gromady posuwalo sie kilka koni z pustymi siodlami.
Rycerzom przewodzil mezczyzna, na ktorego widok Sol dech zaparlo w piersiach. Jasne sie dla niej stalo, ze to kasztelan, nie musiala nawet szukac dowodow w postaci honorow, jakie oddawali mu mieszkancy wioski.
Wygladalo na to, ze kasztelan wywodzi sie z wczesnej epoki rycerstwa. Jechal z odkryta glowa, mial obciete prosto czarne wlosy, ciemne brwi nad lodowato szarymi oczyma, szlachetna, choc byc moze odrobine bezwzgledna twarz. Trzymal sie niezwykle prosto, swiadom swego dostojenstwa. Zbroje mial sporzadzona ze skory, z ciemnych plytek okutych srebrem i ozdobionych herbowymi barwami. Herb widnial takze na proporcu, ktory dzierzyl rycerz jadacy za nim.
Ojoj, to mi dopiero mezczyzna, pomyslala Sol, czujac, jak uginaja sie pod nia nogi. Gdyby nie byl tak surowy, przypominalby mego wuja Tengela Dobrego, ktory przeciez zawsze byl moim bozyszczem. Pamietam, jak kiedys plakalam w jego ramionach, pytajac, czy nie ma na swiecie nikogo, kto bylby do niego podobny, bo tylko takiego mezczyzne moglabym sie nauczyc kochac. Nie mozna wszak pokochac wuja, mozna go tylko podziwiac i pragnac, by takich jak on bylo wiecej.
A przeciez to on, mezczyzna z moich snow, a nie jest to wuj Tengel. To ktos, kto moze nalezec tylko do mnie.
Mezczyzna jak gdyby poczul na sobie przenikliwy wzrok Sol, odwrocil glowe i popatrzyl prosto na nia. Uniosl reke i caly orszak sie zatrzymal. Jezdzcy nie ruszali sie z miejsc, natomiast przywodca podjechal do Sol.
Nie wiedziala, czy ma zlozyc uklon, tak jak inne kobiety, uznala jednak, ze dorownuje mu godnoscia, i tylko lekko skinela glowa. Z bliska okazal sie jeszcze przystojniejszy, wlasciwie byl to najbardziej pociagajacy mezczyzna, jakiego kiedykolwiek w zyciu widziala. Nie byl klasycznie piekny, na jego twarzy bowiem malowala sie zbytnia dzikosc i surowosc, stroj mial zakurzony, podarty i zakrwawiony. I wygladal dokladnie tak, jak Sol z Ludzi Lodu wyobrazala sobie najwspanialszego mezczyzne. Nie byl calkiem mlody, ale i nie za stary. Dojrzaly, w pelni sil. Idealny.
Byl odpowiedzia na wszystkie jej marzenia.
– Kim jestes? – spytal surowo. – I co tu robisz?
– Hm – mruknela beztrosko, bo nie zamierzala dac sie pokonac. – Czy mozesz mi powiedziec, czy to wlasciwa droga do Paryza?
Jemu twarz najpierw pociemniala i Sol myslala juz, ze ja uderzy, czym predzej wiec dodala nieco chlodniejszym tonem:
– Nie lubie, gdy ktos przemawia do mnie z wysokosci konskiego grzbietu i patrzy na mnie z gory.
Jezdziec zdretwial. No, kochana Sol, zmarnowalas wszystkie swoje szanse, czy nie mozesz troche lepiej pilnowac jezyka w gebie?
On jednak odwrocil sie i ruchem reki dal towarzyszacym mu jezdzcom znak, by ruszali do zamku. Kolejny gest sprawil, ze wszyscy wiesniacy przerazeni znikneli we wnetrzach swoich chalup.
Rycerz zsiadl z konia.
Sol przez moment przemknela przez glowe straszna mysl, ze skoro on wywodzi sie ze sredniowiecza, to byc moze siega jej zaledwie pod brode. Okazalo sie jednak, ze jest slusznego wzrostu, i to ona musi zadzierac glowe, by spojrzec mu w oczy.
Wokol rycerza wprost unosila sie aura meskosci. Ratunku, pomyslala Sol.
A potem on sie usmiechnal. Calkiem nieoczekiwanie. Surowo, jakby do tego nie przywykl, lecz sie usmiechnal.
– Paryz? To beda dwa drzewa na prawo i dalej prosto.
Sol wybuchnela smiechem.
– Ach, tak? Znasz wiec Paryz?
– To miasto gdzies na powierzchni Ziemi.
– Tak, jesli wciaz jeszcze istnieje. Mozna sie czasami zastanawiac.
Rycerz puscil konia, zeby pasl sie na lace, i zaproponowal, by weszli w las. Sol uznala, ze jest bezpieczna przy kims, kto zna otoczenie, i z gracja pochylajac glowe, przyjela propozycje.
Liscie zdawaly sie polyskiwac bardziej zlociscie niz dotychczas. Pod drzewami pojawil sie zielonkawy cien, a sama bliskosc tego mezczyzny zdala sie Sol niemal zmyslowa pieszczota na skorze. Choc on wcale jej nie dotykal, a ona przeciez nie byla naga.
Wypytywal, skad przybywa, skad zna miejsca znajdujace sie w swiecie na powierzchni, a Sol odpowiadala. Nie wspomniala jednak, ze jest czarownica, w dodatku zmarla juz dawno temu. To zamieszaloby mu tylko w glowie, zwlaszcza ze musial zyc duzo wczesniej niz ona. Powazyla sie natomiast na inna smialosc.
Skorzystala z okazji, by spytac go o jasne zrodlo.
Wyraznie sie tym zainteresowal. Koniecznie chcial wiedziec, czego bedzie tam szukac.
– Nie, ja pierwsza zadalam pytanie – zaprotestowala Sol.
Wciaz podtrzymywala beztroski ton, nie chciala zgodzic sie na jakakolwiek poddanczosc. Juz wczesniej zrozumiala, ze wlasnie jej swoboda wzbudzila zainteresowanie rycerza.
Wymigiwal sie od odpowiedzi.
– Owszem, slyszalem, gdzie nalezy szukac zrodla, ale droga, ktora tam prowadzi, jest niebezpieczna.
– O tym juz wiemy – natychmiast odparowala Sol. – Nie wiemy tylko, od czego zaczac.
– Mowisz „my”? Czyzby bylo was wiecej?
– Nie widziales ich w lesie? Nie slyszales?
Pokrecil glowa. Ach, jakaz aura od niego bila! Sol miala wrazenie, ze rozplywa sie ze szczescia juz od samego patrzenia na kogos tak bardzo pociagajacego. W dodatku on byl nia zainteresowany, bez watpienia zainteresowany. Teraz powinna tylko zadbac o to, by nie wykorzystal jej wylacznie do przezycia krotkiej przygody w lesie. Och, nie! Na pewno zdola temu zapobiec. Postapi mniej wiecej tak, jak Szeherezada z „Ksiegi tysiaca i jednej nocy”. Skupi na sobie jego zainteresowanie, chociaz nie przez opowiadanie nie zakonczonych basni, lecz obietnica romansu.
Gwalt? Coz, kto jak kto, ale Sol na pewno potrafila sobie poradzic z gwalcicielem. Albo pozwalala, by stalo sie to, co stac sie mialo, sprawialo jej to bowiem przyjemnosc, a w takim wypadku trudno mowic o zadawaniu gwaltu, a przede wszystkim doskonale wiedziala, jak nalezy odparowac atak. Oj, duren, ktory osmielilby sie ja napasc, nawet nie zdazylby pojac, co sie stalo, bo Sol posluzylaby sie najbardziej wyrafinowanymi czarnoksieskimi sztukami.
Ten rycerz jednak najwidoczniej nie mial wcale takich planow. Moze uwazal, ze nigdy nie bedzie zmuszony, by w taki sposob zdobywac kobiete. Wszystko jedno, Sol radowala sie teraz, ze moze isc w blasku slonca pod drzewami u boku wysnionego bohatera.
Ze znalazla sie w niewlasciwym stuleciu, w wypelnionej slonecznym blaskiem czesci Ciemnosci, wsrod koni, ktore wcale nie byly oczywistym zjawiskiem we wnetrzu Ziemi, ze powinna zauwazyc rycerski zamek, gdy stala na skale przy J1… Nie, nad tym wcale sie nie zastanawiala. Wszystko wydawalo jej sie absolutnie naturalne. Nie zaskoczylo jej takze, ze on sie nie dziwi, jak moga sie porozumiewac, przywykla juz przeciez, ze w Krolestwie Swiatla wszyscy sie nawzajem rozumieli.
– A wiec oni szukaja zrodla. To sie nam nie podoba.
– Ani troche sie nam to nie podoba, ale wykorzystajmy ten ich zamiar!
– Oczywiscie, i to jak najszybciej, bo ta sytuacja do niczego nas nie zaprowadzi. Och, ta przekleta baba sie zatrzymala! Stoi tylko i gada jak najeta, to nie nalezy do planu.
– Tak byc nie moze, zmieniamy obraz.
Sol nie wiedziala, co w nia wstapilo. Cos ja powstrzymywalo, tesknota za czyms zupelnie nieistotnym, ale czy na pewno to? Stala oto i rozmawiala z tym fantastycznym mezczyzna, ale myslami byla przeciez tak bardzo daleko.
Odczuwala jakis dziwny pociag skierowany wcale nie do przystojnego rycerza, choc on teraz delikatnie ujal ja za reke i spojrzal jej w oczy, usmiechajac sie lekko. Och, byl idealnie w jej typie, niewatpliwie, nikogo blizszego bohaterowi swoich snow nie moglaby znalezc.
Mimo to nieznacznie sie cofnela, rozesmiala nerwowo, powiedziala cos nieistotnego, co – zapomniala juz w tej samej sekundzie, gdy przebrzmialy slowa.
Rycerz zmarszczyl brwi. Usilowal naklonic ja, by poszli dalej, Sol wahala sie niezdecydowana, wreszcie