ustalili pozniej.

Dzinny od niepamietnych czasow nawiedzaly swiat ludzi. Nawet teraz odwiedzaja go od czasu do czasu, ale w tamtych odleglych czasach podrozowaly znacznie czesciej. Wiele z nich mieszkalo tu bardzo dlugo, a niektore nawet przeniosly sie na stale. Znana jest, na przyklad, historia o dzinnie-cesarzu, ktory okolo czterdziestu lat rzadzil Imperium Chinskim (i wcale niezle sobie radzil).

Obiegowe opinie o dzinnach powstaly przede wszystkim w oparciu o tych kilku osobnikow, ktorzy pozostawili po sobie slad w historii Ziemi. Nie trzeba chyba wspominac, ze byly to, przede wszystkim, silne osobowosci – wielcy magowie, cesarze i dowodcy. W rzeczywistosci rasa dzinnow nie rozni sie az tak bardzo od ludzi. Sa wsrod nich i dobrzy, i zli, ale najwiecej (tak jak i u nas) przecietniakow. Oczywiscie, dzinny zyja znacznie dluzej niz ludzie. Starzeja sie, ale bardzo wolno, wiec trzy czy cztery tysiace lat nie robi na nich wrazenia. Do tego magiczne zdolnosci przecietnego dzinna sa znacznie wieksze niz czlowieka. Nawet taki lichy przedstawiciel tego plemienia jak Hubaksis, mogl pochwalic sie paroma magicznymi sztuczkami, a co dopiero mowic o innych… Ale to tylko srednia – Najwyzsi Magowie dzinnow niczym nie przewyzszaja Najwyzszych Magow ludzi. Najdobitniej potwierdza to fakt, ze wielu magow dzinnow (i to wcale nie najslabszych) sluzylo magom ludziom, a odwrotne sytuacje jakos sie nie zdarzaly.

Demon dopil resztke piwa i z westchnieniem wyrzucil butelke.

– To ponizajace, krasc piwo u ulicznych handlarzy – zauwazyl. – A dlaczego by nie wejsc i nie wypic w normalnych warunkach?

– Byloby dobrze… Ale jak?

– Widzialem tu niedaleko takie miejsce, cos w stylu karczmy. Wchodza do niego ludzie i pija rozne trunki. Piwo tez.

Hubaksis usmiechnal sie krzywo, pokazujac, ze zrozumial dowcip.

– Mowie powaznie. – Butt-Krillach nie chcial porzucic pomyslu.

– Aha, oczywiscie! – Dzinn mrugnal swym jedynym okiem. – Tak wiec my, dzinn i demon z mrocznego swiata, tak po prostu wchodzimy do karczmy i kazemy sobie nalac piwa? To nie przeszloby nawet w starozytnym Babilonie… A teraz ludzie zrobili sie jacys nerwowi, tchorzliwi – od razu zaczna uciekac.

– To, oczywiscie, prawda. – Butt-Krillach nie mial zamiaru sie sprzeczac. – Ale przeciez nie wejdziemy tak, po prostu! Zamaskujesz nas!

– Ahaaa… – zaczal domyslac sie Hubaksis.

– No wlasnie. Ze mnie zrobisz czlowieka, a z siebie… no… jakiegos ptaka. Przedwczoraj widzialem jednego czlowieka z zielonym ptakiem na ramieniu – i nikt sie nie dziwil. Dasz rade?

– Na krotko… – niechetnie wymamrotal dzinn.

– A dokladniej?

– Na godzine, nie dluzej… Moze plus jakies piec minut… Ale pod warunkiem, ze nikt nas nie dotknie.

Kreol i Hubaksis bardzo szybko nauczyli sie mierzyc czas we wspolczesny sposob. Inna sprawa, ze sposob ten zostal niemal w calosci zapozyczony od starozytnych Sumeryjczykow. To oni wlasnie podzielili dobe na dwadziescia cztery godziny, godzine na szescdziesiat minut, a minute na szescdziesiat sekund. A tak przy okazji, to oni wlasnie jako pierwsi wprowadzili pozycyjny system zapisu liczb – z setkami, dziesiatkami i jednostkami. Co prawda, podstawa ich systemu nie byla, tak jak u nas dziesiatka, ale „szescdziesiatka”.

– Mysle, ze to wystarczy. – Butt-Krillach podjal decyzje po chwili namyslu. – Zaczynaj.

– Tylko bedziesz musial chodzic na tylnych lapach! – zlosliwie krzyknal Hubaksis.

Demon usmiechnal sie przez chwile i stanal na tylnych rekach. Stal na nich niezbyt pewnie, ale mimo wszystko dosc stabilnie, upadek mu nie grozil. Przynajmniej w najblizszym czasie.

Bar „Zlota Ostryga” nie byl szczegolnie prestizowym miejscem. Przychodzili tu glownie robotnicy wracajacy z pracy, bezrobotni, zalewajacy robaka oraz rozne ludzkie smieci: bezdomni, pijacy, narkomani i przedstawiciele swiata przestepczego. Przybytek ten mial jednak bezsprzeczna zalete, ktora zwrocila uwage Butt-Krillacha. Znajdowal sie najblizej.

Bar pracowal przez cala dobe, ale nawet w dzien bywalo w nim niewielu klientow. Teraz w pomieszczeniu bylo tylko szesc osob – podejrzanie wygladajaca dziewczyna i takiz mezczyzna siedzieli przy dlugim stole, a wzdluz bufetu siedzialo szesciu alkonautow o roznej glebokosci zanurzenia. Jeden z nich spal z glowa wtulona w pusty talerz.

Tym niemniej, gdy drzwi otwarly sie i na progu stanal Butt-Krillach w nowej postaci, wszystkie usta otwarly sie ze zdziwienia, a brwi uniosly sie. Tylko spiacy nadal spal.

Hubaksis nie byl mistrzem iluzji. Nie potrafil zrobic nic wyzszego niz dwa metry (a takze szerszego ani dluzszego). Nie potrafil stworzyc wiecej niz dwie, gora trzy iluzje naraz. Nie mogl tez utrzymac ich dluzej niz godzine. W najlepszym wypadku poltorej godziny. Mial jednak pewna niezaprzeczalna zalete – byl skrajnie precyzyjny. Nawet najbystrzejsze oko nie bylo w stanie odroznic jego iluzji od prawdziwego przedmiotu – tak dokladne i wiarygodne byly jego twory. To wlasnie cenil w nim Kreol – w magicznych pieczeciach bardzo wiele zalezalo od dokladnosci.

Pojawia sie pytanie – co do tego stopnia zadziwilo te zbieranine moczymordow, skoro iluzja byla tak dobra? Wyglad. Oczywiscie nie twarz – nowa twarz Butt-Krillacha praktycznie nie roznila sie niczym od fizjonomii przecietnego Amerykanina. No, moze co najwyzej byl nieco bardziej smagly. Ale ubranie…

Hubaksis spedzil w XXI wieku niewiele czasu, z czego znaczna czesc przebywal w zamknietych pomieszczeniach, nie poznal zbyt wielu osob. Jasne jest wiec, ze nie mial zbyt bogatej wiedzy na temat wspolczesnej mody. Dlatego na potrzeby iluzji wykorzystal te przedmioty, ktore udalo mu sie zapamietac. A nie mial zbyt wiele do wspominania.

Butt-Krillach mial na sobie czarny frak, dokladnie taki sam, w jaki musial wystroic sie Kreol na poczatku nowego zycia, pod frakiem widac bylo snieznobiala koszule. Niby nic, ale frak kiepsko komponowal sie z wyblaklymi dzinsami naciagnietymi na nogi Butt-Krillacha. Z obuwiem bylo jeszcze gorzej – Hubaksis niezbyt czesto przygladal sie ludzkim butom, a sam nie mial nog. Jedyne, co byl w stanie sobie przypomniec, to futrzane kapcie w ksztalcie pieskow, do wlozenia ktorych Van zmusila Kreola, zeby nie zadeptal czystej podlogi. Co prawda podloge wyszorowala nie ona, a magiczny Sluga, ale nie mialo to dla niej wiekszego znaczenia. Dzielo wienczylo nakrycie glowy. Hubaksis z pewnoscia widzial we wspolczesnym swiecie ludzi w kapeluszach, beretach i innych czapkach, ale jakos nie zapadly mu w pamiec. Z tego powodu na glowie Butt-Krillacha pysznilo sie jedno z nakryc glowy, jakie noszono w starozytnym Sumerze – cos w stylu opaski ze zwisajacymi z niej wstazkami ozdobionymi miedzianymi wisiorkami. Taki kostium przywodzil na mysl tylko jedno slowo – awangarda. Siedzaca na ramieniu papuga idealnie dopelniala calosci.

Zreszta usta niezbyt dlugo pozostaly otwarte. Napatrzywszy sie przez trzy sekundy do woli na dziwnego przybysza, wszyscy wrocili do swoich spraw. Czyli do picia. Zeby na dluzej zadziwic typowego mieszkanca San Francisco, trzeba czegos wiecej niz mlodzieniec w glupim ubraniu.

– Ej, czlowieku, dwa piwa! – powiedzial Butt-Krillach, zblizajac sie do lady. Nie mial pojecia, co nalezy mowic w ludzkich przybytkach tego typu, dlatego powtorzyl zdanie, ktore uslyszal wczoraj w tym miejscu. Wtedy demon chowal sie za oknem – zreszta bardzo brudnym.

Barman, maly, kedzierzawy czlowieczek o zadziwiajaco nieprzyjemnej twarzy, popatrzyl na niego bacznie, zwracajac szczegolna uwage na wypchana kieszen fraka. Widok tej kieszeni, a zwlaszcza wystajacy z niej rozek banknotu, uspokoil asekuranta, ktory w milczeniu napelnil dwa kufle. Miedzy nami mowiac, nie bylo tam zadnych pieniedzy, a jedynie iluzja, o ktora poprosil zapobiegliwy Butt-Krillach. Nieglupi demon dawno zauwazyl, ze jesli sprzedawca widzi pieniadze klienta, obsluguje go znacznie chetniej.

Barman, omiotlszy jeszcze raz wzrokiem Butt-Krillacha od stop do glow, postawil przed nim dwa wysokie kufle ozdobione czapkami pianki. W kazdym kuflu bylo piecdziesiat siedem setnych decymetra szesciennego smacznego piwa. Czyli inaczej pinta.

Butt-Krillach podejrzliwie pociagnal nosem. Kufle pachnialy piwem, ale podswiadomie nie dowierzal czlowiekowi, ktory je nalal. W myslach wzruszyl ramionami, zrobil wydech i jednym haustem wypil od razu polowe. Obok pluskal sie Hubaksis, ktory o malo co nie utopil sie w swoim kuflu.

Obok Butt-Krillacha siedzial najwierniejszy gosc „Zlotej Ostrygi” – Billy Kid. Nazywano go tak, gdyz mial ponad dwa metry wzrostu – przemowila tu typowa logika milosnikow marnych dowcipow.

– Hy, hy, papuga-pijaczka!

Hubaksis przerwal swoje zajecie i uwaznie popatrzyl na tepa twarz Kida, potem oznajmil, ze jego rozmowca jest zwyklym kawalkiem psich fekaliow i poradzil mu udac sie tam, skad owe fekalia pochodza. Potem dodal, ze

Вы читаете Arcymag. Czesc I
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату