312/500 powolany do wydobywania nikomu niepotrzebnego lodu w nieludzko ciezkich warunkach wiecznej zmarzliny zostal stworzony przez Abakumowa jako przykrywka dla japonskich szpiegow, przedostajacych sie na terytorium ZSSR i dzialajacych na szkode naszego ludu pracujacego miast i wsi”.
Zapewne Woloszyn po prostu postanowil skorzystac z kolejnej czystki w GB, zeby otrzymac nowa nominacje lub awans za „czujnosc”.
Pomimo jawnej absurdalnosci donos odniosl skutek: nakazano przerwac wszelkie prace w obozie. Ignatjew powolal komisje sledcza. Na szczescie na jej czele stanal pulkownik Iwanow z Glownego Zarzadu Ekonomicznego MSW, zawdzieczajacy zycie Ha, ktory w trzydziestym dziewiatym roku uratowal go przed aresztowaniem.
Ha zmusil Iwanowa, by ten wlaczyl do komisji Adr oraz mnie w charakterze sekretarki.
Przed wyjazdem Ha zawezwal Iwanowa i nas do swojego gabinetu.
Stalismy przed jego masywnym biurkiem.
– Leccie orly, sokoly, leccie – zwracal sie do nas z pozegnalnym slowem, miedlac niezapalonego papierosa w swoich pieknych, bezwzglednych ustach. – Sprawdzcie, co i jak. Macie byc, chlopaki, natretni. Ryjcie ziemie jak dzikie swinie.
– Towarzyszu generale, tam jest wieczna zmarzlina – usmiechnal sie lekko Adr.
– Dowcipnis, jebaniutki! – Ha uklul go bystrym spojrzeniem i postukal palcem w stol. – Zebyscie mi tam wszystko na druga strone wywrocili! Jasne?
– Tak jest! – odpowiedzielismy chorem.
– Mam podejrzenie. – Ha, mruzac oczy, popatrzyl w okno, odczekal chwile. – Ze sam lejtnant Woloszyn jest japonskim szpiegiem.
– Wy… tak myslicie, towarzyszu generale? – z niepokojem spytal Iwanow.
– Intuicja. Maci wode, swolocz, a sam robi swoja czarna robote. Jest ich tam w tundrze jak na dupie pryszczy. Znalezli sobie cieplutka norke, samurajskie nasienie. Taka maja, kurwa, agenture, ze nie nadazamy ich lapac. Tylusmy w latach czterdziestych pousadzali, a mimo to leza do nas, gnidy, z Dalekiego Wschodu. Wiec, uwazaj, Iwanow. Nie popelnij bledu.
Ha wymownie spojrzal na Iwanowa.
No i Iwanow nie popelnil bledu.
Wiedzial, ze Wlodzimirski jest czlowiekiem Berii, nie zas odsunietego od lask Abakumowa. A Beria stal najblizej Stalina. Warto wiec bylo powaznie potraktowac aluzje.
Ledwo dotarlismy do zasypanego sniegiem i nekanego lodowatymi wiatrami obozu nr 312/500, Iwanow rozkazal aresztowac lejtnanta Woloszyna.
W glucha polarna noc przy swietle trzech lamp naftowych w zbudowanym z okraglych belek baraku o obostrzonym rygorze nagiego Woloszyna polozono na wznak i przywiazano do lawki. Iwanow, jako czlowiek przezorny, zabral ze soba dwoch barczystych zbirow lejtnantow z oddzialu operacyjnego. Jeden usiadl Woloszynowi na piersi, drugi zaczal smagac go batogiem po genitaliach.
Woloszyn wyl posrod ciemnej nocy.
Jego wycie slyszalo pieciuset osiemnastu zekow, przyczajonych w swoich barakach i oczekujacych na werdykt moskiewskiej komisji: nie pracowali juz od miesiaca. To ich napawalo strachem.
Naczelnik obozu przez caly miesiac pil w swoim domku.
– Opowiadajcie, Woloszyn, wszystko opowiadajcie. – Iwanow opilowywal niespiesznie swoje wypielegnowane paznokcie.
Siedzialam z kartka papieru, gotowa zapisywac zeznania podejrzanego. Adr przechadzal sie wzdluz sciany. Dziobaty lejtnant bez ustanku chlostal Woloszyna po gwaltownie puchnacej mosznie, mamroczac:
– Gadaj, pizdzielcu… gadaj, pizdzielcu…
Woloszyn wyl trzy godziny. W tym czasie wielokrotnie tracil przytomnosc, wiec go polewano woda i nacierano sniegiem. Potem sie przyznal, ze jeszcze w czterdziestym pierwszym roku jako pietnastoletni chlopak w gluchej syberyjskiej wsi zostal zwerbowany przez japonski kontrwywiad. Kiedy, dlawiac sie lzami i smarkami, drzaca reka podpisywal swoje „zeznania”, ulozone przez Iwanowa, a spisane przeze mnie, sercem widzialam jego istote. Wiedzial, ze podpisuje na siebie wyrok. Cala te maszyne z miesa wypelnial w owej chwili obraz matki – prostej syberyjskiej chlopki. Matka siedziala w jego glowie jak kamienna kula, powtarzajac w kolko to samo:
– Ja zem cie w menkach rodzila, ja zem cie w menkach rodzila…
Z kamienna mama w glowie mogl podpisac wszystko.
Nastepnego ranka trojka opatulonych derami koni powiozla do Ust-Ilimska skutego kajdankami Woloszyna z dwoma konwojentami i dryblasa kuriera z teczka. W teczce lezalo sprawozdanie komisji sledczej i zeznania lejtnanta Woloszyna.
A mysmy sie zatrzymali w obozie, oczekujac komfortowego samochodu z ogrzewaniem.
Iwanow i lejtnanci pili z naczelnikiem obozu, ktory z radosci, ze sprawa potoczyla sie tak pomyslnie, gotow byl calowac ich po nogach. Ja zas i Adr polecilismy zaprzac sanie i wybralismy sie na „przejazdzke”. Wiadomo, DOKAD nas ciagnelo.
Adr wyjechal z obozowej bramy i skierowal konie na gosciniec prowadzacy do miejsca wydobycia LODU. Gosciniec, po ktorym przeganiano kolumny zekow i wozono wydobyty lod, byl przyproszony sniegiem, przez miesiac przestoju nikt go nie odsniezal. Spasiona kobyla naczelnika lekko ciagnela sanie, w ktorych siedzielismy, okutani niedzwiedzia skora. Bylo slonecznie i mrozno.
Sercami poczulismy bliskosc LODU jeszcze w obozie. Ale teraz to uczucie wzmagalo sie z kazdym krokiem. Dokola rozposcieraly sie lagodne, niewysokie pagorki, pokryte rzadka roslinnoscia. Las tutaj zostal powalony przez fale uderzeniowa w 1908 roku przy upadku meteorytu, a nowy rosl slabo, kepami. Snieg blyszczal w jasnym sloncu, glosno skrzypial pod plozami.
Od obozu do miejsca upadku bylo siedem wiorst.
Przejechalismy ze trzy wiorsty i moje serce zadrzalo. Czulo LOD, jak kompas czuje rude zelaza.
– Popedz! – Scisnelam reke Adr.
Adr zacial konia. Ten pognal galopem.
Gosciniec skrecil wokol pagorka, szeroka wstega wpelzl na drugi pagorek i poplynal w dol – do wykopu. Pomknelismy dalej.
Zamknelam oczy. Juz widzialam LOD sercem. Zblizal sie do mnie jak LAD SWIATLOSCI.
Sanie zatrzymaly sie.
Otworzylam oczy.
Stalismy na skraju wykopu. Przed nami lezala ogromna bryla lodu, miejscami przyproszona sniegiem. Blyszczala w sloncu, mieniac sie blekitem.
Tak! Lod byl niebieski, jak nasze oczy!
Wokol lodowej bryly tloczyly sie drewniane budowle – pale, mostki, szopy dla inwentarza, wiezyczki straznicze. Wszystko to – liche, ubogie, ludzkie – bladlo i niknelo wobec przerazajacej mocy lodu.
To byl NASZ LOD! LOD, zeslany przez Swiatlosc, LOD, ktory uderzyl w piers spiacej ziemi i przebudzil ja.
Serca nam zamieraly z zachwytu.
Wzielismy sie za rece i zeszli do wykopu. Podeszlismy do bryly po drewnianym moscie. Konwulsyjnie zaczelam zrywac z siebie ubranie, az nic na mnie nie zostalo.
Wstapilam na lod.
Z piersi wyrwal mi sie krzyk uniesienia, lzy trysnely z oczu. Upadlam na lod, objelam go. Moje serce czulo i rozumialo te boska bryle. Czulam pod soba ogromne serce. Rozmawialo ze mna.
Adr rowniez byl nagi. Poderwalam sie, podeszlam do niego.
Szlochajac z uniesienia, objelismy sie i upadli na lod.
I czas stanal dla nas w miejscu.
Ocknelismy sie noca.
Rozluznilismy objecia.
Nad nami wisialo czarne niebo z jasnymi gwiazdami. Byly tak nisko, ze zdawalo sie, iz mozna ich dosiegnac. Wokol jasnego i duzego ksiezyca zolcily sie dwa metne polokregi. I gdzies tam za horyzontem bezdzwiecznie plonela zorza polarna.
Lezelismy w cieplej wodzie. Wcale nie bylo nam zimno. Przeciwnie – nasze ciala plonely. Roztopilismy w lodzie dolek, odbijajacy kontury naszych splecionych cial. Nad nami unosil sie oblok pary.