– Zapytaj go o Arthura Bradforda – dodal chudy, usmiechniety jak mangusta wgryzajaca sie w kark. – Zapytaj go o mnie.
Piers Myrona zalala lodowata woda.
– A co wspolnego z tym ma moj ojciec? – spytal.
Ale chudy nie raczyl odpowiedziec.
– Pospiesz sie – ponaglil. – Przyszly gubernator New Jersey czeka na ciebie.
22
Myron zadzwonil do Wina i szybko zdal mu relacje.
– Szkoda fatygi – potwierdzil Win.
– On uderzyl kobiete.
– Trzeba bylo strzelic mu w kolano. Okaleczyc. Szkoda fatygi na kopniaka w jadra.
Pieknym za nadobne. Kodeks odwetu dla dzentelmenow autorstwa Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego.
– Wlacze komorke. Moglbys tam wpasc?
– Z rozkosza. Ale wstrzymaj sie z dalsza przemoca do mojego przyjazdu.
Innymi slowy: zostaw jej troche dla mnie.
Straznika pilnujacego Farmy Bradfordow zaskoczylo, ze Myron jest sam. Brama stala otworem, zapewne na przyjazd trzech osob. Myron nie zawahal sie. Przejechal przez nia bez zatrzymywania. Straznik wpadl w poploch. Wyskoczyl z budki. Myron pomachal mu paluszkiem, jak robil to Oliver Hardy. Co wiecej, usmiechnal sie jak Flap. Wykorzystalby tez z checia w tej scenie melonik, gdyby go mial.
Kiedy zajechal pod glowne wejscie, czekajacy juz na niego w progu stary kamerdyner lekko sie uklonil.
– Prosze za mna, panie Bolitar – powiedzial.
Poszli dlugim korytarzem z wieloma olejami na scianach, przedstawiajacymi glownie jezdzcow. Byl tez jeden akt. Naturalnie kobiecy. Jedyny obraz bez konia. Katarzyna Wielka od dawna nie zyla. Kamerdyner skrecil w prawo. Wkroczyli do szklanego korytarza, podobnego do tunelu w sztucznej Biosferze 2 w Arizonie albo Epcot Center w Disneylandzie na Florydzie. Myron obliczyl, ze przeszli okolo piecdziesieciu jardow.
Sluzacy zatrzymal sie i otworzyl drzwi. Twarz mial pokerowa, jak przystalo na idealnego kamerdynera.
– Prosze wejsc – rzekl.
Nim Myron uslyszal cichutkie pluski, poczul chlor.
– Nie wzialem stroju kapielowego – powiedzial do czekajacego slugi.
Kamerdyner nie zareagowal.
– Zazwyczaj kapie sie w skorzanych stringach, choc nie gardze azurowym bikini.
Sluzacy zamrugal oczami.
– Jesli ma pan zapasowe, chetnie pozycze.
– Prosze wejsc.
– Dobrze, swietnie, ale badzmy w kontakcie.
Kamerdyner – a moze lokaj lub sluga – odszedl. W pomieszczeniu unosil sie lekko stechly zapach plywalni. Wszystko tu bylo z marmuru. W katach staly posagi jakiejs bogini. Myron nie wiedzial jakiej, ale pewnie bogini basenow pod dachem. Wode prul, posuwajac sie lagodnymi, niemal leniwymi ruchami i nie pozostawiajac najmniejszych fal, pojedynczy plywak. Arthur Bradford doplynal do brzegu blisko Myrona i znieruchomial. Na glowie mial gogle plywackie z ciemnoniebieskimi szklami. Zdjal je i przesunal reka po lysinie.
– Co sie stalo z Samem i Mariem? – spytal.
– Z Mariem? To pewnie ten wielkolud.
– Mieli cie tutaj przywiezc.
– Jestem juz duzy, Artie. Nie potrzebuje nianiek.
Bradford wyslal ich oczywiscie, zeby go zastraszyc. Musial mu wiec pokazac, ze pomysl nie wypalil.
– No dobrze – zdecydowal Bradford. – Przeplyne jeszcze szesc dlugosci. Pozwolisz?
– Alez prosze – odparl Myron z przyzwalajacym gestem. – Czyz moze byc wieksza przyjemnosc niz patrzenie, jak ktos plywa? Wiesz, mam pomysl. Na spot reklamowy. I slogan: Glosuj na Arta, ma domowy basen.
Bradford prawie sie usmiechnal.
– Dobre – pochwalil i plynnym ruchem wydostal sie z basenu.
Jego dlugie, szczuple cialo bylo gladkie i lsniace. Chwycil recznik i wskazal dwa szezlongi. Myron usiadl. Arthur Bradford tez.
– Mialem pracowity dzien – powiedzial. – Odbylem cztery spotkania z wyborcami. Po poludniu czekaja mnie dalsze trzy.
Podczas wstepnej rozmowy grzecznosciowej Myron kiwal glowa, zachecajac go do mowienia. Wreszcie Bradford sie w tym polapal i klepnal sie po udach.
– Obaj jestesmy bardzo zajeci – powiedzial. – Moge przejsc do rzeczy?
– Jasne.
– Chcialem – Bradford lekko sie pochylil – porozmawiac o twojej pierwszej wizycie.
Myron staral sie zachowac obojetna mine.
– Byla mocno dziwna. Zgodzisz sie?
Myron odmruknal. Zabrzmialo to jak „mhm”, ale wypowiedziane neutralnym tonem.
– Mowiac wprost, chcialbym wiedziec, o co wam chodzilo?
– O uzyskanie odpowiedzi na kilka pytan.
– To wiem. Moje pytanie brzmi: dlaczego?
– Co dlaczego?
– Dlaczego pytaliscie o kobiete, ktora nie pracuje u mnie od dwudziestu lat?
– Co za roznica? Przeciez ledwie ja pamietasz.
Arthur Bradford usmiechnal sie. Jego usmiech mowil, ze obaj wiedza, co jest grane, i nie musza sie czarowac.
– Chce ci pomoc. Ale wpierw musze poznac twoje intencje. – Rozlozyl rece. – W koncu walcze w powaznych wyborach.
– Myslisz, ze pracuje dla Davisona?
– Przyjechales tu z Windsorem pod falszywym pretekstem. Zaczales zadawac dziwne pytania na temat mojej przeszlosci, przekupiles policjantke, zeby wykradla akta dotyczace smierci mojej zony. Jestes zwiazany z czlowiekiem, ktory niedawno probowal mnie szantazowac. A do tego widziano, jak rozmawiasz ze znanymi wspolnikami Davisona z kregow przestepczych. – Bradford poslal Myronowi uprzejmy usmiech polityka, ktory mimo woli patrzy na wszystkich nieco z gory. – Co bys sobie na moim miejscu pomyslal?
– Chwileczke. Po pierwsze, nie zaplacilem za kradziez akt.
– Zaprzeczasz, ze spotkales sie z policjantka Francine Neagly w barze Ritz?
– Nie. – Myron nie widzial sensu we wdawaniu sie w dlugie wyjasnienia. – Na razie zostawmy ten temat. Kto probowal cie szantazowac?
Na basen wszedl sluzacy.
– Czy podac mrozona herbate, prosze pana? – spytal.
– Lemoniade, Mattius – odparl Bradford po namysle. – Z rozkosza napije sie lemoniady.
– Tak jest, prosze pana. A pan, panie Bolitar?
Myron watpil, czy Bradford ma w domu yoo-hoo.
– Dla mnie to samo, Mattius. Ale przyrzadz ja tak, bym sie napil z najwyzsza rozkosza.
Kamerdyner Mattius skinal glowa, powiedzial: „Tak jest, prosze pana”, i wymknal sie za drzwi.
Arthur Bradford zarzucil recznik na ramiona i polozyl sie. Szezlongi byly dlugie, wiec stopy nie wisialy mu w powietrzu.
Zamknal oczy.
– Obaj wiemy, ze pamietam Anite Slaughter. Oczywiscie, ze nie zapomina sie osoby, ktora znajduje zwloki twojej zony.