Dar zamknal ksiazke. Te linijki i tak wiele im podobnych dawaly mu pocieche po smierci Barbary i malego Davida, ktorzy zgineli w katastrofie lotniczej w Kolorado, a dokladniej pomagaly mu pozniej: po krotkim okresie szalenstwa i probie samobojczej. Pamietal dzwiek iglicy uderzajacej pusto o ten naboj kaliber.410, ktory nie wystrzelil. Tylko ten jeden jedyny raz otrzymana od ojca strzelba zawiodla; pusty odglos tego niewypalu budzil go czesto, lecz Darwin uspokajal sie, wspominajac rozsadne odpowiedzi stoikow. Nie tej nocy wszakze.
Sprawdzil, czy wszystkie zaluzje sa zamkniete, a zasuwa zasunieta. Chociaz byl zmeczony, nie mogl spac. Nie ufal tabletkom nasennym, widzial bowiem wczesniej zbyt wiele fatalnych skutkow ich stosowania i to wcale nie mniej oplakanych niz przypadek nieszczesnego Hattona, ktory – slyszac dzwonek telefonu – zamiast sluchawki podniosl z nocnej szafki Smith and Wessona kaliber.38. Z tych wlasnie powodow Dar nie zamierzal sie ratowac pastylkami, znal wszakze na szczescie usypiajacy potencjal tekstow Immanuela Kanta, wiec siegnal po nie i czytal, az znalazl sie na krawedzi snu.
W tym momencie rozleglo sie stukanie do drzwi. Minor rozwazyl wyciagniecie strzelby spod lozka, pukanie jednak brzmialo znajomo: powtarzane w regularnych odstepach dwa krotkie uderzenia.
Wszedl Lawrence, wymeczony, zmietoszony i spocony po dlugim dniu zeznawania. Darwin wrocil do Kanta, podczas gdy Stewart poszedl wziac prysznic, a po pewnym czasie wrocil z lazienki w zbyt duzym na niego zapasowym plaszczu kapielowym, ktory Minor trzymal wlasnie na takie wizyty.
Kiedy Lawrence rozkladal koc i wzburzal poduszke przed ulozeniem jej na kanapie, Dar przygladal sie kaburze podramiennej z rewolwerem colt kaliber.32, ktora przyjaciel nonszalancko przewiesil przez krzeslo.
– Jedziecie jutro z Trudy do Los Angeles na kolacje? – spytal Darwin.
– Co masz na mysli? – Stewart odpowiedzial z tapczanu pytaniem. Czul sie najwyrazniej wygodnie w jego plaszczu kapielowym. Lezal przykryty kocem marki Hudson’s Bay i czytal czasopismo „Car and Driver”.
– Zwykle bierzecie bron, gdy jedziecie do miasta. – Dar wiedzial, ze jego przyjaciel od wielu lat posiada pozwolenie na bron, ze wzgledu na zagrozenia zwiazane z zawodem rzeczoznawcy ubezpieczeniowego. W koncu dzieki jego zeznaniom za kratki wciaz trafialo wielu zlodziei samochodow i oszustow roznej masci.
Lawrence odchrzaknal.
– Przyjscie do ciebie wystarcza za powod do noszenia broni – odparl. – Czuje sie jak ktos, kto sie kreci wokol Charlesa de Gaulle’a w
– Tylko w pierwszym filmie – odcial sie Dar. – W przerobce Szakal wzial na celownik szefa FBI. W tym drugim filmie gral go nie Edward Fox, ale Bruce Willis.
– Zawsze jak planuja remake, to wszystko spieprza – stwierdzil Stewart, odkladajac czasopismo. Po chwili wylaczyl swiatlo przed kanapa.
– Prawda? – zgodzil sie z nim Darwin. Poszedl sprawdzic drzwi i zasuwe. Potem przyjrzal sie brzydkim, lecz szczelnym zaluzjom, zamontowanym na wszystkich wysokich oknach. – Dobranoc, Larry.
Czekal, az przyjaciel go poprawi, ale Lawrence juz cicho pochrapywal. Minor wszedl do sypialni i zasnal w kilka minut.
W czwartek zbudzil go dzwonek telefonu. Po omacku chwycil sluchawke i przylozyl do ucha. Nic. W sluchawce uslyszal jedynie zwyczajny, dlugi sygnal. Zerwal sie na rowne nogi i wyciagnal z szafki przy lozku komorke. Cisza. Telefon nie byl nawet wlaczony. Darwin zarzucil plaszcz kapielowy i podszedl do faksu. Nic nie przyszlo. Znow rozlegl sie dzwonek telefonu.
Najwyrazniej dzwonila komorka Stewarta. Minor zdazyl juz zapomniec, ze przyjaciel przespal noc na jego kanapie, a teraz siedzial na jednym z wysokich stolkow przy kontuarze. Wlasnie otworzyl mala motorole, odebral rozmowe i rzucil w sluchawke kilka szybkich i niemal calkiem niezrozumialych zdan; oczywiscie rozmawial z Trudy, chyba ze absolutnie dotad wierny Lawrence nagle znalazl sobie na boku kogos innego, do kogo zwracal sie per „kochanie”.
Darwin wstawil ekspres, tymczasem Stewart usiadl na kanapie, rozparl sie na niej, jeknal, mruknal, probowal odchrzaknac, przetarl oczy, potarl policzki i podbrodek, znow cos mruknal, po czym zaczal nerwowo pochrzakiwac, wydajac takie odglosy, jakby byl stukilowym kotem, ktorego ktos poddusza.
„Jak, do diabla, Trudy znosi to kazdego ranka?” – pomyslal Dar, zreszta juz nie pierwszy raz.
– Kawa bedzie za chwile – powiedzial. – Chcesz grzanke albo bekon? A moze tylko platki?
Lawrence nalozyl okulary i usmiechnal sie do niego.
– Wylacz ekspres. Napijemy sie przy sniadaniu w McDonaldzie. Czeka nas sprawa, ktora ci sie spodoba.
Minor zerknal na zegarek. Byla juz osma trzydziesci, lecz z powodu zamknietych zaluzji w mieszkaniu panowaly osobliwe ciemnosci.
– Mam mnostwo pracy do nadrobienia… – zaczal.
Stewart potrzasnal glowa.
– Przestan. To tylko kilka kilometrow stad… w polowie drogi do mojego domu. Poza tym, nie daruje ci, jesli ze mna nie pojedziesz.
– Coz… – mruknal Darwin.
– Proba zabojstwa zakonnicy kurzym dzialkiem – kusil Lawrence.
– Co takiego? – Dar wylaczyl ekspres do kawy.
– Proba zabojstwa zakonnicy kurzym dzialkiem – powtorzyl Stewart po drodze do lazienki. Zamierzal skorzystac z toalety i prysznica przed gospodarzem.
Darwin westchnal. Podszedl do okna i otworzyl zaluzje, po czym pociagnal sznurek, ktory wciagnal je do gory. Byl piekny, sloneczny dzien, typowy dla letniego San Diego. W rzeskim powietrzu wyraznie odbijal sie kazdy szczegol muzealnego lotniskowca, trwale przycumowanego do nabrzeza po drugiej stronie zatoki. Odglosy ruchu ulicznego docieraly w postaci jednostajnego, uspokajajacego szumu. Nad lotniskiem Lindbergh Field z rykiem opadal samolot. Przez okienka widac bylo pasazerow popatrujacych ze strachem na okoliczne budynki; wiekszosc trzymala w rekach poranne gazety. Darwin niemal mogl odczytac naglowki, gdy DC-9 przelatywal obok.
– Proba zabojstwa zakonnicy kurzym dzialkiem – szepnal. – Chryste Panie!
W garazu przy samochodzie posprzeczali sie o to, ktory z nich poprowadzi. Lawrence nienawidzil jezdzic obok kierowcy, a Dar byl juz zbyt zmeczony rola pasazera. Stewart wreszcie przyznal sie, ze musi wrocic do miasta, aby zeznawac. Minor logicznie dowodzil, ze powinien zostawic swojego troopera na parkingu i wsiasc w land cruisera. Lawrence przez chwile milczal z obrazona mina, az w koncu zasugerowal, aby pojechali dwoma samochodami. Urazony Darwin ruszyl do windy.
– Dokad idziesz? – krzyknal za nim Stewart.
– Wracam do lozka – odrzekl Dar. – Nie potrzebuje tych nonsensow przed sniadaniem.
No i w koncu prowadzil on. Nieoznakowany samochod policji San Diego, ktory parkowal po drugiej stronie ulicy, towarzyszyl im az do granicy miasta, po czym zawrocil.
Miejsce zdarzenia rzeczywiscie znajdowalo sie niedaleko, w polowie drogi do Escondido. Lawrence podal Darwinowi adres autoryzowanego przedstawiciela saturnow tuz obok autostrady. Dar znal ten salon.
W przeszlosci on i Stewart podzielali pogarde dla Saturnow. Obaj wiedzieli, ze niektore drozsze modele sa calkiem przyzwoite, ale obraz typowego wlasciciela Saturna wynikajacy z reklam firmy przyprawial takich milosnikow samochodow jak Lawrence i Darwin o mdlosci.
– Oto pierwszy samochod Jennifer – mowil w jednej z reklam kierownik dzialu sprzedazy. Wszyscy inni sprzedawcy bili brawo, podczas gdy zarumieniona Jennifer stala nieruchomo z kluczykami w rece.
– Saturna wymyslono dla ludzi, ktorzy boja sie kupowac samochody – powiedziala kiedys Trudy.
Lawrence i Trudy kupowali auto lub wymieniali stary model na nowy mniej wiecej co piec miesiecy. Uwielbiali to.
– Tak jak volvo sa dla ludzi, ktorzy nienawidza samochodow i musza swoja niechec obwiescic swiatu – dodal Stewart. – Dla profesorow college’ow, zwariowanych ekologow, liberalnych demokratow… Wszystkich tych, ktorzy musza jezdzic autem, chociaz stale daja nam do zrozumienia, ze tak naprawde woleliby chodzic piechota lub pedalowac na rowerze.
– Moze kupuja volvo ze wzgledow bezpieczenstwa – mruknal Darwin, wiedzac, ze prowokuje tym stwierdzeniem malzenstwo rzeczoznawcow do dalszych opinii.
– Ha! – zawolala Trudy. – Dobre auto powinno szybko odjechac, zanim zacznie cos zagrazac pasazerom. A kierowcy jezdzacy volvo kupowaliby najchetniej czolgi, gdyby tylko rzad pozwolil im ich uzywac na autostradzie.
– A pamietacie te wzruszajaca reklame saturna sprzed kilku lat? Te, w ktorej wszyscy pracownicy produkujacej saturny filii w Tennessee wstawali o trzeciej rano, poniewaz pragneli obejrzec w telewizji relacje z wyladunku pierwszej partii tych aut w Japonii – wtracil Lawrence. – Wszystkie te szczesliwe anglosaskie, czarne i latynoskie twarzyczki ludzi ogladajacych w telewizji relacje na zywo… Saturn, wielka duma Ameryki. Nie pokazali niestety ponownego zaladunku saturnow, gdy w rok pozniej Japonczycy je odrzucili.
– Japonczycy lubia dzipy – zauwazyla Trudy. Dar pokiwal glowa. To byla prawda.
– I ogromne stare cadillaki – dodal.
– Takie lubi tylko Yakuza – poprawil go Stewart.
W polowie drogi do przedstawicielstwa saturna Lawrence spytal:
– Wiec wiesz, co to jest kurze dzialko?
– Oczywiscie – odparl Darwin, prowadzac samochod jedna reka, gdyz w drugiej trzymal kubek z kawa z McDonalda, ktora co chwile popijal. Na kubku widnial krotki napis ostrzegajacy, ze napoj jest goracy i mozna sie nim poparzyc, jesli kubek sie przewroci, a kawa wyleje. Na przyklad na genitalia. Minor zawsze wierzyl w opinie, ze ludzie zbyt glupi, by sobie ten fakt uprzytomnic, i tak nie umieja pic z takiego kubka ani… czytac. – Oczywiscie, ze wiem, co to jest. Stewart spojrzal na niego strapiony.
– Naprawde? Wiesz, co to jest kurze dzialko?
– Pewnie – odrzekl Dar. – Pracowalem dla Narodowej Rady Bezpieczenstwa Transportu, pamietasz? Kurze dzialko to potoczna nazwa urzadzenia, ktore Urzad Lotnictwa Cywilnego postanowil przetestowac na przednich szybach kokpitu. Mialo zapobiec atakom ptakow. Wlasciwie nie byly to dzialka