– Dziekuje – odparla Elyn i wrocila do biura, zastanawiajac sie, dlaczego wlasciwie zwierzyla sie ze swoich planow. Czyzby miala nadzieje, ze w ten sposob dowie sie o tym Max?!

Wszelka nadzieja na odwet legla jednak w gruzach, gdy nazajutrz dotarla do biura. Jak zawsze, Tino byl tam pierwszy.

– Tak mi przykro, Elyn – zaczal, wymachujac trzymana w reku kartka. – Znalazlem to dzis rano na biurku. Zapraszaja mnie na bardzo wazny wyklad szkoleniowy w Mediolanie. Jutro. Rozumiesz, to dla mnie wielkie wyroznienie i wyjatkowa okazja zdobycia waznych informacji.

– Oczywiscie. Musisz tam jechac – usmiechnela sie.

– Wybaczysz, ze nie pojade z toba do Cavalese?

– Alez oczywiscie! – Poczula ulge, ze Max nic nie wie o tym wypadzie na narty.

– Jestes naprawde bardzo wyrozumiala – z wdziecznoscia powiedzial Tino. – Sadzilem jednak, ze bedziesz niezadowolona i dlatego piec minut temu zatelefonowalem do mojej siostry.

– Twojej siostry? – zdumiala sie Elyn, usilujac dobrze go zrozumiec.

– Diletta jedzie w piatek w kierunku Cavalese, by spedzic weekend u rodziny swojego narzeczonego. Twoje towarzystwo sprawi jej w podrozy wielka przyjemnosc.

– Och, ale…

– Prosze cie, Elyn – przerwal jej Tino. – Obiecalem ci wyjazd na narty i jest mi bardzo przykro, ze nie dotrzymam obietnicy. Ale…

Jesli nawet Elyn sama nie wiedziala, czy jechac do Cavalese, czy pozostac w Weronie, to sprawa rozstrzygnela sie sama. Gdy wieczorem wychodzila z biura, nagle z rytmem jej krokow zlaly sie inne. Spostrzegla wysoka, elegancka postac Maxa Zappellego.

Sam jego widok sprawil, ze poziom adrenaliny podniosl sie w jej krwi, i tylko dzieki swojej wrodzonej dumie zdolala jakos zachowac pozory chlodu.

– Jak ci idzie w krainie komputerow? – spytal spokojnie, trzymajac aktowke w dloni, gdy dotarli do dwuskrzydlowych drzwi.

– Sadze, ze niezle – mruknela uprzejmie. – Tino Agosta jest znakomitym nauczycielem.

Miala wrazenie, ze jej pracodawca mruknal po wlosku cos, co nie brzmialo najprzyjemniej, ale uznala, ze sie myli, gdy w chwile pozniej milym, wiecej, aksamitnym tonem, orzekl:

– To dobrze. – Po czym, otwierajac przed nia drzwi, dodal: – Zapewne, jak zawsze, nie grozi ci samotny weekend w obcym kraju?

Czyzby kpil? A moze myslal, choc probowala wyprowadzic go z bledu, ze w jej zyciu nie ma zadnych atrakcji towarzyskich? Nalezalo bezzwlocznie uswiadomic mu, ze jest inaczej. Tego domagala sie jej ambicja.

– O, na pewno nie! – oznajmila raznym glosem, szybko wychodzac z budynku i zanurzajac sie w chlodnym powietrzu wieczoru. – Tam, gdzie sie wybieram, beda tlumy narciarzy. – Po czym chlodno dodala: – Dobranoc, panie Zappelli – i oddalila sie dystyngowanym krokiem. Miala jednak dziwne wrazenie, ze on wciaz stoi w miejscu, odprowadzajac ja spojrzeniem.

Diletta Agosta byla gadatliwa i, w odroznieniu od brata, nieslychanie wylewna. Nie mowila po angielsku tak dobrze jak on, lecz w czasie dwuipolgodzinnej jazdy do Cavalese porozumiewaly sie calkiem niezle. W koncu Diletta wysadzila ja przed hotelem, zegnajac sie wesolym:

– Ciao, Elyn, do zobaczenia niedziela, pol godziny po czwartej. – I z wprawa rajdowca ruszyla prosto w srodek chaotycznego, weekendowego ruchu.

– Aaa… Signorina Talbot – powital ja mezczyzna w recepcji, wyraznie olsniony jej uroda. – Bedzie pani jadla kolacje?

– Si, grazie. - Elyn usmiechnela sie i podazyla w slad za boyem hotelowym.

Jak stwierdzila nastepnego dnia, Cavalese nie bylo miastem zbyt wielkim, totez w krotkim czasie zdolala obejrzec witryny po obu stronach ulicy.

– Dzisiaj sobota – mowila sama do siebie – moge robic co zechce.

Weszla do najblizszej kawiarni i zamowila kawe, obiecujac sobie, ze wroci tu po poludniu i skosztuje kuszacych ciastek.

Wypila kawe i zaczela znow zwiedzac miasto, nad ktorym wznosily sie osniezone gory. W porze obiadu stwierdzila, ze znajduje sie nie opodal miejsca, skad odchodzi kolejka linowa. Wydalo sie jej rzecza logiczna, ze wysoko w gorach musi byc jakas restauracja, gdzie mozna by cos zjesc i wokol ktorej moglaby troche pospacerowac.

Kupujac bilet, zdala sobie sprawe, ze na szczyt Cermis wjezdza sie dwoma roznymi wagonikami. Przypuszczala, ze dzieje sie tak z powodu bardzo stromego zbocza. W jego polowie zbudowano stacje, gdzie turysci przesiadali sie z jednego wagonika do drugiego.

Gdy w koncu dotarla do najwyzszej stacji, z ulga oddalila sie od mniej wiecej czterdziestoosobowej grupy pasazerow i wciagajac w pluca czyste, ostre powietrze, stanela zachwycona widokiem.

Nie bylo tam narciarzy, totez wolno ruszyla pod gore, patrzac w bok, gdzie lezaly zatloczone tereny narciarskie. Dostrzegla rowniez wyciag krzeselkowy – zapewne bardziej doswiadczeni narciarze wjezdzali nim na gore, by zjezdzac trudniejszymi trasami.

Zobaczyla restauracje i weszla do srodka, by, jedzac lasagne, a nastepnie pijac kawe, spedzic przyjemne pol godziny. Gdy jednak mysli o Maksie znow zaczely ja niepokoic, postanowila wyruszyc na spacer. Niestety, wszedzie natykala sie na ludzi. Pomyslala, ze lepiej bedzie sie udac w przeciwnym, mniej uczeszczanym kierunku i spokojnie podziwiac potezne, majestatyczne sosny. Gdy dotarla w upatrzone miejsce, nie bylo tam nikogo. Byla przekonana, ze znajduje sie poza trasa narciarska. Szla jeszcze jakis czas, az nagle dostrzegla drzewo, stojace z dala od innych, ktore, byc moze dlatego, wydawalo sie skamieniale.

Przez dluga chwile podziwiala je z pewnej odleglosci, po czym ruszyla w jego strone, by przyjrzec sie z bliska lodowym nawisom, ktore je zdobily.

To nieslychane, zdumiewala sie, wpatrzona w drzewo, ktore zylo i zielenilo sie pod powloka sniegu i lodu. Zaczela zalowac, ze nie ma ze soba aparatu fotograficznego. Przesunela sie o kilkanascie krokow, by spojrzec na nie z innej perspektywy, gdy wtem uslyszala jakis odglos. Zaciekawiona obrocila glowe i spojrzala w prawo. Nagle zamarla. Nie! – rozbrzmialo niczym wybuch w jej glowie i jednoczesnie zdala sobie sprawe, ze musiala wkroczyc na trase narciarska. Prosto na nia pedzila sylwetka w czerni. Nie bylo juz szansy unikniecia kolizji.

Stanela, oslupiala, nie wiedzac, gdzie uskoczyc. I wtedy, jakims nadludzkim wysilkiem, narciarz skrecil w lewo, by, o zgrozo! zaryc sie w zaspie sniegu – jego narty potoczyly sie w jedna strone, a on w druga.

– Och, przepraszam! Ogromnie przepraszam! – wolala Elyn, biegnac tak szybko, jak tylko mogla, ku miejscu, w ktorym lezal. Nie ruszal sie, mial odwrocona twarz. Rozpaczliwie rozejrzala sie wokol. Dlaczego nie bylo tu nikogo, choc w okolicy krecilo sie tylu ludzi?! – Czy nic sie panu nie stalo? – zapytala goraczkowo. I nigdy nie odczula tak wielkiej ulgi, jak wowczas, gdy nagle, wciaz skurczony, z przekrzywiona glowa, powrocil do pozycji siedzacej. – Czy nic sie panu nie stalo? – powtorzyla, zalujac, ze zna tylko tyle wloskiego, ile zdolala liznac w ciagu kilku ostatnich tygodni.

– Jeszcze nie wiem – odparl po angielsku.

Znala ten glos. Obawa, strach, niedowierzanie, by nie wspomniec o radosnym drzeniu – wszystko zmieszalo sie ze soba. Elyn spojrzala na mezczyzne, nie wierzac w to, co widzi. Okulary sloneczne kryly jego oczy. Gdy na niego patrzyla, zdjal czapke narciarska. Mial ciemne wlosy. Uniosl glowe i wysunal brode z faldow narciarskiej kurtki.

Poznala energiczny zarys jego podbrodka, mimo iz wciaz nie dowierzala swiadectwu swoich zmyslow. Gdy w koncu wyciagnal reke i zdjal okulary, by odslonic dwoje ciemnych, przenikliwych oczu, ktore tak bardzo kochala, nie mogla powstrzymac okrzyku: – To ty?! Co tu robisz?

Rozdzial 6

– Nic ci sie nie stalo?! Moge ci pomoc? – wykrzyknela Elyn tak wstrzasnieta, ze nie mogla ukryc niepokoju.

– Chyba wystarczajaco mi pomoglas! – warknal.

Вы читаете Intruz z Werony
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату