– Strasznie pragne twego serca – wyszeptal mi w kark z drzeniem w glosie.
– Jest twoje, Adr. – Wyciagnelam reke do tylu i dotknelam jego cieplego policzka.
– I moje, i moje… – z zarem mamrotal Ha.
Zadzwonil jeden z czterech czarnych telefonow.
Ha ryknal z niezadowoleniem, wypuscil mnie z objec, podszedl do stolu i podniosl sluchawke.
– Wlodzimirski. Co? Nie, Boria, jestem zajety. Tak. No? Czego nie mozesz? Boria, czego ty jebiesz smuty?! Wali sie, wali, kurwa! Wystarczylo, ze odszedlem z wydzialu, a u was wszystko sie wali! Zamelduj Sierowowi. No? I co? Tak powiedzial? Ozez w morde… – westchnal z niezadowoleniem, podrapal ciezki podbrodek, usmiechnal sie. – Balaganiarze z was! Wiktor Siemionycz ma racje, ze was musztruje. Dobra, dawaj go tutaj. Jest u ciebie juz dwadziescia minut.
Rzucil sluchawke na widelki, spojrzal na mnie swoimi zielonkawoniebieskimi oczami.
– Taka praca, Hram. Wybacz.
Kiwnelam glowa z usmiechem.
Ktos niesmialo uchylil debowe drzwi gabinetu, wsunal lysa glowe.
– Lwie Jemieljanowiczu, czy moge?
– Wlaz! – Ha usiadl przy stole.
Do gabinetu wszedl malutki, szczuply pulkownik z nieladna twarza i krotkim czarnym wasikiem. Za nim dwoch krzepkich lejtnantow wloklo pod rece pulchnego mezczyzne w porwanym i pokrwawionym mundurze z zerwanymi pagonami. Twarz mial posiniala i spuchnieta od bicia. Bezsilnie upadl na dywan.
– Czolem, Lwie Jemieljanowiczu. – Lysy w poluklonie podszedl do biurka.
– Witaj, Boria. – Ha leniwie podal mu reke. – A co z subordynacja wobec przelozonych? Jakie nam swiadectwo wystawiasz przed towarzyszami z Leningradu?!
– Lwie Jemieljanowiczu! – Pulkownik usmiechnal sie ze skrucha i wtedy zauwazyl mnie i Adr. – A! Witajcie, towarzyszu Korobow!
Uscisneli sobie dlonie.
– Widzisz, Boria, bierz przyklad z Korobowa. – Ha wyjal papierosa z papierosnicy, nie zapalajac, wsunal do ust. – Ozenil sie. A ty wciaz tluczesz sie z aktorkami.
– Gratuluje. – Pulkownik wyciagnal do mnie malenka dlon.
– Warwara Korobowa. – Podalam mu reke.
– Widzisz, jakie
Ha przeniosl wzrok na pobitego grubasa, splotl ciezkie rece.
– No i co?
– Ano, zaparl sie, dran, w kwestii Szachnazarowa – pulkownik ze zloscia popatrzyl na grubasa. – Obciazyl Aleksiejewa, obciazyl Furmana. A o Szachnazarowie – „nie wiem”, i koniec. Zapomnial, scierwo, jak razem ojczyzne Japonczykom sprzedawali.
Ha kiwnal glowa, polozyl papierosa w popielniczce.
– Jemieljanow, czemu sie upieracie?
Grubas milczal, pociagajac rozbitym nosem.
– Odpowiadaj, szkodniku! – krzyknal pulkownik. – Watrobe ci wyrwe, szpiclu japonski!
– Sluchaj, Boria – spokojnie odezwal sie Ha – siadz, oooo, tutaj. W kaciku. I milcz.
Pulkownik ucichl i usiadl na krzesle.
– Podniescie generala. I posadzcie w fotelu – rozkazal Ha.
Lejtnanci podniesli grubasa i posadzili w fotelu.
Ha nagle posmutnial. Spojrzal na swoje paznokcie. Potem przeniosl wzrok na okno. Tam na tle zalanej sloncem Moskwy czernial pomnik Dzierzynskiego.
W gabinecie zapadla cisza.
– Pamietacie Krym czterdziestego roku? Czerwiec, Jalta, sanatorium RKKA *? – cicho zapytal Ha.
Grubas podniosl na niego zmartwiale oczy.
– Wasza zona, Sasza, tak? Lubila kapac sie wczesnie rano. Ja i Nastia tak samo. Kiedys we troje wyplynelismy tak daleko, ze Sasze kurcz chwycil w noge. Przestraszyla sie. Ale ja i Natasza jestesmy ludzmi morza. Podtrzymywalem wasza zone pod plecy, a Nastia dala nurka i ugryzla ja w lydke. I pomoglismy jej doplynac z powrotem. Plynela i opowiadala o waszym synu. Pawlik chyba mu bylo na imie? Ze sam zrobil parowoz z samowaru. Parowoz jechal. A Pawlik palil w nim kredkami. Spalil dwa pudelka kredek. Ktore przywiezliscie mu z Leningradu. Tak bylo?
Grubas uparcie milczal.
Ha znow wsunal w usta papierosa, ale nie zapalil.
– Przeciez bylem zwyklym majorem NKWD. Ten wyjazd do sanatorium to bylo wyroznienie. A wyscie wtedy dowodzili korpusem. Legendarny dowodca korpusu Jemieljanow! Patrzylem na was w stolowce i myslalem: niedoscigly wzor. A wy kryjecie Szachnazarowa. Przeciez ta gnida nie jest warta waszego malego palca.
Podbrodek grubasa zaczal podrygiwac, okragla glowa zachwiala sie. I lzy trysnely mu z oczu. Zlapal sie rekami za glowe i glosno zaplakal.
– Odprowadzcie generala do trzysta pierwszego. Niech odespi, poje normalnie. I napisze. Wszystko jak trzeba – rzekl Ha, patrzac w okno.
Skonsternowany pulkownik kiwnal na lejtnantow. Ci pochwycili placzacego Jemieljanowa i wyprowadzili z gabinetu. Zadzwonil telefon.
– Wlodzimirski. – Ha podniosl sluchawke. – Serwus, Bogdan! Sluchaj, otwieram wczoraj „Prawde” i wlasnym oczom nie wierze! Tak! Zuch! No, prosze, kadry Lawrentija Pawlowicza! Znajcie naszych, no nie?! Sluchaj, ktory to z kolei? Uuuu! Gratuluje! Mierkulow powinien teraz odlac popiersia tobie i Amajakowi!
Ha rozesmial sie glosno.
– No, czolem, Korobow. – Pulkownik podal mu reke i pokiwal glowa, zezujac na Ha. – Nie ma drugiego takiego jak nasz Lew Jemieljanowicz.
– Pamiec absolutna, co tu gadac! – usmiechnal sie Adr.
– Gdyby tylko to. Geniusz… – z zawiscia westchnal pulkownik i wyszedl.
Dokonczywszy rozmowe, Ha odwiesil sluchawke.
– Musicie podbic delegacje. U Radziewskiego na piatym. Potem wybierzemy sie do siostry Jus.
Weszlismy z Adr na piate pietro, tam zalatwilismy delegacje do Magadanu. Dostalismy pieniadze, dokumenty. Razem z Ha wyszlismy z budynku, wsiedli do samochodu i pojechali na ulice Worowskiego. Zostawilismy samochod z kierowca na ulicy, przeszlismy podworkami, trafili do odrapanej bramy i weszli na drugie pietro. Adr zastukal do drzwi. Te od razu otwarly sie na osciez i starsza wysoka dama w pince-nez rzucila sie na nas z piskiem. Doslownie wyla z radosci i dygotala.
Adr zakryl jej usta. Weszlismy do mieszkania. Duze, pieciopokojowe, choc komunalne. Jednak cztery pokoje byly opieczetowane. Jak mi pozniej wyjasnil Ha, zalatwil sprawe tak, zeby sasiadow siostry Jus aresztowano. Dzieki temu wygodniej bylo organizowac spotkania.
Ujrzawszy mnie, Jus od razu oplotla moje ramiona swoimi dlugimi, podagrycznymi rekami, przytulila sie duza obwisla piersia i razem padlysmy na podloge. Adr i Ha rowniez objeli sie i uklekli.
Serce Jus pomimo jej podeszlego wieku bylo zupelnie niedoswiadczone, jak u dziecka. Znalo tylko dwa slowa. Ale wkladalo w nie tyle sily i zadzy, ze bylam wstrzasnieta. Jej serce bylo spragnione jak wedrowiec, ktory zabladzil na pustyni. Pilo moje serce rozpaczliwie i nieprzerwanie.
Minelo prawie dziewiec godzin.
Jus rozplotla rece, nieprzytomna rozciagnela sie na starym parkiecie.
Czulam sie wyjalowiona, ale przepelnialo mnie wewnetrzne zadowolenie: uczylam serce Jus nowych slow.
Jus wygladala koszmarnie: pobladla i chuda, lezala nieruchomo, ze szklanym wzrokiem wbitym w sufit; z rozchylonych ust sterczala sztuczna szczeka.
Ale zyla: doskonale czulam jej ciezko bijace serce.
Ha przyniosl z jej pokoju poduszke tlenowa, podniosl do jej poszarzalych warg gumowa rurke o lejkowatym zakonczeniu. Adr otworzyl wentyl.