– Widocznie myslales o czyms innym – usmiechnal sie Heike.

A wiec stalo sie. Myslenie o Indrze sprawilo, ze Ram zapomnial o swej odpowiedzialnosci za grupe. Doszlo wiec do tego, czego tak bardzo sie obawial.

– Czy ty masz taki pistolet, Heike?

– Nie, ale mam cos rownie skutecznego. Pozwol mi sie zajac tymi latajacymi istotami.

Wyciagnal z kieszeni kawalek liny i poprosil Rama, by otworzyl dach tak, by on sam mogl wyjsc na zewnatrz. Ram, ktory zaraz rozpoznal line elfow, usluchal, lecz niechetnie. Wrogow bylo wielu, a Heike tylko jeden. Straszydla nadlatywaly predko, byly juz niemal tuz nad nimi. Ram mogl zagladac im w oczy, a raczej osobliwe slepia, w ktorych widniala zadza mordu i bezwzglednosc. Widzial tez cos w rodzaju ostrych jak szydlo wloczni, ktore wylanialy sie spod podniesionych skrzydel. Wygladalo to zaiste przerazajaco.

Wilki i Ram patrzyli, jak Heike staje na rufie gondoli, by stawic czolo napastnikom nadlatujacym od tylu. Choc pelnym gazem starali sie odleciec od przeciwnikow, makabryczne skrzydlate upiory byly jeszcze szybsze. A moze te wielkie szarobiale wlochate plaszczyzny, ktore klaskaly w powietrzu przy kazdym ruchu, wcale nie byly skrzydlami? Moze to rece, a raczej lapy?

Wielka gromada znajdujaca sie wyzej opadala w dol na podobienstwo olbrzymich platkow sniegu. Mniejsza grupa skladala sie z siedmiu napastnikow, teraz Ram widzial to juz dokladnie. We wscieklym pedzie obnizaly sie, mocno bijac skrzydlami. Oba wilki skulily sie, niemal oszalale ze strachu, momentami blyskaly tylko bialka ich oczu. Ram zastanawial sie, czy Heike zdaje sobie sprawe z tego, co go czeka. Z tymi zjawami najwyrazniej nie bylo zartow.

Nagle Heike zniknal. Trojka w gondoli poderwala sie wystraszona, lecz Ram zaraz pojal, ze Heike przyjal postac ducha. Ram usiadl sztywny, zdretwialy ze strachu, nic nie mogl teraz zrobic dla Heikego.

Dwa potwory byly juz na dole. Wypiely dolna czesc ciala i skierowaly wlocznie, w istocie bedace zadlami, ku wilkom. Rozlegl sie trzask, gdy zadla przebily dach gondoli. Wilki przetoczyly sie na bok i dzieki temu uniknely pierwszego ataku.

Nikt nie widzial, co robi Heike. On jednak nie zachowywal sie biernie, jednym blyskawicznym ruchem okrecil sznurem elfow wszystkie siedem bestii. Musial wskoczyc miedzy nie, poruszac sie tam i z powrotem, lecz wreszcie udalo mu sie pochwycic drugi koniec sznura. Pociagnal go mocno i napial.

Ram widzial, jak siedem potwornych olbrzymich ptakow, zjaw, czy co tez to bylo, nagle tloczy sie jeden przy drugim, az szary pyl z ich skrzydel wiruje w powietrzu. Istoty wydaly z siebie przerazliwy krzyk, a Heike znow pojawil sie na rufie gondoli. Potwory, nie mogac poruszac skrzydlami, zaczely opadac w dol niczym olbrzymia ciezka gruda, a wielkie stado nad nimi zatrzymalo sie, zdumione i wystraszone. Dzieki temu Ram zyskal czas niezbedny do skierowania gondoli w strone J2, ktorego widzieli juz w dole w tej „dolinie gnoju”, jak nazwal ja Armas.

Schwytane bestie stanowily jednak wielkie obciazenie dla gondoli, wiec Heike zrzucil je na ziemie. Na jego zyczenie sznur elfow sie rozplatal i Heike spokojnie czekal, az skurczy sie i z powrotem przybierze poprzednie rozmiary zwyklego kawalka sznurka. Sznur elfow, jak wiadomo, ma te zalete, ze potrafi zrobic sie akurat tak dlugi, jak tego trzeba.

Po chwili wahania wielkie stado przystapilo jednak do ataku. Ram nie mial zadnej lacznosci z J2, lecz jego przyjaciele sledzili dramatyczny przebieg wydarzen i wiedzieli dokladnie, co nalezy robic. Luk pomieszczenia, w ktorym parkowala gondola, zostal w pore otwarty, wystarczylo wjechac. Gondola zawadzila przy tym co prawda o sciane, ale zaraz luk zamknal sie za nia, a uskrzydlone potwory uderzyly w pancerz J2 z taka sila, ze caly pojazd sie zatrzasl.

Przy pomocy przyjaciol zaloga gondoli wydostala sie z pojazdu. Tich natychmiast przystapil do naprawy dachu, w ktorym pojawily sie dwie paskudne dziury. Zadlo przebilo takze jedno z siedzen.

– Coz za straszliwa bron! – westchnal Tich, gdy Ram opowiedzial mu, w jaki sposob powstaly uszkodzenia. – Dobrze, zescie sie wykrecily, wilki, ale dlaczego one rzucily sie na was, a nie na Rama, ktory przeciez kierowal gondola?

– Jestesmy zbiegami – odparl Freke. – Mozemy okazac sie bardzo niebezpieczni dla wladcow Gor Czarnych, jesli uda sie nam uciec.

– Najwidoczniej juz zdazylyscie wzbudzic ich zaniepokojenie – usmiechnal sie Faron. – Ale teraz sadze, ze powinnismy sie bronic. Te stwory sa niebezpieczne dla naszego drogiego J2.

Prawda bylo to, co powiedzial. Straszydla rzucily sie na Juggernauta z wielka energia i mogly wyrzadzic prawdziwe szkody. Ich zadla wydawaly sie sporzadzone ze stali, z taka sila usilowaly wbic sie w J2. Potwory wybieraly okreslone punkty i atakowaly je wspolnie. Dolg stal przy jednym z okien i patrzyl prosto w pare zlosliwych okraglych oczu. Przygladal sie skrzydlom monstrualnych owadow, grubym, ozdobionym pieknym szarobrunatnym wzorem.

– To sa przadki! – zawolal. – Scislej mowiac barczatki, nocne motyle o mocnych szczekach. Te tutaj przypominaja troche barczatki sosnowki.

– Przadki nie maja chyba zadel? – zaprotestowal Armas.

Freke wyjasnil:

– W istocie, sa to male cmy, dorosla postac gasienic, z ktorymi zetkneliscie sie wczesniej. No coz, moze nie takie male, ich skrzydla moga miec rozpietosc kilkunastu centymetrow. Teraz wladcy odmienili ich wyglad i zaopatrzyli w zadla, ale te cmy i tak potrafia byc niebezpieczne.

Dolg widzial to, musial sie cofnac, by nie ugodzilo go zadlo wycelowane w okno. Tym razem szyba jeszcze wytrzymala, lecz kwestia czasu pozostawalo, kiedy wreszcie zostanie przebita. Widzial takze olbrzymie szczeki, ktore wgryzaly sie w pokrycie J2, i podobnie jak inni wreszcie zrozumial, ze musza jak najszybciej uciekac przed ta horda wyrosnietych owadow. Barczatki sosnowki znane wszak byly z wielkich zniszczen, jakich dokonywaly w lasach wszedzie tam, gdzie sie zalegly.

– Co robimy? – spytal Faron Marca.

Marco zorientowal sie, ze wszyscy patrza na niego. Blagalnie, z nadzieja i wielkim zaufaniem.

Ach, nie, nie znow, pomyslal, przeciez ja nie jestem czarodziejem.

Ale moze oni wlasnie tak mnie widza? Nie, naprawde mam nadzieje, ze tak nie jest. A juz na pewno nie jestem bogiem, nawet jesli ktos tak uwaza. Jestem zwyczajnym przyzwoitym czlowiekiem, ktory niekiedy bywa takze bardzo zmeczony.

No coz, niemal zwyczajnym.

Rozumial jednak, ze cos zrobic trzeba. I to czym predzej.

– Taki sam sposob postepowania jak z larwami? – spytal Faron.

– Tak zapewne bedzie najbardziej humanitarnie – kiwnal glowa Marco. – I wydaje mi sie, ze w ten sposob naprawde zirytujemy poteznych wladcow. Dolg! Cien, Mar i Shira, wobec tego ruszamy.

– Nie ma z nami Sol – przypomniala Shira. – Ale postaramy sie zrobic, co w naszej mocy.

Podczas gdy skrzydlate potwory na nowo rzucily sie do ataku na opancerzony kadlub J2, piecioro znajacych sie na czarach rozpoczelo swoje zaklecia. Marco bardzo sie niepokoil. Olbrzymich przadek bylo tak wiele, ze nigdy nie zdolaliby ich pokonac. Straszne byly takze ich rozmiary, patrzyl w owadzie oczy wznoszace sie nad jego glowa, choc i on, i stwor stali na tym samym poziomie. Wiedzial jednak, ze nie wolno mu sie zachwiac ani zwatpic.

W czasie gdy inni odmawiali zaklecia, galdry czy czarnoksieskie formuly, Marco skupil cala swa wole na przenikaniu w swiadomosc, jesli mozna to tak okreslic, strasznych owadow. Byc moze nie nalezalo mowic o owadach, skoro stwory mialy dlugosc blisko dwu metrow, lecz w gruncie rzeczy tym wlasnie byly. Marco czul, ze zmaga sie z naprawde poteznymi silami, ktore kiedys rzucily urok na te cmy, lecz sie nie poddawal. Wbijal stworzeniom do glow dobroc i zrozumienie, zakleciami zmuszal, by powrocily do swych pierwotnych rozmiarow, staral sie objac swym dzialaniem cala horde naraz, niemozliwe bowiem byloby zajmowanie sie kazdym potworkiem z osobna. Trwaloby to zbyt dlugo, pochlonelo zbyt wiele sil, a ponadto naraziloby ich na atak tych owadow, ktore akurat nie znajdowalyby sie pod ich wplywem.

Czul, ze dzialanie przyjaciol odnosi skutek, do niego jednak nalezalo wykonanie decydujacego ruchu. Wespol dysponowali naprawde wielka sila. Gdy zobaczyl, ze znajdujace sie najblizej straszydla zaczynaja sie zmniejszac, zadrzal podniecony. Oby tylko zaklecia podzialaly na wszystkie cmy jednoczesnie.

Marco uslyszal ciche westchnienie Dolga i zaraz zorientowal sie, co bylo jego powodem. Najpierw, jeszcze wtedy gdy bestie wciaz zachowaly swe wyolbrzymione rozmiary, odpadly zadla, one wszak nie byly naturalnymi organami tych owadow. Potem i same przadki zaczely sie kurczyc, w kazdym razie te, ktore mial w zasiegu wzroku.

Вы читаете Strachy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату