Myron zrobil skromna mine, ale nie zatrzepotal rzesami.
– Ogladalem pana gre, poczawszy od szkoly sredniej – ciagnal Arthur z wielka powaga. – Jestem zagorzalym kibicem.
Myron skinal glowa, dobrze wiedzac, ze nikt z Bradfordow nie postawil nogi w sali gimnazjum w Livingston. Polityk naciagajacy fakty? Nieslychane!
– Siadajcie, panowie.
Klapneli na gladka skore, Arthur Bradford zaproponowal kawe. Poprosili wszyscy. W drzwiach stanela Latynoska.
–
Jeszcze jeden poliglota.
Win i Myron siedzieli na kanapie. Bracia naprzeciwko nich w dwoch glebokich fotelach. Kawe dowieziono wehikulem, ktory moglby posluzyc za karoce do jazdy na bal w palacu. Po nalaniu doprawiono ja mlekiem i poslodzono, a Arthur Bradford – kandydat na gubernatora! – wlasnorecznie podal gosciom filizanki. Rowny gosc. Demokrata.
Zaglebili sie w kanapach i fotelach. Sluzaca znikla. Myron podniosl filizanke do ust. Najgorsze w jego nowym nawyku picia kawy bylo, ze pil tylko „smakoszowska” kawe z barow, tak mocna, ze przezarlaby zelbeton. Do tego stopnia wyrobil sobie podniebienie – podniebienie nalezace do konesera, ktory nie odroznia zacnego merlota z doskonalego rocznika od manischewitza z najswiezszego tloczenia – ze ta parzona w domu smakowala mu jak lura przefiltrowana przez kratke scieku w gorace popoludnie. Ale kiedy pociagnal lyk z pieknej wedgwoodowskiej fajansowej filizanki Bradfordow – coz, bogacze sobie dogadzaja – odkryl, ze ich kawa smakuje jak ambrozja.
Arthur Bradford odstawil filizanke, pochylil sie, oparl przedramiona na kolanach i zlozyl dlonie.
– Ogromnie sie ciesze, ze moge was goscic. Wielce sobie cenie twoje poparcie – zwrocil sie do siedzacego z cierpliwa, beznamietna mina Wina. – O ile wiem, firma Lock-Horne pragnie powiekszyc biuro we Florham Park i otworzyc nowe w powiecie Bergen – ciagnal. – Gdybym mogl wam w czyms pomoc, Winston, to daj znac.
Win niezobowiazujaco skinal glowa.
– Jesli twoja firme zainteresowalaby subskrypcja jakichs obligacji stanowych, jestem do waszej dyspozycji.
Arthur Bradford przysiadl na zadnich lapach, jakby czekal na podrapanie za uszami. Win nagrodzil go kolejnym niezobowiazujacym skinieniem. Dobry piesek. Niedlugo czekal z oferta lapowki. Bradford odchrzaknal.
– Podobno jest pan wlascicielem agencji sportowej – powiedzial do Myrona.
Myron sprobowal skinac glowa tak jak Win, ale przedobrzyl. Zabraklo mu subtelnosci. Pewnie zawinily geny.
– Jezeli moglbym cos dla pana zrobic, to prosze sie nie krepowac.
– Czy moge przespac sie w Sypialni Lincolna [1]? – spytal Myron.
Bracia na chwile zamarli, wymienili spojrzenia i gruchneli smiechem. Rownie prawdziwym jak czupryna telewizyjnego kaznodziei. Win spojrzal na Myrona wzrokiem, ktory mowil: „Teraz”.
– Wlasciwie to, panie Bradford…
– Mow mi Arthur – rzekl Arthur Bradford, wciaz sie smiejac, i wyciagnal do niego dlon wielka jak jasiek.
– Dobrze, Arthur. Istotnie, mozesz dla nas cos zrobic…
Smiech Arthura i Chance’a przeszedl gladko w chichot i scichl wolno jak piosenka w radiu. Twarze braci spowaznialy. Czas na gre. Pochylili sie jak palkarz szykujacy sie do odbicia pilki, wszem i wobec dajac znak, ze gotowi sa wysluchac prosby Myrona czworgiem najzyczliwszych uszu na swiecie.
– Pamietacie Anite Slaughter? – spytal.
Choc byli dobrymi rasowymi politykami, podskoczyli, jakby strzelil do nich z pistoletu do ogluszania. Szybko jednak doszli do siebie, udajac, ze na gwalt przeszukuja pamiec, ale nie bylo zadnej watpliwosci, ze oberwali mocno w sam nerw.
– Nie za bardzo kojarze – rzekl Arthur z twarza tak wykrzywiona, jakby czynnosc ta kosztowala go tyle wysilku, ile porod. – A ty, Chance?
– Nazwisko jest mi nieobce, ale…
Chance pokrecil glowa.
Nieobce? Nie ma jak zargon politykow.
– Anita Slaughter pracowala tutaj – powiedzial Myron. – Dwadziescia lat temu. Byla pokojowka lub sluzaca.
Bracia znow gleboko sie zamyslili. Gdyby byl tutaj Rodin, w te pedy uwiecznilby ich w brazie. Chance zapatrzyl sie w brata, czekajac na podsuflowanie kwestii. Arthur Bradford zachowal poze kilka sekund dluzej, a potem nagle strzelil palcami.
– Oczywiscie – powiedzial. – Anita. Na pewno ja pamietasz, Chance.
– Tak, oczywiscie – zawtorowal mu brat. – Tylko nie znalem jej nazwiska.
Bracia Bradford wyszczerzyli sie w usmiechach jak telewizyjni poranni prezenterzy w tygodniu pomiarow ogladalnosci.
– Dlugo u was pracowala? – spytal Myron.
– Och, nie wiem. Rok, dwa – odparl Arthur. – Naprawde nie pamietam. Ja i brat nie zajmowalismy sie sluzba. Nalezalo to do naszej mamy.
„Wiarygodne wyparcie sie”? Tak szybko? Ciekawe.
– Czy pamietacie, dlaczego odeszla ze sluzby?
Arthur Bradford zachowal przyklejony usmiech, ale cos dzialo sie z jego oczami. Zrenice mu sie rozszerzyly i przez chwile zdawalo sie, ze ma trudnosci ze skupieniem wzroku. Obrocil sie do brata. Sprawiali wrazenie wytraconych z rownowagi, jakby nie byli pewni, w jaki sposob potraktowac ten frontalny atak. Z jednej strony nie chcieli odpowiadac na pytania, z drugiej utracic niebagatelnego wsparcia finansowego ze strony firmy maklerskiej Lock-Horne.
– Nie, nie pamietam – przejal inicjatywe Arthur. Masz watpliwosci, rob uniki. – A ty, Chance?
Chance rozlozyl rece i poslal im chlopiecy usmiech.
– Tylu ludzi przychodzi i odchodzi.
Spojrzal na Wina, jakby chcial powiedziec: „Wiesz, jak jest”. Ale w jego oczach nie znalazl otuchy.
– Zrezygnowala ze sluzby czy ja wyrzucono?
– Och, watpie, czy wyrzucono – odparl szybko Arthur. – Mama bardzo dobrze traktowala sluzbe. Rzadko kogos wyrzucala, a moze wcale. To sprzeczne z jej natura.
Polityk najczystszej wody. Jego odpowiedz mogla byc prawdziwa lub nie – Arthur Bradford mial to za nic – ale informacja w prasie, ze bogata rodzina wyrzucila z pracy biedna czarna sluzaca, bylaby ze wszech miar niepozadana. Polityk dostrzega takie rzeczy instynktownie i obmysla odpowiedz w ciagu sekund. Rzeczywistosc i prawda zawsze musza ustapic przed bozkami publicznego wizerunku i dobrze brzmiacych wypowiedzi.
– Jej rodzina twierdzi, ze Anita Slaughter pracowala tu do dnia, w ktorym zniknela – nie dal za wygrana Myron.
Bracia byli za cwani, zeby polknac przynete i spytac: „Zniknela?”, ale postanowil ich przeczekac. Ludzie nie znosza milczenia, dlatego czesto je przerywaja. To stara policyjna sztuczka: nie mow nic, pozwol, zeby swoimi wyjasnieniami sami wykopali sobie grob. W przypadku politykow wyniki zawsze byly interesujace: chociaz dobrze wiedzieli, ze powinni trzymac geby na klodke, to dziedzicznie nie byli do tego zdolni.
– Przykro mi – rzekl wreszcie Arthur Bradford. – Jak juz wyjasnilem, tymi sprawami zajmowala sie mama.
– To moze powinienem porozmawiac z nia.
– Niestety, nie za dobrze sie czuje. Biedactwo, ma ponad osiemdziesiat lat.
– Mimo to chetnie bym sie z nia spotkal.
– Obawiam sie, ze to niemozliwe.
W glosie Arthura zadzwieczala stal.
– Rozumiem. A czy wiecie, kim jest Horace Slaughter?
– Nie – odparl Arthur. – Czyzby byl krewnym Anity?
– To jej maz. – Myron spojrzal na Chance’a. – Zna go pan?