– Schodzi droga, na piechote – krzyknela. – Balam sie wyjsc, bo nie wiem, jaki jego bron ma zasieg.
– Nie ruszaj sie z miejsca! – polecil jej Darwin. – Zostan przy wschodniej scianie skalnej.
Zblizyl sie do niej, kryjac sie to za skala, to za drzewem, to znow za skala. Czasem podbiegal, czasem kluczyl lub przeskakiwal przez otwarty teren, jesli nie mogl go uniknac, majac w takich momentach nadzieje, ze jesli Yaponchik go teraz zabije, Syd zdola sukinsyna namierzyc i zastrzelic. Na szczescie bez problemow zdolal dotrzec do glazu, przy ktorym ukrywala sie Sydney. Natychmiast dostrzegl przeciecia i rany na jej twarzy i rekach.
– Jestes ranna! – krzyknal.
– Jestes ranny! – zawolala w tym samym momencie Syd.
– Nic mi nie jest – odpowiedzieli oboje rownoczesnie.
Dar pokiwal glowa, dotknal prawego ramienia Sydney i obejrzal jej zranienia na nadgarstkach i dloniach. Potem przyjrzal sie jej twarzy i szybko zdal sobie sprawe, ze skaleczenia nie sa powazne, choc mocno krwawia.
– Dostalas odlamkiem? – spytal.
– Tak. Schowalam sie za drzwiami, ale kiedy facet upuscil granat, sporo odlamkow latalo w powietrzu – odparla cicho Syd. Nadal kucala. – A ty jestes caly pokrwawiony, Dar.
Minor spojrzal w dol, na swoja kamizelke kuloodporna.
– To tylko krew Zukera. Wylacznie – wyjasnil.
– Nie zyje? – spytala. Darwin pokiwal glowa. – Ale masz tez krew na boku i z tylu – ciagnela Sydney. – Odwroc sie. – Zrobil to, czujac klujacy bol w prawym boku i z tylu obu ud. – To nie jest krew Zukera – stwierdzila kobieta. – Wyglada na to, ze ktos chcial ci odstrzelic dupe.
– Swietnie – mruknal Dar, czujac nagle naplywajace mdlosci.
Syd doslownie zdarla z niego spodnie maskujace i ogladala rane.
– Przykro mi. To drasniecie, lecz dosc glebokie. Krwawienie juz prawie ustalo. Ale ucho rowniez masz cale zakrwawione i wyglada paskudnie. A skad ta krew na boku, pod kamizelka?
– Rykoszet – odparl Minor. – Pocisk utkwil tuz pod skora. Nic mi nie bedzie. Skoncentrujmy sie na Yaponchiku. – Wyjrzeli, kazde zza innego konca glazu i natychmiast cofneli glowy. Nie padly zadne strzaly. Land cruiser i taurus na plaskich oponach wygladaly smutno. – Sadze, ze sie urwal – stwierdzil Darwin. – Skierowal sie do suburbana.
– Stoi zaparkowany osiemset metrow dalej przy drodze. Jesli… – zaczela Syd.
– Wiem – przerwal jej Minor. Otarl policzek, wyczul zapach krwi i przyjrzal sie swoim dloniom. Wytarl prawa reke o nogawke spodni. Krew pozostala.
– Jesli za nim pojdziemy… – zaczela znow Sydney.
– Czekaj. Daj mi sekundke – poprosil Dar. Zamknal oczy i najdokladniej, jak potrafil, przypomnial sobie droge dojazdowa i zwiazane z nia odleglosci. Watpil, czy Yaponchik wybierze te trase, gdyz z pewnoscia wiedzial, ze niektore pojazdy moga sie przemieszczac mimo uszkodzonych opon. Minor zastanowil sie, co powinien teraz zrobic, i doszedl do wniosku, ze najmadrzej bedzie wykonac rozsadny taktyczny odwrot i przemieszczajac sie od jednego punktu snajperskiego do drugiego, poczekac na odsiecz.
Podejrzewal, ze minie jeszcze kilka minut, zanim Yaponchik dotrze do samochodu. Pozniej Rosjanin stanie sie problemem Federalnego Biura Sledczego. Tyle ze…
Darwin widzial stad jedna czesc drogi dojazdowej – ostry zakret ze stromym nasypem na stronie polnocno-zachodniej i rozciagajacy sie tam otwarty, bezdrzewny teren. Droga dojazdowa laczyla sie z autostrada mniej wiecej poltora kilometra dalej. W szczelinie pojazd bylby widoczny zaledwie przez kilka sekund, po czym zniknalby miedzy drzewami i wyjechal na autostrade. Minor uznal, ze ma troche czasu. Wreczyl Sydney swoj karabin M40.
– Jesli zabojca wroci, strzelaj raczej z tego niz z kalasznikowa. – Kiedy zmagal sie z ciezka kamizelka, zauwazyl po raz pierwszy wiszaca na piersiach Sydney lornetke. – Skad ja masz?
– Od Rosjanina, ktoremu odstrzeliles stope – wyjasnila.
– Nie zyje?
Gdy sie skupil nad ta kwestia, lornetki zaczely miec dla niego sens. Yaponchik chcial wykorzystac jako obserwatorow jak najwiecej swoich towarzyszy. Syd potrzasnela glowa.
– Nie, jest nieprzytomny i w szoku. Obwiazalam mu wlasnym paskiem lydke. Stracil mnostwo krwi. Pewnie nie dozyje do przyjazdu policji i FBI, chyba ze zjawia sie tu wkrotce.
– Tego nigdy nie wiadomo… – zaczal Dar, po czym przerwal, poniewaz Sydney pokazala mu swoj telefon komorkowy. Najwyrazniej udalo jej sie wrocic po pozostawiona przed domem torbe.
– Warren jest w drodze – oswiadczyla.
Minor kiwnal glowa. Tym bardziej nalezalo gdzies przycupnac i przeczekac. Rzucil na ziemie ciezka kamizelke kuloodporna i powiedzial:
– Zachowaj czujnosc. Jesli Rosjanin sie zjawi, strzelaj z mojego karabinu. Wracam za kilka minut.
Darwin pedzil jak szalony. Odkryl, ze bieganie z rana po postrzale pociskiem kaliber 7,62 milimetra niezle boli, zwlaszcza kiedy nieco juz opadl poziom adrenaliny we krwi. Szczegolnie bolesne okazalo sie zsuwanie po trawiastym zboczu tuz pod domkiem, bieg pod dlugim gankiem i wspinaczka w poszukiwaniu szlaku obok starego wozu, a takze slizg po stromym wzgorzu do miejsca, w ktorym wyjscie z kopalni zlota otwieralo sie w wawoz. Czul, ze jego rany pod podartymi spodniami znowu krwawia, kiedy sapiac i dyszac, wspinal sie na stromy szlak po wschodniej stronie wawozu, a potem zeskoczyl pod skalny wystep do swojego poprzedniego gniazda snajperskiego.
Tutaj zatrzymal sie na sekunde i zapatrzyl w skalne podloze – nie dla zlapania oddechu, ale z powodu zdumienia iloscia odbitych od scian kul. A przeciez niedawno jeszcze tutaj lezal. Poncho i plecak zawierajacy uszyty przez niego stroj ze skrawkow garnitur byly poszatkowane na strzepy. Zauwazyl tez, ze przynajmniej dwa magazynki do „lekkiej piecdziesiatki” zostaly podziurawione niczym puszki na strzelnicy. Monitor rozbila na kawalki jakas zblakana kula. To przekreslilo przygotowany przez Minora plan A. Czyli ze nie zobaczy, kiedy i czy w ogole Yaponchik dotrze do chevroleta suburbana.
Skoczyl do szczeliny i wyciagnal z niej barretta model 82A1 kaliber.50. Potezny karabin byl caly. Minor szybko napelnil wielkie kieszenie zarowno pociskami przeciwpancernymi, jak i zwyklymi, po czym z bronia w rekach pobiegl skalna krawedzia z powrotem do podstawy wawozu.
Zapomnial, jak ciezka i nieporeczna jest ta „lekka piecdziesiatka”. Powiekszajacy dziesieciokrotnie celownik teleskopowy dodawal jej jeszcze wagi. Bedac w marines, Dar zawsze zalowal radiooperatorow i zolnierzy odpowiedzialnych za bron ciezka. Nieszczesnicy nosili na plecach prawdziwe ciezary, takie jak sprzet radiowy szyfrujaco- deszyfrujacy PRC-77, karabiny maszynowe M60 albo granatnik M79 na pociski kaliber czterdziesci milimetrow. Minor zastanowil sie, czy wszyscy ci mezczyzni… to znaczy ci, ktorzy przezyli… przyplacili tamta wojne choroba kregoslupa.
Gdy wdrapal sie na ostatnie zbocze i przylaczyl do czekajacej za glazem Syd, nie tylko ociekal krwia z obu ran, ale byl tez caly mokry od potu. Dobrze chociaz, ze zachowal sie przytomnie i zostawil jedenastokilogramowa kamizelke kuloodporna.
– Zadnych ruchow – oznajmila Sydney. – Patrzylam przez lornetke zamiast przez celownik karabinu.
Darwin skinal glowa ze zrozumieniem.
– Zadnych halasow?
– Nie slyszalam odglosu uruchamianego silnika suburbana… tyle ze stoi dosc daleko w dole drogi.
– A jestes pewna, ze nie przejechal przez otwarty teren? – spytal Minor.
– Mowilam chyba, ze nie widzialam zadnych ruchow, prawda? – odciela sie Syd lekko rozdraznionym tonem.
Darwin wzial „lekka piecdziesiatke” i pobiegl z nia na lewo, nieco w dol zbocza, dzieki czemu nie byl widoczny ani z lasu, ani z pobliskiej drogi. Kierowal sie ku glazowi o splaszczonym szczycie, tuz nad ostatnim malym zagajnikiem jodel, niedaleko miejsca, gdzie stok przechodzil w pokryte trawa blonie. Gdy Minor szczesliwie przecial ten obszar i nikt do niego nie strzelil, dal znak Syd, azeby do niego dolaczyla.
Ustawil barretta na plaskim szczycie glazu i polozyl sie na brzuchu, ustawiajac celownik i regulujac go ze wzgledu na wiatr i wysokosc. Wiatr nie byl tego dnia szczegolnie porywisty – nawet tutaj na otwartej przestrzeni – gdyz najsilniejsze podmuchy nie przekraczaly pieciu kilometrow na godzine. Darwin wiedzial jednak, ze przy tak duzej odleglosci trzeba bylo brac pod uwage nawet najmniej wazne czynniki.
– Zartujesz sobie ze mnie – mruknela Sydney, patrzac przez „pozyczona” lornetke 7 x 50 na odlegly fragment drogi. Przeciez to bedzie co najmniej poltora kilometra.
– Oceniam odleglosc na dokladnie tysiac piecset metrow – odrzekl Dar, nadal poprawiajac ustawienia. – Niemal idealnie. – Na nowo przyzwyczajal sie do tej broni, dotykal kciukiem spustu, przykladal policzek do kolby, wyrownywal oddech. W oddali oboje uslyszeli odglos uruchamianego silnika.
– No dobrze – powiedzial Minor. – Wiemy, gdzie Yaponchik jest teraz. O ile nie wroci. Ma osiemset metrow, potem znajdzie sie na tym zakrecie.
– Nie myslisz chyba powaznie o…
– Posluchaj mnie – przerwal jej. – Mam czas tylko na dwa probne strzaly. – Spojrzal przez lunetke M3a Ultra. – Wyceluje teraz w ten wielki kamien, ktory lezy przy zakrecie drogi w prawo.
– Ktory kamien? Ten ciemny czy ten jasny?
– Jasny – odrzekl Dar i strzelil. Bron nie miala tlumika i pod wplywem glosnego wystrzalu Sydney az podskoczyla.
– Och, przepraszam – baknela. – Nie zauwazylam, w co trafiles.
– Nic nie szkodzi – powiedzial Minor. – I tak widze, ze chybilem. Patrz teraz. – Wystrzelil jeszcze dwa razy.
– Dostrzeglam drugi strzal – stwierdzila Syd, teraz podekscytowana. – Okolo trzydziestu metrow od drogi. Mam uzywac metrow czy jardow?
– Cholera! – mruknal Darwin, poprawiajac ustawienia. – To bez roznicy, moga byc metry – odparl, znow patrzac przez celownik. Mial jeszcze dwa naboje w magazynku i wiedzial, ze suburban nadjedzie lada chwila. Nawet nie mierzac, wystrzelil ostatnie dwa pociski, po czym wyjal magazynek i wlozyl nowy, tym razem z nabojami przeciwpancernymi.
– Oba byly blisko – zauwazyla Syd, starajac sie utrzymac lornetke w poziomie. – Jeden o metr w prawo, drugi o poltora metra w gore, na prawo od jasnego kamienia.
– Teraz sie uda – odparl Dar podczas ostatnich ustalen. – Bedzie dobrze, zobaczysz. Od tej chwili nie spuszczam wzroku z celownika, wiec mnie powiadom