– Zostaly ci juz tylko cztery – odparowal Dar i rozlaczyl sie.
Drogi byly prawie puste, wiec Darwin dosc szybko dojechal do Piatej Alei, a potem skierowal sie na polnoc, obok La Jolla.
– Slyszalas o La Jolla Joya? – spytal, gdy swiatla sodowych lamp ulicznych przesuwaly sie przez przednia szybe auta i omywaly ich twarze.
– Brzmi jak sceniczne imie striptizerki – odparla Syd, wciaz pocierajac policzki i usilujac sie rozbudzic.
– Tak – przyznal. – To jednak nazwa najmodniejszego obecnie terenu koncertowego w San Diego. Wystepuja tam glownie zespoly rockowe. Lezy na wzgorzach, na zachod stad… wlasciwie blizej Del Mar, tylko ze Del Mar Joya nie brzmialoby tak samo dobrze.
– Nawet w przyblizeniu – zgodzila sie Sydney. Jej glos mial w sobie zmeczona nute charakterystyczna dla osob, ktore pracuja codziennie po osiemnascie godzin.
– To prawda. W kazdym razie tam sie wlasnie kierujemy. Do tej pory koncert juz sie prawdopodobnie skonczyl, ale zostal po nim przynajmniej jeden trup.
– Pchniety nozem? – spytala Syd. – Sprawka Hell’s Angels, jak na festiwalu w Altamont? A moze przygniotl go gnajacy tlum?
Dar wbrew sobie sie skrzywil.
– Nie wezwaliby nas do zadnego z takich przypadkow. Widzisz, miasto bardzo sie stara dbac o bezpieczenstwo widzow koncertow rockowych na stadionach i w halach. Wysylaja sporo policji… Szczegolnie gdy gra grupa heavymetalowa… No i…
– Kto wystepowal dzis jako glowna atrakcja? – przerwala.
– Metallica – odparl Darwin.
– Taaa, swietnie! – mruknela z entuzjazmem typowym dla kogos, komu zalecono przed endoskopia wlew doodbytniczy kontrastu.
– Tak czy owak – kontynuowal Minor – wlasciciel terenu, liczacego ponad szescdziesiat piec hektarow, starannie go ogrodzil. Miejsce lezy w wawozie, wokol jest spory parking. Scena miesci sie na plaskiej powierzchni, wokol wznosza sie lagodne wzgorza, do pewnej wysokosci porosniete drzewami. Wyzej sa sciany skalne. Organizator zainstalowal tu w swoim czasie oswietlenie, postawil scene, aparature naglasniajaca i trzy tysiace siedzen. Jest tu tez przyjemne trawiaste zbocze dla mnostwa osob pragnacych siedziec na kocach albo na ziemi. Po pierwszym koncercie dodano nizsze ogrodzenie, ktore mialo powstrzymac ludzi przed zwiedzaniem lasu na tylach. Niektorzy starsi widzowie narzekali, ze za siedzeniami w ciemnosciach mlodziez uprawia seks.
– Co ci narzekajacy odkryli zapewne, kiedy udali sie do lasu w okularach noktowizyjnych – dodala Syd.
– Zapewne. Organizator pomyslal jednak, ze bezpieczniej bedzie oddzielic widownie od lasu i skal. Z tego tez wzgledu wezwal Larry’ego i Trudy.
– Pracuja dla organizatora?
– Nie.
– Dla firmy ubezpieczeniowej, odpowiedzialnej za bezpieczenstwo koncertu?
– Nie.
– Dla Metalliki?
– Nie.
– Poddaje sie – sapnela Sydney. – Powiedz mi po prostu, czyj tylek jedziemy chronic?
– Firmy, ktora wyprodukowala ogrodzenie – odparl Dar.
Wiekszosc uczestnikow koncertu wychodzila, Dar jechal wiec pod prad, gdy skierowal land cruisera w piaszczysta droge ku strefie koncertowej. Czlonkowie zespolu Metallica od dawna zajmowali sie tym, czym sie zajmuja muzycy rockowi, gdy nie stoja na scenie, kilkudziesieciu oszolomionych, odurzonych alkoholem lub narkotykami fanow nadal jednak krecilo sie przed pelniacym funkcje estrady podestem. Minor dostrzegl swiatla awaryjne przy tylnej scianie wawozu i skierowal sie w tamta strone. Funkcjonariusz kalifornijskiej policji drogowej zatrzymal ich w bramie nizszego ogrodzenia, ktore oddzielalo trawiasty obszar miejsc siedzacych od „erotycznego” lasu, obejrzal ich dokumenty w swietle mocnej latarki, po czym przepuscil dalej.
Pojazdy sluzb ratowniczych – liczne radiowozy CHP z wlaczonymi migaczami, dwa ambulanse, auto szeryfa, dwa samochody holownicze pomocy drogowej i w pelni wyposazony woz strazacki – zebraly sie przy waskim koncu wawozu, ktory mial ksztalt litery „V”. Na dziesiec i dwanascie metrow wyrastaly tutaj daglezje zielone, przeslaniajac gwiazdy i szczyty scian skalnych. W stozkowych swiatlach rzucanych przez reflektory toyoty i w swiatlach awaryjnych Dar dostrzegl rozbite pozostalosci lezacego dachem do dolu pikapa, na pierwszy rzut oka jakiegos starszego modelu forda 250. Zaparkowal land cruisera, wzial z tylnego siedzenia mocna latarke i wraz z Sydney poszli w strone swiatel, jeszcze dwukrotnie sie legitymujac, zanim mineli grupki nadgorliwych policjantow i pasy otaczajacej miejsce wypadku zoltej tasmy.
Podszedl do nich Lawrence.
– Cholera – zagail Minor. – Jak to mozliwe, ze zjawiles sie tutaj przede mna?
Stewart usmiechnal sie glupawo pod wasem.
– Bez swojej acury nie jestes juz taki szybki, co?
– Syd, pamietasz Larry’ego Stewarta z porannego zebrania? – spytal Darwin.
– Lawrence’a – poprawil go Lawrence. – Dobry wieczor, pani Olson.
– Witaj, Lawrence – odparla kobieta. – Co tutaj mamy?
Mezczyzna mrugal przez chwile powiekami zarowno z zadowolenia, jak i zaskoczenia, w koncu odpowiedzial:
– To, co widac. Jeden pierunsko roztrzaskany ford F-250. Kierowca nie zyje. Wyrzucilo go przez przednia szybe. Przelecial na oko dobrze ponad dziesiec metrow. Zmierzylem odleglosc krokami, wiec pewnie nie jest dokladna. – Zamachal latarka, wskazujac na tlum ludzi stojacych i kucajacych wokol lezacego pod drzewem trupa mezczyzny.
– Wjechal w ciemnosciach w lico urwiska? – spytala Syd.
Lawrence potrzasnal glowa. W tym momencie dolaczyl do ich funkcjonariusz CHP.
– Sierzancie Cameron – stwierdzil zdumiony Dar. – Niezle sie dzis w nocy oddaliles od domu.
– Ho, ho, ho, czyz to nie nasz zabojca mercedesow – odcial sie Minorowi Cameron. Dotknal palcami otoka czapki i lekko sklonil glowe w kierunku Syd. – Witam, pani Olson. Nie widzialem pani chyba od zebrania specjalnej ekipy dochodzeniowej w ubieglym miesiacu? – Zaczepil kciuki w pasie, az zaskrzypiala skora. – No coz, dorabialem sobie tutaj jako ochroniarz i akurat gdy skonczyl sie koncert, ktos znalazl ten balagan.
– A ktos slyszal, jak doszlo do wypadku? – spytal Dar.
Sierzant potrzasnal glowa.
– Tyle ze to nic nie znaczy. Podczas koncertu Metalliki, przy takich wzmacniaczach i kolumnach na ful, mozna by tu zrzucic bombe atomowa wielkosci tej w Hiroszimie i nikt by niczego nie uslyszal.
– Alkohol? – spytal Lawrence.
– Widzialem w rozbitym pikapie plus minus dziesiec pustych puszek po piwie. Na siedzeniu pasazera i pod fotelem – odparl Cameron. – Osiem czy dziewiec innych jest wokol ciala… moze wylecialy wraz z kierowca.
– Mogl wjechac w sciane skalna? – spytala Sydney. Obaj – Lawrence i sierzant Cameron – rownoczesnie potrzasneli glowami.
– Wiedzieliscie stan pikapa? – spytal Stewart. – Roztrzaskal sie. Spadl stamtad.
– Przejechal nad urwiskiem?! – zdziwila sie Syd. – Z gory?
– Przekoziolkowal tylem, skoro skonczyl w takiej pozycji – wyjasnil Dar. – Dlatego kierowce wyrzucilo w kierunku zachodnim… to znaczy w strone sceny. Pikap wyladowal tylna czescia nadwozia… sami zobaczcie, jak mu sie pogiela karoseria. Zanim zmiazdzyla sie kabina, kierowce wyrzucilo niczym korek z butelki szampana. Sydney Olson podeszla blizej zgniecionego forda i obserwowala, jak ekipa ratownicza konczy mocowac do podwozia linki dwoch pojazdow holowniczych.
– Prosze sie nie zblizac – zawolal do niej jeden z funkcjonariuszy CHP. – Bedziemy go teraz podnosic.
– Zrobiles zdjecia? – spytal Dar Lawrence’a.
Stewart kiwnal glowa i poklepal swojego nikona.
– Teraz bedzie interesujaca czesc – powiedzial bardzo cicho.
– Co bedzie…? – zaczela Syd, po czym dorzucila: – Och moj Boze! – Pod wrakiem pikapa lezalo cialo drugiego mezczyzny. Glowe, prawa reke i prawe ramie ofiara miala tak zmiazdzone, ze wydawaly sie prawie plaskie. Lewa reka nosila slady licznych zlaman, do ktorych prawdopodobnie doszlo przed zmiazdzeniem. Mezczyzna nosil podkoszulek, lecz od pasa w dol byl nagi, a dokladnie mowiac, mial spodnie opuszczone do kostek nad roboczymi butami. Tuzin reflektorow i latarek nakierowano na zwloki, a Sydney Olson znow powtorzyla: – Och moj Boze.
Nogi mezczyzny i obnazony tors byly podrapane w setkach miejsc. Z uda wystawal scyzoryk. Rana najwyrazniej mocno wczesniej krwawila. Z pasa mezczyzny zwisal niezdarnie zawiazany sznur do bielizny, a wokol ciala i na nim lezalo go jeszcze ze trzydziesci metrow. Z odbytnicy trupa wystawal zas gruby konar ostrokrzewu.
– Tak – mruknal Dar. – Interesujace.
Wykonano fotografie i zrobiono pomiary. Policjanci i sanitariusze chodzili po terenie i dyskutowali, dyskutowali i chodzili. Lekarz sadowy i lokalny koroner stwierdzili zgon i niektorzy obserwatorzy glosno wyrazili ulge. Ludzie spierali sie glosno i zastanawiali nad szczegolami dziwnego wypadku.
– Nikt nie ma zadnego cholernego tropu – wyszeptal sierzant Cameron.
– To szalenstwo – ocenila Syd. – Zakrawa na zemste kultu satanistow.
– Nie, nie sadze – powiedzial Minor i poszedl porozmawiac ze strazakami.
Piec minut pozniej przyniesli dluga strazacka drabine i rozciagneli ja az do szczytu urwiska, niewidocznego dla stojacych na dole widzow z powodu gestych galezi. Darwin, Lawrence i dwoch funkcjonariuszy CHP wspielo sie po drabinie z silnymi latarkami. Po kolejnych pieciu minutach zeszli z drabiny – wszyscy, z wyjatkiem Dara, ktory pozostal prawie osiem metrow nad nimi i dal znak dowodzacemu strazakowi. Drabina obrocila sie ku grubym konarom drzewa i Minor uchylil sie przed nimi, a nastepnie poswiecil latarka tam i z powrotem.
– Tutaj – zawolal w koncu.
Sydney zmruzyla oczy, patrzac w gore, mimo to nie mogla dojrzec, czego Darwin dotyka i co fotografuje. Stewart spogladal przez mala lornetke, ktora wyjal z kieszeni na piersi koszuli khaki.
– Co to jest? – spytala Syd.
– Slipki tego faceta. Wisza na galezi – odparl Lawrence. Przepraszam – dodal, po czym wreczyl kobiecie lornetke. – Chcesz popatrzec?