Tlen stopniowo ja ocucil. Gleboko, z jekiem odetchnela. Podniesli ja, przeniesli do pokoju. Adr prysnal jej w twarz woda.
– Wspa-a-aniale – wyrzekla ze zmeczeniem i wyciagnela do mnie drzaca reke.
Ujelam ja. Starcze palce byly miekkie i chlodne. Jus przycisnela moja reke do swojej piersi.
– Dziecinko moja. Jak mi cie brakowalo! – powiedziala i usmiechnela sie z trudem.
Adr przyniosl wszystkim wode i morele. Zaczelismy jesc morele, popijajac je woda.
– Opowiedz mi o Domu – poprosila Jus.
Opowiedzialam. Sluchala z wyrazem niemal dzieciecego zachwytu. Kiedy doszlam do rozmowy z Bro i jego pozegnalnego przeslania, po pomarszczonych policzkach Jus poplynely lzy.
– Jakie to szczescie – przyciskala moja dlon do swojej piersi – jakie to szczescie zyskac jeszcze jedno zywe serce.
Wszyscy sie objelismy.
Nastepnie Ha opowiedzial o najblizszych planach. Stalo przed nami trudne zadanie. Razem z Adr sluchalismy wstrzymujac oddech. Ale Jus nie mogla sluchac dluzej niz dziesiec sekund: zrywala sie, rzucala mi w objecia, obejmowala moje kolana, przytulala sie, mruczac czule slowa, potem odbiegala do okna, pochlipujac i trzesac glowa.
W jej pokoju panowal prawdziwy chaos przedmiotow i ksiazek, posrodku ktorego jak skala gorowala wielka niemiecka maszyna do pisania z wkrecona kartka papieru. W poprzednim zyciu Jus dorabiala w domu pisaniem na maszynie, w ciagu dnia zas pisala w swoim ministerstwie. Teraz nie miala problemow finansowych. Jak my wszyscy.
Jus blagala, by Ha zabral ja w delegacje, ale on nie wyrazil zgody.
Rozplakala sie.
– Chce z toba rozmawiac… – poplakiwala, calujac moje kolana.
– Jestes nam potrzebna tutaj – mowil Ha, obejmujac ja.
Jus wstrzasaly dreszcze. Sztuczna szczeka klapala, kolana drzaly. Podalismy jej waleriane, polozylismy do lozka, nakryli puchowa koldra, w nogi wsuneli termofor. Jej twarz jasniala blogoscia.
– Znalazlam was, znalazlam was… – szeptaly nieprzerwanie jej starcze wargi. – Zeby tylko serce mi nie peklo…
Pocalowalam ja w reke.
Spojrzala na mnie ze wzruszeniem i w tym momencie zapadla w gleboki sen.
Wyszlismy, wsiedli do samochodu i godzine pozniej bylismy na wojskowym lotnisku w Zukowskim. Tam czekal na nas samolot. Ulokowalismy sie w niewielkiej kabinie pasazerskiej. Pilot zameldowal Ha o gotowosci do lotu i zaczelismy sie wznosic. Podroz do Magadanu trwala prawie dobe: dwukrotnie tankowalismy i nocowalismy w Krasnojarsku.
Kiedy lecialam nad Syberia i widzialam bezkresne lasy, przeciete wstegami syberyjskich rzek, myslalam o tysiacach niebieskookich, jasnowlosych braci i siostr, zyjacych na nieobjetych przestrzeniach Rosji, codziennie wykonujacych mechaniczne rytualy, narzucone przez cywilizacje, i niedomyslajacych sie cudu skrytego w ich klatkach piersiowych. Ich serca spia. Czy sie przebudza? Czy jak miliony innych serc, odbebniwszy swoje, zgnija w rosyjskiej ziemi, nie poznawszy upajajacej mocy mowy serca?
Wyobrazalam sobie tysiace trumien znikajacych w grobach i zasypywanych ziemia, czulam piekielny bezruch zatrzymanych serc, gnicie w mroku boskich miesni sercowych, robaki toczace bezsilne ciala, i moje zywe serce wzdrygalo sie i kolatalo.
– Musze ich obudzic! – szeptalam, patrzac na przeplywajacy w dole lesny ocean…
Do Magadanu przylecielismy wczesnym rankiem.
Slonce jeszcze nie wstalo. Na lotnisku czekaly na nas dwa samochody z dwoma oficerami MGB. Do jednego samochodu zaladowano cztery podluzne cynkowe skrzynie, do drugiego wsiedlismy.
Przejechalismy przez miasto, ktore nie wydalo mi sie ani lepsze, ani gorsze od innych, i skrecilismy na szose. Po pol godzinie niezbyt plynnej jazdy podjechalismy pod brame duzego obozu pracy przymusowej.
Brama natychmiast zostala otwarta i wjechalismy na teren obozu. Staly tam drewniane baraki, a w rogu bielal jedyny ceglany budynek. Podjechalismy do niego. Od razu wyszlo do nas kierownictwo obozu – trzech oficerow MGB. Naczelnik, major Gorbacz, powital nas zyczliwie i zaczal zapraszac do budynku administracji. Ha oznajmil mu, ze bardzo sie spieszymy. Wtedy tamten zakrzatal sie szybko, wydal polecenie:
– Sotnikow, dawaj ich tu!
Wkrotce przyprowadzono dziesieciu wycienczonych, brudnych wiezniow. Pomimo cieplej letniej pogody mieli na sobie podarte waciaki, walonki i czapki uszanki.
– U ciebie nawet latem chodzi sie w walonkach? – zapytal Ha Gorbacza.
– Nie, towarzyszu generale – energicznie odpowiedzial Gorbacz. – Trzymalem ich przeciez w Baraku o Obostrzonym Rygorze. No to wydalem odziez zimowa.
– A niby dlaczego wsadziles ich do BOR-u?
– No… tak bezpieczniej, towarzyszu generale.
– Gorbacz, ale z ciebie kutas – powiedzial mu Ha i odwrocil sie do zekow. – Zdjac czapki!
Zdjeli. Wszyscy wygladali jak starcy. Siedmiu blondynow, jeden – albinos, dwaj mieli wlosy zupelnie siwe. Niebieskie oczy mialo tylko czterech, wlaczajac siwego.
– Sluchajcie no, majorze, z glowa u was wszystko w porzadku? Nie doznaliscie ostatnio urazu? – zapytal Ha Gorbacza.
– Nie bylem na froncie, towarzyszu generale – odparl Gorbacz, blednac.
– Jakie bylo polecenie? Kogo miales znalezc?
– Jasnowlosych i jasnookich.
– A ty normalnie odrozniasz kolory?
– Tak jest, normalnie.
– Jakie, kurwa, normalnie? – krzyknal Ha i wskazal palcem na glowe siwego zeka. – Co to, wedlug ciebie blondyn?
– W zeznaniach pisal, ze do 1944 roku byl blondynem, towarzyszu generale – odpowiedzial Gorbacz, wyprezony jak struna.
– Igrasz ze smiercia, majorze. – Ha przeszyl go spojrzeniem. – Gdzie pomieszczenie?
– Tutaj… zaraz… prosze… – podreptal Gorbacz, wskazujac na budynek.
Ha wyjal z papierosnicy papierosa, wyprostowal go, powachal.
– Tych czterech prowadz tam, postepuj zgodnie z instrukcja.
– A gdzie pozostalych?
– W pizdu. – Ha rzucil papierosa na ziemie.
Po pewnym czasie weszlismy do budynku. Najwiekszy pokoj przeznaczony byl na stukanie mlotem. Zamkniete okiennice, wlaczone trzy lampy, ze scian sterczaly kajdanki. Zakuto w nie czterech zekow. Nadzy do pasa, z zawiazanymi ustami i oczami stali pod scianami.
Wniesiono cynkowa skrzynie. Ha rozkazal wszystkim opuscic budynek.
Adr otworzyl skrzynie: grube scianki, cala zasypana sztucznym lodem, w ktorym przechowuje sie mrozonki. Spod dymiacych kawalkow lodu wystawaly lodowe mloty. Polozylam na nich reke. Od razu poczulam niewidzialna wibracje niebianskiego lodu. Byla boska! Rece mi drzaly, serce walilo z pozadania: LOD! Nie widzialam go tak dlugo!
Adr wlozyl rekawice, wyciagnal jeden mlot i przystapil do dziela. Ostukal najpierw siwego. Okazal sie pusty. I szybko umarl od ciosow. Potem mlot chwycil Ha. Ale tego dnia nie mielismy szczescia: inni tez okazali sie pusci.
Ha cisnal rozbity mlot, wyciagnal pistolet i dobil rannych.
– Nie tak latwo znalezc naszych. – Zmeczony, choc usmiechniety Adr otarl pot z czola.
– Za to jakie szczescie, kiedy juz sie znajdzie! – odwzajemnilam usmiech.
Objelismy sie, kawaleczki lodu chrzescily nam pod stopami. Moje serce czulo kazda brylke lodu.
Wyszlismy z budynku. Nieopodal rozlegly sie wystrzaly.
– Co to takiego? – Ha zapytal majora.
– Przeciez daliscie rozkaz, towarzyszu generale, pozostalym – najwyzszy wymiar – odparl major.