Po raz pierwszy przypomnialam sobie o jedzeniu. W celi i w szpitalu podsuwali mi miski z czyms szarobrazowym. Ale nie jadlam. Przywyklam jesc tylko owoce i warzywa. Chleba nie jadlam od czterdziestego trzeciego roku.
Chleb – to pastwienie sie nad ziarnem. Co moze byc gorszego od chleba? Tylko mieso. Chyba po raz pierwszy od tych dwoch tygodni zachcialo mi sie jesc. Zawolalam pielegniarke.
– Nie moge jesc kaszy i chleba. Ale zjadlabym niezmielonego ziarna. Macie takie?
Wyszla w milczeniu, zeby zameldowac pulkownikowi. Przez ceglana warstwe scian widzialam, jak ten, zgarbiony i ponury, podnosi sluchawke w swoim gabinecie.
– Ziarna? No… to dajcie, skoro prosi. Co? Dajcie jej owsa.
Przyniesli mi miske owsa.
Lezalam i zulam.
Potem spalam.
W nocy przyszedl do mnie pulkownik. Przymknal za soba drzwi, przysiadl na brzezku pryczy.
– Nie przedstawilem sie wtedy – powiedzial cicho.
– To nie jest konieczne. Nazywacie sie Wiktor Nikolajewicz Lapicki.
– Rozumiem, rozumiem… – Machnal reka. – Wszystko o mnie wiecie. I… o wszystkich z pewnoscia.
Patrzylam na niego. Rozpial kolnierzyk munduru, spazmatycznie westchnal i wyszeptal:
– Nie bojcie sie, tu nie ma podsluchu. Mozecie… mozecie powiedziec: aresztuja mnie czy nie?
– Nie wiem – odpowiedzialam szczerze.
Zamilkl, potem zerknal w bok i szybko wyszeptal:
– Juz osiem dni nie spalem. Osiem! Nie moge zasnac. Po srodkach nasennych zasypiam na godzine i zrywam sie jak oparzony. Ida ogromne zmiany, rozpoczely sie aresztowania. Zamykaja wszystkich, ktorzy pracowali z Beria i Abakumowem. A kto z nimi nie pracowal? Wy tez z nim pracowaliscie.
– Ja pracowalam dla nas.
– Dwoch moich przyjaciol z wydzialu trzeciego aresztowano. Maslennikow odebral sobie zycie. Maslennikow! Rozumiecie? Chruszczowowska miotla wciaz zamiata… Tak…
Milczalam. Moje serce wiedzialo, czego on chce. Spocil sie:
– Przezylem dwie czystki – w trzydziestym siodmym i w czterdziestym osmym. Cudem ocalalem, nie wpadlem w tryby. Po prostu nie mam sil na jeszcze jedna. Wiecie, nie spalem osiem dni. Osiem!
– Mowiliscie juz.
– Tak, tak.
– Czego ode mnie chcecie?
– Ja… chce… wiem… – jestescie prawdziwym wywiadowca. Prawdziwym agentem. Czyim – nie wiem. Moze Amerykanow. Ale prawdziwym, rzeczywistym wywiadowca! Nie jak ci lipni, ktorych setkami produkuja nasi sledczy, zeby zamknac dochodzenie. Proponuje wam umowe: ja was stad wywioze, a wy mi pomozecie wyjechac za granice.
– Zgadzam sie – odparlam szybko.
Byl zdziwiony. Otarl pot z czola i zaczal szeptac:
– Nie, zrozumcie, to nie jest zadna tania prowokacja i nie… nie bredzenie niewyspanego czekisty. Ja to proponuje serio.
– Rozumiem. Przeciez powiedzialam, ze sie zgadzam.
Lapicki spojrzal badawczo. W jego rozgoraczkowanych oczach pojawilo sie zrozumienie.
– Bylem pewien! – wyszeptal z zachwytem. – Nie wiem… Nie rozumiem… dlaczego, ale bylem pewien!
Spojrzalam w sufit.
– Ja tez bylam pewna, ze stad wyjde.
I to byla prawda.
Pulkownik Lapicki wyprowadzil mnie z izolatki sledczej w Lefortowie 18 sierpnia 1953 roku.
Padal drobny deszcz. Sluzbowym samochodem pulkownika dojechalismy do Dworca Kazanskiego; tam zostawil go juz na zawsze. Potem wsiedlismy do podmiejskiego pociagu i pojechalismy do wsi Bykowo. Tam na daczy krewnych siostry Jus mieszkali Szro i Zu.
Przywitali mnie z wielka radoscia, ale nie jak zmarla i cudem zmartwychwstala: ich serca wiedzialy, ze zyje.
Udusilismy pulkownika Lapickiego i przez dwie doby oddawalismy sie obcowaniu serc. Moje stesknione serce szalalo. Pilam i pilam swoich braci. Do utraty tchu.
Zakopawszy noca trupa Lapickiego, rano opuscilismy Moskwe.
Trzy dni pozniej w Krasnojarsku na dworcu czekali na nas Aub, Nom i Re. Wszystkich przywrocilismy do zycia razem z Adr w piwnicy Wielkiego Domu.
Tak znalazlam sie na Syberii.
W ciemny grudniowy poranek moje serce dwukrotnie drgnelo z bolu: w dalekiej Moskwie rozstrzelano Ha i Adr. Maszyny z miesa na zawsze zatrzymaly ich gorace i silne serca.
A my nie moglismy temu zapobiec.
Minelo szesc lat.
Wrocilam do Moskwy.
Trzech braci zmarlo smiercia naturalna. Umarla tez stara Jus. Swiatlosc Pierwotna polyskujaca w nich przyoblekla sie w inne ciala, ktore dopiero co pojawily sie na ziemi. Naszym zadaniem bylo je ponownie odnalezc.
Oboz wydobywajacy LOD rozwiazano. Profesorow, ktorzy uzasadniali donioslosc badan „tunguskiego fenomenu lodowego”, posmiertnie nazwano pseudouczonymi, tajny projekt „Lod” zostal zlikwidowany. Zlikwidowano tez „szaraszke”, w ktorej wyrabiano lodowe mloty.
Niemniej jednak bractwo roslo w sile. Zapasow lodu, wydobytego jeszcze w czasach stalinowskich, wystarczalo na wszystko. W 1959 roku z wdziecznoscia myslelismy o zekach obozu nr 312/500. Swoimi kilofami stworzyli niezbedna lodowa baze. Cale metry szescienne lodu spaly w lodowkach i podziemnych magazynach, czekajac na swoja chwile. Czesc lodu wyjezdzala za granice starymi kanalami MGB. Z reszty robilismy lodowe mloty.
Uzywalismy ich rzadko, bo zawezilo sie pole poszukiwan NASZYCH. Mialo teraz zasieg lokalny. Obecnie, bez wsparcia MGB, szukalismy swoich ostroznie, starannie przygotowujac sie do opukiwania. Glowny teren naszych poszukiwan stanowily dworce, kina, restauracje, sale koncertowe i sklepy. Sledzilismy blondynow o niebieskich oczach, uprowadzalismy i ostukiwalismy. Ale nie wiedziec czemu najwiecej mielismy szczescia w bibliotekach. Tam zawsze siedzialy tysiace maszyn z miesa i w milczeniu oddawaly sie zbiorowemu szalenstwu: uwaznie kartkowaly papier pokryty literami. Dawalo im to szczegolne, nieporownywalne z niczym zadowolenie. Grube, wytarte ksiazki byly napisane przez dawno zmarle maszyny z miesa, ktorych portrety dumnie spogladaly ze scian bibliotek. Ksiazek byly miliony. Nieprzerwanie je rozmnazano, podtrzymujac zbiorowy obled, zeby miliony trupow z nabozenstwem pochylaly sie nad kartkami martwego papieru. Po lekturze stawali sie jeszcze bardziej martwi. Ale posrod tych odretwialych figur byli tez nasi. W ogromnej Bibliotece imienia Lenina znalezlismy osmioro. W Bibliotece Literatury Obcojezycznej – troje. W Historycznej – czworo naszych.
Bractwo roslo.
Przed zima 1959 roku w Rosji bylo nas juz stu osiemnastu.
Nastapily burzliwe lata szescdziesiate.
Czas plynal szybko.
Pojawily sie nowe mozliwosci, otworzyly nowe perspektywy.
Nasi zaczeli awansowac zawodowo, zajmowac odpowiedzialne stanowiska. Bractwo znow przenikalo do radzieckiej elity, ale teraz od dolu. Pojawili sie trzej nowi bracia w Radzie Ministrow i jeden w KC KPZR. Siostra Czbe zostala ministrem kultury na Lotwie, bracia Ent i Bo zajeli kierownicze stanowiska w Ministerstwie Handlu Wewnetrznego, siostra Ug wyszla za maz za dowodce wojsk obrony przeciwlotniczej, brat Ne zostal dyrektorem Teatru Malego.
A co najwazniejsze – bracia Aub, Nom i Mir zorganizowali na Syberii towarzystwo naukowe do badan FTM