ryzykownego terytorium i szybko przechodzac do nastepnej kwestii. – Skonczylas prawo. Mowisz prawie zupelnie bez akcentu, wiec na pewno nie pochodzisz ze Wschodu. Niektore samogloski przeciagasz lekko w sposob typowy dla Srodkowego Zachodu. Skonczylas Northwestern University w Chicago?
– Nie, ale blisko, bo Uniwersytet Chicagowski – odparla, po czym dorzucila: – I zapamietaj sobie, ze mam dopiero trzydziesci szesc lat. W ubieglym miesiacu mialam urodziny.
– Glowny oficer sledczy – kontynuowal – kazdego prokuratora okregowego nalezy do najlepszych przedstawicieli organow scigania – powiedzial cicho, jak gdyby do siebie. – Dawni marshale. [US Marshal – funkcjonariusz amerykanskiego wymiaru sprawiedliwosci zajmujacy sie egzekucja wyrokow sadowych; szeryf federalny.] Dawni wojskowi. Byli agenci FBI. – Popatrzyl na Syd. – Ile lat przepracowalas w Federalnym Biurze Sledczym? Siedem?
– Prawie dziewiec – odparla.
Wstala, podeszla do ekspresu, wrocila z goracym dzbankiem i dolala im obojgu gestej, czarnej cieczy.
– Okej… powod odejscia… – podjal Dar, po czym przerwal. Nie chcial poruszac w tej rozmowie tematow zbyt osobistych.
– Alez probuj. Dobrze ci idzie.
Saczyl przez chwile kawe, w koncu zaryzykowal:
– Czyzby seksizm sztucznego pulapu?
Sydney kiwnela glowa.
– Pracuja nad tym. Za jakies dziesiec lat moze udaloby mi sie dojsc tak wysoko jak moim kolegom z Biura. Moglabym sie zajac polityka albo zrobic kariere urzedasa, jak powiedzial kiedys pewien prezydent o pewnym dyrektorze FBI.
– Hm… zatem dlaczego odeszlas…? – zaczal Darwin, lecz umilkl. Pomyslal o dziewieciomilimetrowym polautomacie, ktory Syd miala przy biodrze w kaburze wyposazonej w specjalny, otwierany jednym ruchem mechanizm. – Och, wiem, bardziej cie bawi dzialalnosc organow scigania niz…
– Niz sledztwo – dokonczyla za niego. – Zgadza sie. A w FBI ostatecznie dziewiecdziesiat osiem procent pracy to dochodzenie.
Dar potarl policzek.
– Pewnie. Za to jako glowna oficer sledcza prokuratora stanowego mozesz sie zajmowac tym, co bliskie twojemu sercu, a potem w odpowiednim momencie skopac drzwi frontowe w domu poszukiwanego przestepcy.
Poslala mu olsniewajacy usmiech.
– Nastepnie zas moge skopac przestepcow, ktorzy ukrywaja sie za tymi drzwiami.
– Czesto to robisz?
Usmiech Sydney Olson oslabl, ale nie zgasl.
– Wystarczajaco czesto, aby czerpac z tego zadowolenie.
– Dowodzisz tez czasem specjalnymi ekipami dochodzeniowymi, zlozonymi z przedstawicieli roznych organow scigania. Tak jak przy poludniowokalifornijskiej operacji „Czystka”.
Jej usmiech natychmiast zniknal.
– Tak – przyznala. – I moge sie zalozyc, ze oboje… ty i ja mamy identyczna opinie na temat rozmaitych komisji sledczych, specjalnych ekip dochodzeniowych i zespolow roboczych.
– Piate prawo Darwina – powiedzial.
Syd uniosla brwi.
– Inteligencja kazdego organizmu obniza sie proporcjonalnie do ilosci posiadanych przez niego glow – wyjasnil.
Kobieta dopila kawe, odstawila ostroznie kubek na podkladke, pokiwala glowa, po czym spytala:
– To prawo Karola Darwina czy doktora Darwina Minora?
– Nie sadze, zeby Karol musial kiedykolwiek zasiadac w jakiejs komisji sledczej lub wspolpracowac z ekipami dochodzeniowymi – odparl Dar. – Plywal sobie tylko dookola swiata na statku „Beagle”, zazywal kapieli slonecznych, a od czasu do czasu przygladal sie pozadliwie ziebom i zolwiom.
– Jakie sa twoje pozostale prawa?
– Prawdopodobnie bedziesz je poznawac na biezaco podczas naszej wspolpracy – odrzekl.
– Czy zatem bedziemy wspolpracowac?
Darwin rozlozyl rece.
– Wciaz usiluje sie domyslic, o co w tym wszystkim chodzi. Na razie niewiele wiem. Najprawdopodobniej stanowie dla ciebie swego rodzaju przynete. Trzymasz sie blisko mnie, bo masz nadzieje, ze Przymierze wysle przeciwko mnie kolejnych zabojcow. W dodatku musisz mnie chronic. To oznacza, ze nie mozesz mnie spuscic z oczu przez cala dobe. Dwadziescia cztery godziny na dobe. Niezla zabawa. – Rozejrzal sie po salonie i aneksie jadalnym. – Nie jestem pewien, gdzie bedziesz spala. Cos chyba jednak wymyslimy.
Sydney Olson przetarla czolo.
– W twoich snach, moj drogi. W nocy Departament Policji San Diego przysle dodatkowe patrole. Mnie polecono obejrzec jedynie twoje mieszkanie i zdac… cytuje: „raport oceniajacy jego bezpieczenstwo”. Koniec cytatu. Podpisano: Dickweed.
– No i? – spytal.
Syd znow sie usmiechnela.
– Moge mu szczesliwie doniesc, ze mieszkasz w prawie opuszczonym magazynie, ktorego jedynie kilka czesci przeksztalcono w mieszkania. Na schodach nie znalazlam zadnych zabezpieczen… chyba ze uznac za straznikow spiacych tam bezdomnych pijaczkow. Na parterze, gdzie parkujesz swoj pojazd stanowiacy skrzyzowanie czolgu Sherman z autem sportowym, jest niewiele swiatla i rowniez zero zabezpieczen. Drzwi masz w porzadku… wzmocnione, z trzema dobrymi zamkami i zasuwa… ale te okna to istny koszmar. Slepy snajper bez celowania moglby cie przez jedno z nich zastrzelic z pordzewialego springfielda. Zadnych zaslon. Zadnych rolet. Zadnych firan. Jestes ukrytym ekshibicjonista, Darwinie?
– Lubie ladne widoki. – Wstal i wyjrzal przez okno kuchenne. – Stad mozna zobaczyc zatoke, lotnisko, Point Loma, Sea World… – przerwal, zdal sobie bowiem sprawe, jak nieprzekonujaco zabrzmiala jego odpowiedz.
Sydney przylaczyla sie do niego przy oknie. Poczul slaby zapach jej wody toaletowej. Byl przyjemny, kojarzyl sie raczej z lasem i drzewami po deszczu niz z ciezkimi perfumami.
– Rzeczywiscie, piekny widok – przyznala. – Musze wezwac taksowke i wrocic do Hyatta, zeby podzwonic.
– Odwioze cie.
– Och, przestan – odparla Syd. – Skoro mamy byc kumplami, musisz rycerskosc odlozyc na polke. – Zadzwonila po taksowke z telefonu w kuchni.
– Sadzilem wczesniej, ze bedziesz mnie ochraniac przez cala dobe – zauwazyl Dar. – Jak moglibysmy zostac w takiej sytuacji kumplami?
Sydney poklepala go pocieszajaco po ramieniu.
– Jesli nie dostana cie snajperzy, rosyjska mafia nie poderznie ci gardla w tej strefie ciaglego razenia, ktora nazywasz swoim parkingiem, a jakis narkoman nie napadnie cie i nie zabije dla samej kasy, wtedy zadzwon do mnie nastepnym razem, gdy Stewart Investigations wezwa cie do jakiejs interesujacej sprawy. Oficjalnie bedziemy tworzyli wzorzec kraksy zwiazanej z wymuszeniami ubezpieczen.
– A nieoficjalnie? – spytal Dar.
– No coz, nie istnieje zadne „nieoficjalnie” – odparla Syd, podrywajac swoja ciezka torebke i ruszajac do drzwi. – Dickweed przydzielil mi biuro w gmachu sadu. Oficjalnie docenilabym, gdybys wpadl tam rano. Bedziemy mogli postanowic, pod jakim katem przejrzymy twoje akta. – Zanotowala swoj numer na wizytowce. – I moze znajdziemy wspolnie wyjasnienie, dlaczego twoi niezyjacy juz przyjaciele w skasowanym mercedesie uznali, ze warto cie sprzatnac.
– Prawdopodobnie pomylili mnie z innym facetem, ktory rowniez posiada acure NSX i ma w zwyczaju nie splacac swoich dlugow hazardowych, zaciagnietych w kasynie MGM Grand – odparowal.
– Prawdopodobnie – odburknela Sydney. Kiedy dotarli do drzwi, odwrocila sie ponownie ku niemu i mieszkaniu. Darwin odsunal zasuwe. – Ile ksiazek masz tutaj, doktorze Minor?
Dar wzruszyl ramionami.
– Przestalem liczyc po szesciu tysiacach.
– Zdaje mi sie, ze tez mniej wiecej tyle kiedys mialam – zadumala sie. – Kiedy przyjelam stanowisko glownej oficer sledczej, rozdalam wszystkie. Moje motto brzmi: „Podrozuj z jak najlzejszym bagazem”. – Wyszla do korytarza i wycelowala w Darwina palcem. – Mowilam powaznie. Naprawde wpadnij do mnie do biura jutro i naprawde dzwon do mnie natychmiast, gdy dostaniesz telefon z propozycja ciekawej sprawy. – Wreczyla mu wizytowke z numerami jej biura w Sacramento i pagera. Numer telefonu biura w gmachu sadu w San Diego byl dopisany dlugopisem.
– Jasne – odrzekl Minor, czytajac wizytowke. Wydrukowano ja na drogim papierze i nie bylo na niej telefonu domowego Syd. – Ale pamietaj, ze to ty mnie poprosilas. – Podniosl wzrok. Nie widzial juz kobiety, prawdopodobnie zniknela za zakretem korytarza i skierowala sie do windy. Jej buty na miekkich podeszwach nie wydawaly na betonowej podlodze niemal zadnych odglosow. – To ty mnie poprosilas – powtorzyl, po czym wrocil do mieszkania.
– Tu Olson – odpowiedziala sennym, prawie nieprzytomnym glosem po piatym dzwonku.
– Hej, hej, pobudka. Wstajemy, droga pani glowna oficer sledcza – zagail Dar.
– Kto mowi? – spytala Sydney polprzytomnym glosem, wymawiajac calosc jednym ciagiem.
– Jak szybko niektorzy nas zapominaja – odcial sie Darwin. – Jest czwarta dziewiec rano. Twierdzilas, ze mam cie powiadomic, jesli otrzymam wezwanie do nastepnej sprawy. Jestem ubrany i gotow do wyjazdu. Poczekam na ciebie przed Hayttem cale piec minut.
Zapanowala cisza. Minor slyszal, jak kobieta cicho oddycha.
– Dar… pamietasz, ze wspominalam o naprawde interesujacej sprawie zwiazanej z ubezpieczeniami. Jesli chodzi o przypadek zaklutego nozem osiemnastoletniego kierowcy na trasie I-5…
– No coz, moja droga, na pewno doskonale wiesz, ze poki nie przyjrzysz sie sprawie, nigdy nie masz pewnosci, czy jest naprawde interesujaca. W kazdym razie wybiera sie takze Larry, a on rzadko mnie prosi o spotkanie na miejscu wypadku.
– Dobrze, juz dobrze – mruknela. – Bede przed wejsciem za piec minut!