– Bardzo cienka linia oddziela upor od glupoty – powiedzial. – Pozostan po wlasciwej stronie.
24
Popoludniowy niedzielny ruch na drogach wciaz byl umiarkowany. Przez Lincoln Tunnel przejechali spiewajaco. Bawiacy sie guzikami nowego odtwarzacza kompaktow Win wybral wiazanke amerykanskich standardow z lat siedemdziesiatych. Po wysluchaniu
Ostatnia piosenka byl klasyczny wyciskacz lez
– Wiesz, ze Shannon to suka? – zagadnal Win.
– Zartujesz.
Win potrzasnal glowa.
– Wsluchaj sie uwaznie w refren.
– Z calego refrenu wyraznie slysze tylko slowa, ze Shannon zginela i splynela do morza.
– Po nich nastepuja zyczenia, zeby Shannon znalazla wyspe z cienistym drzewem.
– Z cienistym drzewem?
– „Tak jak to na naszym podworzu za domem” – za spiewal Win.
– To wcale nie znaczy, ze chodzi o psa. Moze Shannon lubila siadywac pod drzewem. Moze ci z piosenki mieli hamak.
– Moze. Jest jednak pewna subtelna wskazowka.
– Jaka?
– Na kopercie plyty podaja, ze piosenka jest o psie.
Caly Win.
– Podwiezc cie do domu? – spytal Myron.
Win pokrecil glowa.
– Mam papierkowa robote – odparl. – A poza tym lepiej, zebym byl w poblizu.
Myron nie oponowal.
– Masz bron? – spytal Win.
– Tak.
– Chcesz jeszcze jeden pistolet?
– Nie.
Zostawili samochod w garazu Kinneya i wjechali winda. W wysokosciowcu bylo dzisiaj cicho, mrowki daleko od kopca. Efekt byl niesamowity jak w apokaliptycznym filmie o koncu ziemi, gdzie wszystko jest puste i widmowe. Dzwonki windy niosly sie w martwej ciszy niczym gromy.
Myron wysiadl na dwunastym pietrze. Mimo ze byla niedziela, Wielka Cyndi siedziala przy swoim biurku. Jak zawsze wszystko wokol niej wydawalo sie male niczym w tym odcinku Strefy mroku, w ktorym kurczy sie dom, i niedorzeczne, jak wpychanie duzego pluszowego zwierzaka do rozowego chevroleta lalki Barbie. Byla zapasniczka – pewnie z powodu klopotow z fryzura – miala dzis na glowie peruke, ktora wygladala na skradziona z szafy Carol Channing. Kiedy wstala, usmiechajac sie do niego, zdziwil sie, ze mimo otwartych oczu nie skamienial.
Majaca metr dziewiecdziesiat wzrostu Wielka Cyndi byla dzis w butach na wysokich obcasach. Lakierach. Obcasy zawyly z bolu pod jej ciezarem. Jej dzisiejszy stroj – koszule z zabotem jak z czasow rewolucji francuskiej i szary zakiet ze swiezo peknietym szwem na ramieniu – mozna bylo od biedy uznac za kostium do biura.
Podniosla rece i sie obrocila. Jak prezaca sie na tylnych lapach Godzilla, porazona paralizatorem.
– Ladnie? – spytala.
– Bardzo – odparl.
Park Jurajski III: Pokaz mody.
– Kupilam u Benny’ego.
– Benny’ego?
– W Village – wyjasnila. – W sklepie z odzieza dla transwestytow. Ale ubiera sie w nim mnostwo z nas, duzych dziewczyn.
Myron skinal glowa.
– Praktyczne – powiedzial.
Wielka Cyndi pociagnela nosem i nagle sie rozplakala. A poniewaz wciaz nosila o wieeeele za mocny makijaz, w dodatku niewodoodporny, wkrotce zaczela przypominac lampke z lawy pozostawiona w kuchence mikrofalowej.
– Ach, panie Bolitar!
Ciezko stapajac, podbiegla do niego z rozpostartymi rekami, przy akompaniamencie skrzypniec podlogi. Stanela mu przed oczami scena z kreskowki, w ktorej spadajacy bohaterowie wycinaja w kolejnych pietrach kontury swoich sylwetek.
Myron podniosl rece do gory. Nie! Myron dobry! Myron lubic Cyndi! Cyndi nie skrzywdzic Myrona! Ale nic tym nie wskoral.
Objela go, otoczyla ramionami i podniosla w gore. Mial wrazenie, ze zaatakowalo go wodne lozko. Zamknal oczy i postaral sie przetrwac atak.
– Dziekuje panu – powiedziala przez lzy.
Katem oka dostrzegl Esperanze. Obserwowala te scene z zalozonymi rekami i lekkim usmiechem. Nowa praca, przypomnial sobie raptem. Zatrudnienie na pelny etat.
– Prosze bardzo – wydusil z siebie.
– Postawil pan na mnie. Nigdy pana nie zawiode.
– W takim razie postaw mnie na ziemi.
Na podobny do chichotu dzwiek, ktory z siebie wydala, dzieci w trzech sasiednich stanach krzyknely z przerazenia i przypadly do swoich mam, postawila go na podlodze tak ostroznie, jak dziecko kladace klocek na szczycie piramidy.
– Nie pozaluje pan. Bede pracowac dzien i noc. Bede pracowac w weekendy. Zanosic panskie pranie. Parzyc kawe. Podawac yoo-hoo. A nawet masowac plecy.
W glowie mignal mu obraz walca drogowego toczacego sie w strone obitej brzoskwini.
– Mmm… z przyjemnoscia wypilbym yoo-hoo.
– Juz sie robi.
Wielka Cyndi w podskokach dopadla lodowki. Myron podszedl do Esperanzy.
– Ona swietnie masuje plecy – powiedziala.
– Wierze ci na slowo.
– Powiedzialam Wielkiej Cyndi, ze to ty zatrudniles ja na pelny etat.
– Pozwol, ze nastepnym razem sam wyciagne jej ciern z lapy.
– Wstrzasnac, panie Bolitar? – spytala Wielka Cyndi, unoszac w gore puszke yoo-hoo.
– Dzieki, Cyndi, dam sobie rade.
– Tak, panie Bolitar.
Gdy wracala do niego w podskokach, przerazony przypomnial sobie scene z wywracajacym sie statkiem z Tragedii Posejdona. Wielka Cyndi podala mu yoo-hoo i znowu sie usmiechnela. A bogowie zakryli oczy.
– Cos nowego w sprawie sprzedazy Lestera? – spytal Esperanze.
– Nie.
– Polacz mnie z Ronem Dixonem. Sprobuj zadzwonic do jego domu.
– Juz sie robi – zglosila sie Wielka Cyndi.
Esperanza wzruszyla ramionami. Wielka Cyndi wystukala numer i przemowila z angielskim akcentem. Glosem