rownie zgrabnie jak Spiderman. W skokach Butt-Krillach tez mu nie ustepowal. I jak do tej pory nie zwrocil na siebie niczyjej uwagi. Oczywiscie, oprocz Hubaksisa.

– Nie lubie szpiegowac!… – powiedzial cicho dzinn sam do siebie. – Nie lubie i nie umiem!

Wydawszy ten krzyk z glebin duszy, Hubaksis zaczal miotac sie ze strachu. Obiekt, ktory przed chwila siedzial na krawedzi dachu, gdzies zniknal. W tej samej chwili dzinn zrozumial takze, ze za nic na swiecie nie da rady sam wrocic – nie mial pojecia, gdzie jest jego nowy dom.

– Pan mnie zabije…! – westchnal Hubaksis, siadajac na parapecie.

– Przepiekna noc, nieprawdaz? – za nim rozlegl sie swiszczacy szept. – W taka noc spacer po dachach to czysta przyjemnosc.

Hubaksis odwrocil sie gwaltownie. Za jego plecami stal demon, ktory podkradl sie ukradkiem i usmiechal sie, bardzo zadowolony z siebie.

– Przestraszyles mnie! – odpowiedzial dzinn z widoczna ulga. – Nigdy wiecej nie podchodz do mnie od tylu!

– Dobrze, nie bede. Szpiegujemy?

– Dawno zauwazyles? – zawarczal niezadowolony Hubaksis.

– Prawie od razu. Moge udzielic ci kilku lekcji, calkiem ci to nie wychodzi.

– Sam wiem! – odburknal dzinn. – Pan mi kazal…

– Pan? – chytrze usmiechnal sie Butt-Krillach. – A moze jednak pani?

– Co masz na mysli?

– Przeciez to jasne! – Klasnal przednimi lapami demon. – Dzis rano panna Lee dowiedziala sie, ze nocami spaceruje. A teraz odkrywam, ze mam ogon. No i?

– Masz racje – przyznal niechetnie Hubaksis.

– Nie uwierzyla, ze po prostu chodze sobie po ulicach? – Demon ze smutkiem pokiwal glowa. Co prawda, gdy to mowil, w oczach blysnely mu chytre iskierki.

– Nie uwierzyla.

– A ty?

– Tez nie.

– A pan?

– On akurat uwierzyl.

– Jedyny rozsadny czlowiek. – Butt-Krillach zademonstrowal wszystkie dwiescie zebow. – Czyli on uwierzyl… Uwierzyl, a mimo to posluchal, gdy panna Lee poprosila, zeby cie wyslac. To zastanawiajace…

– Co masz na mysli? – Dzinn zrobil glupia mine.

– Wszystko trzeba ci podac jak na tacy. Podoba ci sie panna Lee?

– I to jak! – Hubaksis oblizal sie mimo woli. – Ale to niemozliwe! Pan i kobiety wykluczaja sie nawzajem!

– Za nic na swiecie nie uwierze, ze w starozytnosci zyl jak eunuch. – Butt-Krillach wzruszyl przednimi ramionami.

– Nie, oczywiscie mial zwykle dwie lub trzy naloznice w najdalszej komnacie – przyznal Hubaksis. – Ale rzadko do nich zagladal.

– Rozumiem… Ozenil sie ze swoja praca, tak? Hubaksis zmarszczyl czolo, starajac sie odgrzebac w pamieci nieznane polaczenie slow. Chociaz Butt-Krillach nie oczekiwal odpowiedzi.

– Widzisz, moj jednooki przyjacielu… – westchnal. – Czasy sie zmieniaja, a my zmieniamy sie wraz z nimi…

Zamilkl i ze smutkiem popatrzyl w gore – na wygwiezdzone niebo. Stad, z dachu wiezowca, bylo bardzo dobrze widoczne. Szczegolnie dla demona obdarzonego kocim wzrokiem.

– Pieknie, prawda? – westchnal. – Lubie patrzec w gwiazdy, a ty?

Hubaksis najezyl sie. Dzinny sa bardziej odporne na roznice temperatur niz ludzie, ale ich zywiolem jest ogien, nic wiec dziwnego, ze bardziej niz chlodne kalifornijskie noce odpowiadaja im piaski Arabii.

– W dzien nie wychodze z domu – melancholijnie oznajmil Butt-Krillach. – Wasz swiat jest za goracy – w dzien bola mnie oczy i swedzi skora. Ale niebo macie przepiekne – blekitne… U nas jest szare jak… jak… jak niebo.

– Dlaczego „wasz”? – Hubaksis zerknal w gore. – W moim swiecie niebo jest czerwone, jak ludzka krew.

– Ach tak, przeciez jestes dzinnem! – przypomnial sobie demon. – Jaki on jest, ten wasz swiat?

– Goracy… – westchnal dzinn z nostalgia. – Mamy trzy slonca, duzo wulkanow, oceany pelne sa plynnego ognia… Nie ma wcale lasow, za to cale mnostwo gor i pustyn.

– Au nas slonce jest tylko jedno i to bardzo blade – podzielil sie wspomnieniami demon. – Ale za to mamy az cztery ksiezyce, dlatego i w dzien, i w nocy panuje taki sam mily polmrok… Nie ma oceanow, za to sa gigantyczne bagna. I pelno lasow, ale rosna w nich glownie skrzypy i paprocie… Jest chlodno – mniej wiecej tak jak teraz. Co prawda, tutaj tez nie jest zle… Szczegolnie w nocy.

– Tesknisz za domem? – zapytal dzinn.

– Nie wiem… Minelo dwiescie lat – wszyscy juz o mnie zapomnieli. A ty?

– Jestem w takiej samej sytuacji… Do tego w domu od razu wykonaliby na mnie wyrok smierci.

– W takim razie, oczywiscie…

Siedzieli dziesiec minut, wpatrujac sie w gwiazdy. Potem Hubaksis poruszyl sie i powiedzial ze smutkiem:

– A od pana i tak mi sie dostanie…

– Dlaczego?

– Nie wykonalem zadania… A tak a propos, odprowadzisz mnie do domu, co? Sam pewnie nie znajde drogi. Nie martw sie, powiem Van, ze mowiles prawde.

– A kto ci uwierzy? – Butt-Krillach znowu przyjal swoja zwyczajna, chytra postawe. – Jesli wrocimy razem, pomysla, ze sie umowilismy. Nie ma co do tego watpliwosci. Mam lepszy pomysl.

– Slucham. – Dzinn wykazal niewielkie zainteresowanie.

– Sledz mnie dalej. Do domu wrocimy rano i opowiesz o wszystkim, co widziales. I nikomu sie nie dostanie!

Hubaksis pomyslal chwile. W jego malenkiej glowce z trudem miescily sie pojecia bardziej skomplikowane niz „zjesc”, „pospac”, „miec stosunek z osoba plci zenskiej”. Ale w koncu zrozumial propozycje.

– Niech bedzie. – Kiwnal glowa. – Biegnij dalej, a ja bede cie sledzic.

Butt-Krillach westchnal ciezko, patrzac na malenkiego dzinna z niedowierzaniem.

– A po co masz sie teraz chowac? Chodzmy razem – we dwoch bedzie weselej.

– Niech bedzie. – Po raz drugi kiwnal glowa Hubaksis.

Budka byla otwarta przez cala noc. W centrum miasta nawet w nocy znajdzie dosc klientow, a wielu z nich ma ochote sie napic. Oczywiscie, wiekszosc takich klientow przechwytuja bary, ale i dla malej budki zostaje wiecej niz trzeba.

Sprzedawca ze zdziwieniem przetarl oczy. Byl gotow przysiac, ze dopiero co tuz obok stala butelka piwa. Odwrocil sie tylko na chwile – zeby poprawic lezaca krzywo paczke papierosow. Oczywiscie nie widzial, jak przez okienko blyskawicznie wsunela sie cienka reka pokryta skora w nienaturalnie rozowym odcieniu, zlapala butelke i natychmiast cofnela sie z powrotem.

– Poczestuj sie – goscinnie zaproponowal Butt-Krillach dzinnowi. – Wiesz, co ostatecznie przekonalo mnie do tego wymiaru?

– Co? – zabulgotal z butelki Hubaksis.

– Piwo. Wyobrazasz sobie – przez dwiescie lat nawet nie mialem pojecia, ze tutaj jest taki cud! Dwiescie lat przetrzymalem na samych pajakach! Widzisz, co tu jest napisane? „A-me-ri-can beer”… Amerykanskie piwo, prawda?

– Chwilunia… – Hubaksis wylazl z butelki. – Dopiero teraz do mnie dotarlo… Skad znasz miejscowy jezyk? Gdzie sie nauczyles?

– To… standardowa procedura – Butt-Krillach wzruszyl ramionami. – Gdy demon zjawia sie na wezwanie maga, automatycznie opanowuje jezyk wzywajacego. Przynajmniej na czas dzialania zaklecia. Jak bysmy sie inaczej mogli zrozumiec? A z toba bylo inaczej?

– Masz racje… – przypomnial sobie Hubaksis. Od chwili, gdy Kreol wezwal go po raz pierwszy, minal szmat czasu, ale dzinn pamietal wszystko. Mag ogladal przez magiczne lustro swiat dzinnow i odpowiedzial na bezglosne wolanie Hubaksisa, gotowego wtedy zgodzic sie na wszystko, byle tylko uniknac kary smierci. Szczegoly umowy

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату