Drugi nalezy nalac do talerzyka, az po brzegi. A trzeci jest potrzebny do tego, zeby pokryc spodek wypelniony drugim wywarem, jak… ty to nazywasz folia. W najgorszym przypadku mozna wziac po prostu zwyczajne miedziane lustro i zaczarowac je, ale w takim wiele sie nie zobaczy.

– A co jest potrzebne do wywarow? – z ciekawoscia dopytywala sie Van, szczegolowo zapamietujac caly przepis. Nie dlatego, ze planowala zrobic to samodzielnie, a dlatego, ze ja to interesowalo.

– Do nacierania – zmieszane w rownych proporcjach olejki akacjowy, cynamonowy i anyzowy, z dodatkiem kilku kropel olejku z galki muszkatolowej. To najprostszy sklad. Do napelnienia talerzyka – mieszanka jalowca, paczuli, cynamonowca, drzewa sandalowego i zywicy z drzewa mastyksowego. Wszystko zmieszac, zemlec na proszek, a potem dodac kilka kropel ambry zmieszanej z pizmem. Potem dodac olejku z galki muszkatolowej i olejku gozdzikowego, ale to nie jest konieczne. Mieszanka musi sie odstac co najmniej trzy dni. Ostatni wywar sklada sie z jednej czesci gozdzikow, trzech czesci korzenia cykorii i trzech czesci pieciornika. Dodac krew bialej kury. I, oczywiscie, przygotowaniu wywarow musza towarzyszyc zaklecia.

Vanessa, ktora przez caly czas kolysala sie rytmicznie, stracila watek opowiesci gdzies w okolicach trzeciego zdania.

– A jesliby uzyc szklanej kuli? – zapytala, byleby cos powiedziec.

– Do czego? – nie zrozumial Kreol.

– No, zeby zobaczyc przyszlosc albo cos tam jeszcze…

– Czyzby w niej mozna bylo cos zobaczyc? – Mag podniosl brwi. – Czasami korzystam ze szklanej kuli, ale tylko po to, zeby sie skoncentrowac. W tym samym celu mozna wykorzystac brylantowy pierscien, a nawet zwykla plame z atramentu. A przyszlosci nigdy nie widzialem, nie jestem prorokiem. Terazniejszosc i, w okreslonych warunkach, przeszlosc – to wszystko co moge obiecac.

– Rozumiem… Powiedz no, czym w ogole planujesz sie teraz zajmowac?

– To znaczy? – zasepil sie mag.

– Dlaczego nie zostales w tym swoim Sumerze? Po co ci to wszystko potrzebne?

– Mialem swoje powody… – burknal Kreol, dolewajac sobie kawy do filizanki. – Cale mnostwo przyczyn… Odpoczne kilka dni i bede kontynuowal prace. Czekaj na mnie Lengu, czekaj… – wyszeptal z jawna pogrozka.

Vanessa zmarszczyla czolo i zamyslila sie nad jego slowami. Juz miala otworzyc usta, zeby zapytac, kto to taki ten Leng, gdy przeszkodzil jej zupelnie powszedni dzwiek – dzwonek do drzwi.

Vanessa i Kreol jednoczesnie spojrzeli na siebie.

– Kto to moze byc? – powoli powiedziala Van.

– Butt-Krillach i Hubaksis nie beda dzwonic – logicznie odpowiedzial mag. – Sir George i Hubert sa w domu.

– Hubert…! Czy uprzedziles Huberta, zeby nie otwieral drzwi?

– Nie. A ty?

Jeszcze przez ulamek sekundy Kreol i Vanessa patrzyli na siebie. Po chwili wyskoczyli z foteli i na wyscigi pognali do drzwi wejsciowych, energicznie rozpychajac sie przy tym lokciami.

– Stac!!! – wrzasnal Kreol, widzac, ze urisk juz naciska klamke. Van, ktorej od tego wrzasku zadzwonilo w uszach, z oburzeniem pisnela cos niecenzuralnego.

– Tak, sir? – Hubert sztywno odwrocil sie do maga. Cala jego postawa mowila, ze ma nadzieje, iz panstwo wytlumacza mu, co tez im przyszlo tym razem do glowy.

– Szybciutko zapamietaj dwie zasady – rzucil Kreol. – Po pierwsze: nigdy nie otwieraj drzwi. Po drugie: jesli w domu sa obcy, nie pokazuj im sie na oczy. Wykonac!

– Tak jest, sir – odparl nieporuszony skrzat, powoli rozplywajac sie w powietrzu.

– Co mu sie stalo? – zapytala zagubiona Vanessa, ciagle jeszcze dlubiac w uchu.

– Nic wielkiego, tylko stalem sie niewidzialny, ma’am – z pustki dobiegl glos skrzata. – Moge juz isc?

Dzwonek zadzwieczal jeszcze raz, tym razem bardziej natarczywie. Biorac pod uwage, ze minelo juz wpol do jedenastej, a na zewnatrz bylo dosc chlodno, nieznani goscie i tak byli bardzo uprzejmi.

Van nacisnela klamke i energicznie otwarla drzwi, gotowa powiedziec nieproszonym gosciom, co o nich mysli. Ale gdy zobaczyla, kto stoi na progu, skamieniala z otwartymi ustami jak slup soli.

Na progu staly dwie osoby. Mezczyzna w wieku okolo piecdziesieciu pieciu lat, o chinskich rysach twarzy, w

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату