– I zostana pochwyceni w dolinie beznadziejnych zyczen!

– W dolinie falszywych nadziei!

– W dolinie niespelnionych marzen!

Rozlegl sie straszliwy smiech, a potem w glosach znow zadzwieczala grozna powaga.

– Wciaz niektorych brakuje. Troje jeszcze zostalo.

– To bagatelka, wpadna w pulapke tak jak tamci.

– Wtedy juz beda nosi. Nie sa wiec wcale tacy silni.

KROTKI POSCIG INDRY

– Hop, hop, jestem tutaj! Czy zastalam kogos w domu? – zawolala Indra, kiedy dotarla na dol. – No coz, najwyrazniej nikogo nie ma – mruknela.

Rowniez ona weszla na cos, co przypominalo sciezke, nie zastanawiala sie jednak wcale nad tym, czy jest w Krolestwie Swiatla czy tez w Gorach Czarnych. I ja takze ogarnelo gorace pragnienie, szczerze zaczela sobie czegos zyczyc.

Zyczenia Indry byly bardzo monotonne, krazyly wokol jednego tylko tematu. Jak zawsze wokol Rama.

Indra wlasciwie nie myslala o swej obecnej sytuacji, o samotnosci, jaka zastala w dolinie. Wszystko wydawalo jej sie takie naturalne, nie przeszkadzalo jej, ze jest sama. Podobnie zreszta czula wiekszosc w grupie, a przeciez powinno ich zdziwic znikniecie wszystkich poprzednikow. Ich swiadomosc jednak przeslonil jakby welon, dominowaly osobiste pragnienia, zagluszajac wszystkie mysli o towarzyszach.

Dla Indry najwazniejsza teraz byla mozliwosc odnalezienia Rama. Musial znajdowac sie gdzies tutaj, w tej olsniewajacej urody dzungli.

Zjawiskiem, nad ktorym ani ona, ani nikt inny sie nie zastanowil, byla zdumiewajaca rozciagliwosc w czasie. Nie pojmowali, ze ich przezycia rozgrywaly sie jednoczesnie, ze ktos dyrygowal nimi jak marionetkami, pociaganymi za sznurki. Logicznie patrzac, przygoda Oka Nocy powinna byla zakonczyc sie juz dawno temu, lecz on ani troche nie posunal sie naprzod, gdy Kiro, ktory zostal sam na skalnej polce, usilowal przeslac wszystkim w grupie wiadomosc o wynalazku Chora.

Wezwania Kira nie dotarly do Indry. A potem i jego nadajnik zamilkl. Dziewczyna goraczkowo gnala przed siebie, opetana pragnieniem odnalezienia Rama.

Gdyby zreszta dowiedziala sie o przypuszczeniach Chora, ze prawdopodobnie przemiescil ich do Krolestwa Swiatla, zapewne nawet na to by nie zareagowala. Wszystkie jej mysli zajmowal Ram. Biegla przez coraz to piekniejsze zagajniki i polany, nie zwracajac na nie wcale uwagi. Az wreszcie go zobaczyla.

Cialo zalala jej wtedy goraca fala radosci, poczula, ze twarz oblewa sie rumiencem, a w piersi sciska tak, jakby zaraz miala wybuchnac placzem. Bylby to jednak placz ze szczescia.

– Wiedzialam – szeptala w uniesieniu. – Wiedzialam, ze on musi byc gdzies tu w poblizu. Mozna powiedziec, ze wyposazona zostalam w niemal nadprzyrodzone zdolnosci. Tak, jakbym byla jedna z najlepszych z Ludzi Lodu.

No coz, moze nie najlepsza, ale… nie najgorzej jak na mala, nic nie znaczaca Indre.

Phi, nigdy sie nie uwazala za nic nie znaczaca osobe.

Teraz bedzie mogla powiedziec ukochanemu o blogoslawienstwie Farona.

Ram poruszal sie w pewnym oddaleniu, odwrocony do niej plecami. Odchodzil.

– Ram! – zawolala z radoscia w glosie.

Nie obejrzal sie, widac dzielila ich zbyt duza odleglosc. Indra popedzila co sil w nogach. Ram zniknal za drzewami. Ach, zatrzymaj sie, zatrzymaj! Zaczekaj na mnie!

O, jest, znow sie pojawil! Na moment. Wychodzi na wielka przesliczna lake.

– Ram! Poczekaj! Juz ide, mam ci cos do powiedzenia!

Bez wzgledu jednak na to, jak predko biegla, nie mogla sie do niego zblizyc. Czula tez, ze powoli ogarnia ja zmeczenie.

Ram byl teraz na srodku laki i wreszcie sie odwrocil.

Tak, to on! Przeciez wiedziala o tym przez caly czas. Poznalaby go z daleka wsrod tysiaca innych mezczyzn. Przystanal, usmiechnal sie i wyciagnal do niej rece.

– Mamy nastepna! – powiedzial basowy, ochryply glos.

– Wpadla prosto w pulapke. Ale troche za predko.

– Tak, zanadto sie pospieszyla. Zle z nia. Nie mozemy tego przyjac, bedzie musiala zaczekac na innych.

– Chcemy dopasc ich wszystkich naraz, tak bedzie najzabawniej. I najmniej roboty.

– Ciesze sie, ze zobacze, jak padaja na kolana.

– Ja tez. Jeszcze ostatnich dwoje. Z ta pierwsza poradzimy sobie bezwstydnie latwo.

TESKNOTA SOL

Sol, pozegnawszy sie z Kirem, zaczela spuszczac sie w dol.

– Ach, ci Lemuryjczycy i ich sila przyciagania – mamrotala pod nosem. – Niebezpiecznie sie do nich zblizyc, musze sie trzymac z dala od wszystkiego, co zwie sie Lemuryjczykiem.

Absolutnie nie wierzyla Indrze, ktora twierdzila, ze owa sila przyciagania Lemuryjczykow nie dziala na wszystkie kobiety. Owszem, mowila Indra, moze troche, tak jak kiedys doswiadczyla tego Elena, lecz jesli naprawde czulo sie pragnienie, wynikalo to stad, ze i Lemuryjczyk takie zywil i wlasnie on wprawial w ruch caly proces swiadomie, powodowany miloscia.

Nie, Sol nie wierzyla w to ani troche. Kiro mialby sie interesowac czarownica, ktora kiedys skazano na spalenie na stosie i ktora zmarla w wieku dwudziestu dwoch lat w 1602 roku? I od tamtej pory istniala jako duch i nie przestawala platac figli? Nawet jesli teraz zalicza sie do „grzecznych”?

Nie, nie, ona sama nie odczuwala dla Kira niczego szczegolnego. Owszem, jest bardzo przystojny, ale bede sie trzymac z dala od niego, postanowila.

Miekko jak kot z gracja wyladowala na szmaragdowozielonej trawie.

– Hop, hop, wszyscy! Gdzie jestescie? – zawolala.

Gdzies w glebi bujnej roslinnosci uslyszala niewyrazne glosy.

Ach, tak? Tu jest sciezka czy tez raczej przeswit miedzy drzewami. Chyba musi isc tedy? Tamci widac tak wlasnie zrobili.

Mogli jednak zaczekac.

W telefonie rozlegl sie trzeszczacy sygnal. Wychwycila kilka slow. „Chor przeniosl nas…” To byl glos Kira, lecz niczego poza tym nie uslyszala, bo ze sluchawki dochodzily trzaski tak przerazliwe, ze musiala odsunac ja od ucha. Wreszcie z ostatnim kliknieciem dzwiek umilkl.

Sol tylko machnela reka i ruszyla przed siebie.

Najpierw stawiala szybkie, zdecydowane kroki, potem coraz wolniejsze, az wreszcie sie zatrzymala. Ogarnelo ja bardzo osobliwe uczucie.

Owladnelo nia wrazenie, ze zbliza sie do kresu swej dlugiej palacej tesknoty. Oto zisci sie marzenie, by kogos miec. Kogos, kogo moglaby kochac i kto pokochalby ja.

Wrazenie to bylo tak silne, ze mimowolnie rozejrzala sie wokolo.

Sol nie rozpoznala okolicy, dla niej nie bylo to Krolestwo Swiatla.

Zauwazyla, ze las nieco bardziej przed nia zaczyna rzednac, i tam tez postanowila isc.

Gdy dotarla do przeswitu, instynktownie cofnela sie o kilka krokow. Co to, na milosc boska, byc moze? Dokad ona trafila?

Na zielonym zboczu gory wznosil sie potezny zamek warowny, a z rowniny, na ktorej stala, wiodla do niego kreta droga. Nazywanie okolicy rownina nie bylo precyzyjne, teren bowiem byl tu lekko pofaldowany, na wzgorzach rozposcieraly sie wioski, ktore natychmiast przypomnialy jej wlasna epoke, szesnasty wiek. Dostrzegla tez niewielka rzeczke, jakis lasek, ludzi ubranych na sredniowieczna modle i najrozmaitsze zwierzeta.

Nagle wszyscy odwrocili glowy w tym samym kierunku i w wiosce, na ktorej skraju sie znajdowali, umilkly wszelkie odglosy. Ludzie rozstapili sie na boki wzdluz drogi prowadzacej do zamku. Z pobliskiego lasu wyjechala grupka rycerzy. Wygladali na powracajacych z bitwy, znajdowali sie bowiem wsrod nich ranni, a na koncu

Вы читаете Strachy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату