– Tak mi przykro – jakala sie nerwowo.
– I slusznie – mruknal.
Elyn przelknela te uwage. Bylo teraz jasne, ze zjezdzal jedna z najszybszych tras i nie przyszlo mu do glowy, ze jakis idiota moze stac, jak gdyby nigdy nic, w samym jej srodku.
– Czy zdolasz sie podniesc? – pytala z niepokojem.
– Przynies mi narty – rozkazal.
Szczesliwa, ze moze cos dla niego zrobic, ruszyla ochoczo. Gdy wracala z nartami, zdolal sie juz dzwignac przy pomocy kijkow.
– Chcesz zalozyc narty? – zapytala.
– Nie sadze – powiedzial krotko i wtedy juz wiedziala, ze cos mu sie stalo.
– Jestes z przyjaciolmi? – Zdala sobie sprawe, ze sprowadzajac go na dol, moze potrzebowac pomocy. Jednakze z chwila, gdy uswiadomila sobie, ze z rownym powodzeniem mogl wybrac sie na narty z jedna z tych slicznych panienek, ktore widywala obok niego na zdjeciach, zazdrosc niczym sztylet ugodzila ja w serce. – Czy mam sprowadzic… eee… tobogan? To chyba tak sie nazywa?
– odezwala sie ponownie, gdy nie raczyl odpowiedziec na jej poprzednie pytanie. – Przeciez musi gdzies tu byc stacja pogotowia gorskiego…
– Nie ma potrzeby – odburknal arogancko.
Elyn wiedziala tylko tyle, ze chocby bolalo go jak wszyscy diabli, ambicja nie pozwoli mu na robienie wokol siebie zamieszania.
– Pieknie – powiedziala spokojnie. – Mysle jednak, ze nie bedzie rzecza zdrozna, jesli zejdziemy na dol. – Jego brwi uniosly sie, gdy uslyszal „zejdziemy”, ale nic nie powiedzial. Totez Elyn odgadla, iz godzi sie na to, by ruszyc ku stacji kolejki linowej. – Mozesz sie na mnie oprzec, jesli ci to pomoze – zaproponowala, wciaz nekana wyrzutami sumienia, ze z winy jej bezmyslnosci czlowiek, ba, co wiecej, czlowiek tak jej drogi, mogl skrecic sobie kark.
Poczula w zylach silniejsze pulsowanie krwi, gdy Max wolno do niej podszedl i polozyl reke na jej ramieniu. Rozpoczeli wedrowke w dol.
Wolno posuwali sie w kierunku kolejki. Max uparl sie, iz sam bedzie niesc narty. I choc Elyn wiedziala, ze cierpi, pozwolila mu na to, skoro domagala sie tego jego podrazniona meska ambicja.
– To juz niedaleko – dodawala mu otuchy, gdy wolno schodzili w dol, mieszajac sie stopniowo z tlumem przybylych tu na weekend narciarzy.
Jakze on musi cierpiec, martwila sie, gdy z Maxem wspartym na jej ramieniu zblizali sie do kolejki. Nikt jednak, patrzac na niego, nie dostrzeglby, ze cos mu dolega. Lekko utykal jedynie na prawa noge. Jaki dzielny, jaki dumny, kochany, myslala czule.
W koncu wsiedli do pierwszego wagonika i stojac blisko siebie, czekali na odjazd. Podniosla na niego wzrok, by sprawdzic, jak sie czuje. Patrzyl prosto w jej oczy.
– A tobie nic sie nie stalo? – zapytal z niepokojem w glosie.
Elyn poczula, ze kocha go jeszcze bardziej. W trosce o nia zapomnial o swoim cierpieniu. Zwilgotnialy jej oczy. Byla bliska placzu. Oczywiscie nie zaplakala. Nie pozwalala jej na to ambicja. Nigdy nie odgadnie, czego moglby dokonac kilku serdecznymi slowami!
– Nic a nic! – zapewnila go wesolo.
Wtedy kolejka ruszyla. Gdy byli juz na dole i wychodzili z budynku stacji kolejki, Elyn dostrzegla szeroka wneke okienna. Wskazujac na nia, powiedziala:
– Moze chcialbys tam usiasc? Ide po taksowke.
– Mam tu samochod – powiedzial chlodno i trzymajac reke na jej ramieniu, lekko pchnal ja w kierunku parkingu.
Elyn dostrzegla jego ferrari niemal na wprost siebie. W miare, jak sie ku niemu zblizali, coraz bardziej niepokoila sie o Maxa. Czula wyraznie, choc nie bylo to widoczne, ze z kazdym krokiem bardziej utyka.
– Czy nie sadzisz… ze powinien cie obejrzec lekarz? – spytala, gdy otwieral bagaznik.
– Nie – ucial. – Nie sadze.
Policz do dziesieciu, powiedziala do siebie, gdyz jego ton, jego sposob bycia, zaczynaly ja draznic. Przeciez on cierpi, przypomniala sobie i zrobilo jej sie przykro, ze przez chwile gniewala sie na niego.
– Tu! – rozkazal i utykajac, podszedl do drzwi od strony kierowcy. – Siadaj! – powiedzial.
Tym razem Elyn poczula do niego zdecydowana niechec. Nie znosila, by ktos nia dyrygowal. Zdolala to jednak opanowac.
– Dobrze – odpowiedziala spokojnie.
Tymczasem on, nie proszac jej o pomoc, obszedl samochod, otworzyl drugie drzwi i usiadl na miejscu pasazera.
– Zamknij drzwi i ruszaj – powiedzial.
Ruszaj… – powtorzyla w myslach, nie wierzac w to ani przez chwile. Ferrari! Na milosc boska. On chyba zartuje! Nie wygladal jednak na kogos, kto zartuje.
– Ruszaj! – warknal.
A niech cie diabli! – pomyslala z wsciekloscia. Wyrwala mu kluczyki, wcisnela jeden z nich w stacyjke i przez chwile zaczela sie wpatrywac w tablice rozdzielcza.
– Dokad? – zapytala przez zacisniete zeby, modlac sie o to, by nie odparl: Do domu. Jego dom bowiem lezal gdzies pomiedzy lotniskiem w Bergamo a Werona.
– Jeden z przyjaciol uzyczyl mi swojej willi na weekend. Lezy w gorach, nie opodal Cavalese – powiedzial. – Bede ci mowil, jak tam dojechac.
Elyn nie czekala dluzej. Zebrawszy w sobie odwage, co przyszlo jej tym latwiej, ze zlosc przeslonila wszelkie obawy, wlaczyla silnik i po chwili przekonala sie, jak latwo jest prowadzic ferrari. Jazda nie trwala zbyt dlugo. Po dziesieciu minutach zatrzymali sie przed parterowa willa.
– Zaczekaj! Pomoge ci wysiasc – powiedziala, wylaczajac silnik.
Tymczasem Max otworzyl juz swoje drzwi, gdy do niego dotarla. Oparl sie o jej ramie, wydawalo sie to sprawiac mu satysfakcje. Tak szli podjazdem, wspieli sie po schodkach, a w koncu staneli na wpolzadaszonej werandzie.
– Zdejme tu buty – oswiadczyl i przysiadl na lawce.
Zdjal lewy but, a Elyn wyciagnela po niego reke. Wazyl chyba tone.
– Ostroznie – przestrzegla, gdy zmagal sie z prawym butem. – Stopa nie wyglada na zbyt opuchnieta – zauwazyla.
– Czy mam za to przepraszac? – spytal z sarkazmem, a Elyn zaczela sie zastanawiac nad stanem swoich uczuc. Owszem, jego cierpienie i jej sprawialo bol, ale rownoczesnie czula, ze z radoscia dalaby mu szturchanca za ton, jakim sie do niej zwracal.
Podniosl sie, wyciagnal kluczyki z kieszeni kurtki narciarskiej i otwierajac drzwi do domu, zakomenderowal:
– Przygotuj dla nas kawe.
– Zaloze sie, ze odnosiles liczne sukcesy na kursach dobrych manier – odciela sie i wkroczyla do domu, nie mogac uwierzyc, ze podejrzany dzwiek, ktory uslyszala za soba, przypominal parskniecie smiechem.
Weszla wprost do luksusowo urzadzonej bawialni, w ktorej drogie dywany pokrywaly lsniaca drewniana podloge. Jedne z drzwi byly otwarte. Wiedziala od razu, ze prowadza one do kuchni.
Woda w ekspresie wlasnie zaczynala sie gotowac, gdy rozlegly sie kroki Maxa. Ogarnelo ja poczucie winy. Powinna byla mu pomoc, wesprzec go swoim ramieniem.
Drzwi zamknely sie gdzies w glebi domu. W chwile pozniej uslyszala szum plynacej wody. Widocznie wszedl do lazienki, by wziac prysznic po dzisiejszych wyczynach narciarskich.
Kawa byla juz gotowa, kiedy Elyn pomyslala, ze pewnie nie jadl obiadu. Zajrzala do lodowki, gdzie znalazla chleb i ser. Wziela sie do roboty. Skonczyla wlasnie przygotowywanie kanapek z serem, gdy uslyszala, jak, utykajac, wszedl do kuchni. Obrocila sie.
Jego wlosy wciaz byly wilgotne po prysznicu. Mial na sobie domowe spodnie, koszule i miekki sweter, a na nogach jedynie welniane skarpety.
– Jak twoja noga? – zapytala.
– Zabandazowana.