mogl jechac.
Nie dotarl jednak daleko. Po przebyciu nie bez trudu moze kilometra ponownie musieli sie zatrzymac. I tym razem czujnoscia wykazal sie Dolg.
– Zatrzymaj sie, Tichu – poprosil. – Nie podoba mi sie ten plaski obszar, ktory rozciaga sie przed nami.
Tich zasmial sie pod nosem:
– A ja wlasnie sobie pomyslalem, ze przyda sie dla odmiany troche jazdy po rownym.
– Pozwolicie, ze wyjde?
Faron i Ram popatrzyli na siebie, to do nich nalezala decyzja. Tich wlaczyl hamulce i J2 sie zatrzymal.
– Wolalbym, zebys nie wychodzil – stwierdzil wreszcie Ram. – Co masz zamiar tam zrobic, Dolgu?
– Tylko podniesc z ziemi jeden kamien.
– Czy zdolasz chwycic go, nie schodzac na ziemie?
Dolg stwierdzil, ze powinien dac sobie rade, i wreszcie pozwolono mu wyjsc. Zbiegl na najnizszy schodek i wkrotce wrocil, trzymajac w dloni kamien wielkosci piesci.
– Pozostali zastanawiaja sie, co sie dzieje – wyjasnil. – Powiedzialem, ze chodzi o pewien eksperyment.
Fakt, ze tak wiele osob musialo zamieszkac w J2, przysparzal podrozujacym nieco klopotu, pojazd bowiem nie byl przystosowany do zamieszkania, lecz tylko do przechowywania wyposazenia i aparatow. Rozdzielono jednak miejsca tak, jak tylko sie dalo. Trudno, niektorzy musieli sypiac na podlodze. Teraz jednak akurat nie spal nikt i wszyscy byli ciekawi, dlaczego J2 sie zatrzymal.
Na gorze w wiezyczce Dolg poprosil Ticha, by podjechal jeszcze kawaleczek do przodu z zachowaniem jak najwiekszej ostroznosci. Mial mu dac znac, kiedy powinni stanac.
– No coz, nie jestem najlepszym miotaczem na swiecie – usmiechnal sie Dolg z zawstydzeniem. – Czy ktorys z was to potrafi?
– Do tytulu mistrza swiata i mnie daleko – usmiechnal sie Ram, biorac kamien od Dolga. – Ale rzucic potrafie. Gdzie mam celowac?
– W sam srodek tej plaszczyzny – wyjasnil syn czarnoksieznika.
– Jak sobie zyczysz.
Tich rozsunal okno na przedzie pojazdu i Straznik przyjal odpowiednia pozycje. Elegancki rzut i kamien trafil dokladnie w to miejsce, ktore wskazal Dolg.
Dotknawszy ziemi kamien zapadl sie w glab, a dziura, ktora przy tym powstala, zaczela sie bardzo predko rozszerzac, az wreszcie cala rowna plaszczyzna przeistoczyla sie w krater o nieznanej glebokosci.
Ci, ktorzy stali w wiezyczce, wyraznie pobledli.
– Dziekujemy, Dolgu – szepnal Tich.
Ale jak zdolaja objechac przepasc? Coz, trzeba probowac, J2 byl przystosowany nawet do wspinaczki w terenie.
– Czy to kolejna iluzja? – spytal Faron. – Nie bylo tu chyba zadnej glebokiej jamy, gdy tedy przelatywales, Ramie.
– Nie, ale wydaje mi sie, ze nie powinnismy ryzykowac, Faronie. Nie ufam juz niczemu w Gorach Czarnych.
– I bardzo slusznie – przyznal Marco. – Musimy okrazyc ten krater, wszystko inne byloby niepotrzebnym narazaniem zycia. Ruszaj, Tich!
Madrag obral najprostsza droge. Trudno powiedziec, aby taka w ogole istniala, lecz jesli trzeba, to trzeba, i wlaczyl wszystkie silniki. Marco zszedl na dol i poprosil, aby uczestnicy ekspedycji czegos sie przytrzymywali, gdyz moze byc niebezpiecznie. Przebywajacy na dole oczywiscie widzieli przez okno, co sie dzieje, i wstrzasnieci usluchali ostrzezenia.
Tich przyspieszyl. J2 niekiedy stawal deba jak sploszony kon, caly sie przy tym trzesac, w pewnej chwili mysleli juz, ze przechyli sie w tyl i stoczy na dol, lecz zdolal sie jednak na powrot przyczepic do podloza i wspiac o kolejny metr do gory. Zanim zdazyli odetchnac z ulga, droge zagrodzilo im przerazajace usypisko glazow. J2 musial je pokonac za wszelka cene. W izbie chorych Siska przywiazala Tsi do lozka i sama mocno sie w nie wczepila, gdy J2 znow stanal deba. Na dole w duzym pomieszczeniu podroznicy lezeli poplatani ze soba, kurczowo przytrzymujac sie wszystkiego, co tylko mieli w zasiegu reki.
Teraz sie wywrocimy, pomysleli Armas, Cien, dwa wilki i nie tylko oni. Tich zdolal jednak pokonac jakos potworna stromizne jedynie po to, by za chwile J2 przechylil sie w bok pod takim katem, ze podniesienie go wydawalo sie niemozliwoscia.
Co poczniemy, jesli sie wywrocimy i nie bedzie J1, ktory by nas wyciagnal, myslal przerazony. Koncentrowal sie do ostatecznosci, niemal z nadprzyrodzona sila, by utrzymywac w miare prosty kurs.
No, teraz bedzie naprawde zle, pomyslal po raz kolejny, lecz J2 chetnie z nim wspolpracowal.
Po chwili przechylony mocno w prawo pojazd zdecydowal wreszcie, ze wroci do bezpiecznej pozycji na gasienicach.
We wnetrzu Juggernauta rozleglo sie glosne westchnienie ulgi.
Ale wciaz jeszcze nie bylo konca problemom.
Trzy godziny zajelo Tichowi dotarcie do w miare przejezdnej drogi, i nawet to okreslenie bylo przesada, wciaz bowiem przedzierali sie przez wielkie kamienie o ostrych krawedziach. W koncu niejeden z pasazerow zaczal odnosic wrazenie, ze wszystkie wewnetrzne organy mu sie przemiescily. Wreszcie jednak jazda stala sie latwiejsza. Okazalo sie, ze dotarli na szczyt wzgorza.
Jesli sadzili, ze dostrzega stamtad J1, doznali rozczarowania. Wzgorza, a raczej cale ich pasmo, byly szerokie. Wszystko to przypominalo troche chodzenie po gorach – kiedy sie juz mysli, ze osiagnelo sie szczyt, zaraz widac kolejne wzniesienie. Zrozumieli, ze przejazd w miejsce, z ktorego beda mogli zajrzec w nastepna doline, troche potrwa. I rzeczywiscie zajelo to wiecej czasu, niz sie spodziewali. Wladcy Gor Czarnych bowiem przygotowali dla nich kolejne niespodzianki.
– Byle tylko nie sprawili czarami, ze J1 znow zniknie – mruknal Armas, gdy po raz kolejny musieli stawic czolo nowemu wyzwaniu.
– To bylaby tragedia – przyznal Ram. – Bo naprawde widzielismy J1 na dole tego czarnego zbocza. Ale z tym sobie poradzimy, prawda, Marco?
Przypatrzyli sie przeszkodzie i zadrzeli w duchu. Przed nimi stala cala armia dobrowolnych niewolnikow, tych straszliwych potworow, z ktorymi juz tyle razy wczesniej zawierali znajomosc. Teraz owi niewolnicy ukazali im sie bez zadnego przebrania, rownie straszni i wstretni jak Hannagar i jego kompani. Cala armia uzbrojona byla w zakrzywione haki, jakby stworzone specjalnie po to, by wybic dziury w Juggernaucie. Inne istoty trzymaly w rekach zapalone pochodnie.
Ksiaze usiadl wygodniej na stanowisku dowodzenia.
– Zobaczymy – powiedzial z namyslem. – Co na to powiesz, Dolgu?
Jego najlepszy przyjaciel obrzucil wzrokiem olbrzymia gromade.
– Nie wiem, Marco. Wkrotce zabraknie nam srodkow, ktore nie zabijaja. A do niczyjej smierci przeciez nie chcemy dopuscic.
– To prawda, pragniemy zachowac nasza czystosc, szlachetny sposob myslenia, inaczej predko staniemy sie tacy jak oni, niewolnicy zla.
I wtedy Tich dodal im otuchy.
– J2 ma jeszcze pewne srodki, ktore mozemy wykorzystac – oswiadczyl z usmiechem.
11
Sassa obudzila sie podrzucana na koscistym barku, ktory na dodatek obrzydliwie cuchnal. Glowa zwieszala jej sie na czyjes plecy, pokryte rzadkim i klujacym niczym swinska szczecina wlosem. Temu, kto ja niosl, bardzo sie spieszylo. Ciezko dyszac, biegl w gore po zimnych, kamiennych schodach, od ktorych wionelo plesnia. Od czasu do czasu dziewczynka lokciem ocierala sie o szorstka skalna sciane albo zawadzala palcami nog o stopien, lecz instynkt, jaki dotychczas nigdy nie dal o sobie znac, kazal jej milczec, nie zdradzac bolu i udawac nieprzytomna. Bylo to zupelnie niepodobne do wiecznie szlochajacej Sassy. Glowa tez okropnie ja bolala; od ciosu, ktory otrzymala, niemal rozsadzalo kark.