Nie odpowiadajac, wyjelam nasze paszporty. Otworzylam. Zamiast fotografii widzialam tylko szare mroczki. Ale wszystkie napisy przeczytalam bez klopotu.

Wyjelam z torebki lusterko, przejrzalam sie. W lusterku rysy mojej twarzy plywaly i zlewaly sie. Skierowalam lusterko na twarz Adr: to samo. Nie moglam dostrzec jego odbicia.

– Nie widze obrazow. I odbicia – powiedzialam, rzucajac lusterko. – Nie wiem, co sie dzieje…

– Jestes po prostu zmeczona. – Adr znow mnie objal. – Ostatnie dwa miesiace byly bardzo ciezkie.

– Byly cudowne. – Padlam na lozko. – O wiele trudniej jest czekac i nic nie robic.

– Hram, chyba rozumiesz, ze nie mozemy ryzykowac.

– Doskonale to rozumiem. – Zamknelam oczy. – Dlatego cierpliwie czekam.

Szybko zasnelam.

Od momentu przebudzenia mojego serca nic mi sie nie snilo. Ostatnie wyraziste, choc krotkie, sny mialam w pociagu, kiedy nas wywozili z Rosji jak bydlo: snila mi sie mama, ojciec, wioska, huczne wiejskie zabawy, kiedy jestesmy razem, szczesliwi, ale wszystko szybko sie urywalo w najbardziej wzruszajacym i przyjemnym momencie, i budzilam sie w tym okropnym wagonie.

A ostatni sen mialam noca w obozie filtracyjnym: snil mi sie pozar – wielki i straszny. Wszystko wkolo plonelo, ludzie miotali sie w goraczce. A ja szukalam naszego psa Zylki. Bardzo go lubilam. A im dluzej go szukalam, tym bardziej do mnie docieralo, ze sie spalil, bo nikt z doroslych nie wpadl na to, by go odwiazac. Ratowali jakies worki, kufry i chomata. A najstraszniejsze w tym snie bylo poczucie bezsilnosci, mysl, ze nie mozna cofnac czasu. Obudzilam sie cala we lzach, powtarzajac:

– Zylka! Zylka!

Tej nocy w sanatorium po raz pierwszy od osmiu lat snilam. A raczej, nie snilam. Nie widzialam snu, tylko go poczulam.

Siedzialam po prostu w sadzie kolo Domu i dotykalam spiacej siostry Zer. Nastalo lato, bylo cieplo i bezwietrznie. Przed chwila skonczylysmy rozmawiac sercami. Kochalam serce Zer. Bylo ruchliwe i aktywne. Szybsze od mojego. Po dwoch godzinach serdecznej rozmowy w ustach mialam, jak zawsze, sucho i lekko cmily zdretwiale rece. Zer spala jak dziecko – lezac na wznak, z rozchylonymi wargami. Na jej twarzy malowalo sie zmeczenie i blogosc. Zaczelam dotykac jej malenkiego podbrodka. Pokrywaly go drobniutenkie piegi. U nasady nosa bylo ich wiecej. Musnelam jej nos. Ale rude rzesy Zer nawet nie drgnely: miala mocny sen. Nagle z tylu dalo sie slyszec slabe pojekiwanie. Sercem poczulam, ze za moimi plecami stoi nasz pies Zylka. Obejrzalam sie. Kosmaty, czarno-szary Zylka stal z wywalonym jezykiem, radosnie dyszac. Jego zielonkawe oczy promienialy radoscia. Serce mi zadrzalo ze szczescia: moj ukochany Zylka zyje, nie zginal w pozarze! Na szyi Zylki majtal sie kawalek sznurka, siersc na prawym boku byla osmalona.

– Zylka, ty zyjesz! – zawolalam i wyciagnelam do niego rece.

Ale pies nagle gwaltownie odskoczyl i pobiegl do Domu. Zerwalam sie i przywolujac Zylke, rzucilam sie jego sladem. Wbiegl po schodach, czmychnal przez uchylone drzwi poludniowej werandy, spowitej dzika winorosla. Wbieglam jego sladem. Weranda byla pusta. Jak zwykle latem panowal w niej mrok i chlod. Posrodku stal fotel, na nim siedzial staruszek Bro. Zylka siedzial obok. Obaj patrzyli na mnie uwaznie. Bro wskazal mi cos palcem, odwrocilam glowe i ujrzalam w przeciwleglym kacie tarasu swoj wizerunek w calej okazalosci. Nie byl to ani obraz, ani fotografia, ale cos wstrzasajaco doskonalego: moja idealna kopia. Podeszlam do swojego sobowtora. Ale im blizej podchodzilam, tym bardziej odczuwalam PUSTKE wewnatrz mojej kopii. To byl czysty wizerunek, powloka, nasladujaca moje ksztalty. Wewnatrz wizerunku nie bylo nic. Zblizalam sie. Kopia Warki Samsikowej byla doskonala. Ujrzalam najmniejsze pory na skorze twarzy, blizne nad brwiami, wilgoc w kacikach niebieskich oczu, zlotawy puszek pod koscmi policzkowymi, pekniecia na wargach, pieprzyk na szyi. Moja kopia rowniez uwaznie mi sie przygladala. W koncu obie odwrocilysmy sie do Bro. Zylka wstal, ujadajac piskliwie, i nastawiwszy uszy, patrzyl na nas.

– Prosze zawolac psa – rzekl Bro.

– Zylka! – zawolalam.

– Zylka! – powtorzyla moja kopia.

Pies podbiegl najpierw do kopii, powachal ja, zaskowyczal, zawarczal i odskoczyl do mnie. Kucnelam i z rozkosza zanurzylam palce w psia siersc. Moja kopia stala i patrzyla na nas z usmiechem. Zylka znow na nia zawarczal. Wtedy znikla.

– Dlaczego pies cie poznal? – zapytal Bro.

– Wyczul – odpowiedzialam.

– Tak. Pies jest zywy, jak wszystkie zwierzeta. Zobaczyl cie sercem, a nie oczami. Ale zywe trupy widza swiat oczami i tylko oczami. Swiat widziany sercem jest inny. Hram, jestes gotowa ujrzec swiat sercem.

Obudzilam sie. Otworzylam oczy.

Byl ranek.

Swiat byl taki jak wczoraj. Lezalam w naszym lozku. Adr nie bylo w pokoju. Przetarlam oczy, usiadlam. Nastepnie wzielam prysznic, zrobilam toalete, ubralam sie i wyszlam z pokoju.

Zeszlam na dol, weszlam do stolowki, gdzie wczasowicze jedli sniadanie, i zamarlam zdumiona: zamiast ludzi przy stolach siedzialy MASZYNY Z MIESA! Byly ABSOLUTNIE martwe! W ich szpetnych, ponurych i niespokojnych cialach nie bylo ani krzty zycia. Pochlaniali pozywienie: jedni posepnie i w skupieniu, inni z apetytem i pospiesznie, a jeszcze inni mechanicznie i obojetnie.

Przy naszym stole siedziala jakas para. Jedli zywe owoce: gruszki, czeresnie i brzoskwinie.

Ale te cudowne brzoskwinie ani troche nie mogly ozywic ich cial!

Po co wiec jedza? To bylo takie smieszne!

Rozesmialam sie.

Wszyscy przestali jesc i wlepili we mnie wzrok. Zwrocili twarze w moja strone. I po raz pierwszy w zyciu nie zobaczylam ludzkich twarzy. To byly mordy maszyn z miesa.

Nagle te mase martwego miesa przecial promien swiatla: przez stolowke szedl do mnie Adr. Byl ZUPELNIE INNY! Byl zywy. Nie byl maszyna. Byl moim BRATEM. I mial SERCE. Jego serce lsnilo Pierwotna Swiatloscia.

Ruszylam mu naprzeciw. Objelismy sie posrod swiata monstrow.

Po cialach maszyn z miesa jak robaki przepelzly usmieszki. Jedna z zujacych maszyn otworzyla usta i glosno wypowiedziala:

– A ludzie opowiadaja, ze w MGB nie potrafia kochac!

I przez stolowke przetoczyl sie oblesny rechot maszyn z miesa…

Od tego dnia zaczelam widziec sercem.

Ze swiata opadla blona, naciagnieta przez maszyny z miesa. Przestalam widziec tylko zewnetrzna warstwe rzeczy. Zaczelam widziec ich istote.

Nie znaczy to, ze osleplam. Wspaniale rozroznialam przedmioty i orientowalam sie w przestrzeni. Ale wszelkie wizerunki – obrazy, zdjecia, filmy, rzezby – znikly dla mnie raz na zawsze. Obrazy staly sie zwyklymi plotnami pokrytymi farba, w kinie na ekranie widzialam tylko gre plam swietlnych.

Sercem moglam widziec czlowieka albo rzecz od wewnatrz, znac ich historie.

Odkrycie to bylo rownoznaczne z przebudzeniem mojego serca od uderzen lodowym mlotem.

Ale jesli po trzech ciosach moje serce po prostu ozylo i zaczelo czuc, to teraz zaczelo WIEDZIEC.

Uspokoilam sie.

Nie mialam sie czym przejmowac.

Miesiac urlopu minal.

W Moskwie na miejsce aresztowanego ministra GB Abakumowa powolano Ignatjewa – funkcjonariusza partyjnego, dla Lubianki czlowieka zupelnie nowego. A w zwiazku z tym – nieprzewidywalnego. Ale jego pierwszym zastepca zostal Goglidze – wysuniety przez Berie, stary przyjaciel Ha. To nas uspokoilo. Pod ochrona Goglidzego moglismy zakonczyc operacje poszukiwania zywych w Karelii.

Ha zawezwal nas z Krymu. Przylecielismy do deszczowej wrzesniowej stolicy gotowi na nowe ofiary w imie Swiatlosci…

Zdarzylo sie jednak cos nieprzewidzianego.

Ignatjew, ktory rozpoczal sledztwo w sprawie „dzialalnosci przestepczej Abakumowa”, otrzymal donos od zastepcy naczelnika obozu, gdzie wydobywano drogocenny Tunguski Lod. Lejtnant GB Woloszyn pisal, ze: „oboz nr

Вы читаете Lod
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату