Wickner. Prowadzila stoisko z jedzeniem podczas meczow szkolnej ligi bejsbolowej. Tak przesadnie dbala o ciemnoblond wlosy, ze wygladaly jak siano, a jej smiech brzmial jak ciagly, gleboki odglos dlawika. Rak pluc usmiercil ja dziesiec lat temu. Po przejsciu na emeryture Eli Wickner zamieszkal w tym domku sam.

Myron wjechal na podjazd. Opony zaszuraly na zwirze. Zapalily sie swiatla, wlaczone prawdopodobnie przez wykrywacz ruchu. Zatrzymal samochod i wysiadl w cicha noc. Taki domek czesto nazywano solniczka. Sympatycznie. Stal nad sama woda. Na przystani cumowaly lodzie. Myron daremnie nasluchiwal pluskow. Jezioro bylo niewiarygodnie spokojne, jakby ktos przykryl je na noc szklanym kloszem. Na gladkiej powierzchni wody blyszczaly tu i owdzie nieruchome swiatla. Ksiezyc wisial w gorze niczym kolczyk, a nietoperze na konarze drzewa wygladaly jak miniaturowi krolewscy gwardzisci. Myron pospieszyl do drzwi. W srodku palily sie swiatla, ale nie widzial nikogo. Zapukal. Nie bylo odpowiedzi. Gdy zapukal ponownie, z tylu glowy poczul lufe strzelby.

– Nie odwracaj sie – powiedzial Eli.

Myron nie odwrocil sie.

– Jestes uzbrojony?

– Tak.

– Zajmij pozycje. Obym nie musial strzelic. Dobry z ciebie chlopak.

– Po co ta strzelba, Eli?

Bylo to niemadre pytanie, ale Myron wypowiedzial je nie do Wicknera. Sluchal go Win. Szybko obliczyl, ze skoro jemu dojazd tu zajal godzine, to Winowi zajmie z pol.

Musial grac na zwloke.

Od obszukujacego go Wicknera zalecialo alkoholem. Nie wrozylo to nic dobrego. Rozwazal, czy go zaatakowac, ale mial do czynienia z doswiadczonym policjantem, a poza tym na jego zadanie „zajal pozycje”. Niewiele wiec mogl zrobic.

Wickner natychmiast znalazl jego pistolet, oproznil go z kul i schowal do kieszeni.

– Otworz drzwi – polecil.

Myron przekrecil galke. Wickner szturchnal go lekko. Myron wszedl do srodka i… serce zjechalo mu do kolan, a gardlo scisnal strach, tak ze ledwo mogl oddychac. Wnetrze bylo urzadzone, jak mozna oczekiwac po domku wedkarza: nad kominkiem wypchane trofea, sciany z desek, barek ze zlewem, wygodne fotele, wysoki stos drew, wysluzony dywan z grubym, srednio dlugim wlosem. Niespodzianka byly za to przecinajace jego bezowa powierzchnie ciemnoczerwone slady butow.

Krew. Swieza krew, ktora wypelnila pokoj zapachem podobnym do woni mokrej rdzy.

Myron obrocil sie w strone Eliego. Wickner zachowal odleglosc. Strzelba mierzyl w najlatwiejszy cel – jego piers. Odrobine za szeroko rozwarte oczy mial jeszcze mocniej zaczerwienione niz na boisku do bejsbolu, a skore jak pergamin. Na prawym policzku przysiadl mu „pajaczek”. Na lewym tez byc moze popekaly mu naczynka, ale nie bylo ich widac spod kropelek krwi.

– Ty?

Wickner milczal.

– Co ty wyprawiasz, Eli?

– Wejdz do drugiego pokoju.

– Przeciez nie chcesz tego zrobic.

– Wiem, Myron. Obroc sie i idz.

Myron podazyl po krwawych sladach jak po makabrycznej wersji bostonskiego Szlaku Wolnosci, wymalowanej specjalnie dla niego. Na scianie wisialy zdjecia szkolnych druzyn, najwczesniejsze sprzed jakichs trzydziestu lat. Na wszystkich Wickner stal dumnie w otoczeniu mlodych podopiecznych, usmiechajacych sie do mocnego slonca na jasnym niebie. Na wszystkich pary malych bejsbolistow w pierwszym rzedzie trzymaly w reku nazwy druzyn reklamujace sponsorow: SENATOROWIE – LODY FRIENDLY’EGO, TYGRYSY – WYCINKI PRASOWE BURRELOW, INDIANIE – BUFET SEYMOURA. Dzieciaki mruzyly oczy, ruszaly sie i usmiechaly szczerbate. Na dobra sprawe wygladaly jednakowo. Zadziwiajace, jak malo roznily sie od siebie ich kolejne roczniki. Tylko Eli sie starzal. Z kazdym zdjeciem na scianie przybywalo mu lat. Efekt byl niesamowity.

Weszli do drugiego pokoju. Przypominal biuro. Na scianach wisialo wiecej zdjec. Na jednym Wickner odbieral nagrode dla najlepszego trenera Livingston. Na innym przecinal wstege z okazji nazwania jego imieniem boiska. Na jeszcze innym stal w policyjnym mundurze z Brendanem Byrne’em, bylym gubernatorem stanu. Na kolejnym otrzymywal nagrode Raymonda J. Clarke’a za zdobycie tytulu policjanta roku. Bylo tez troche plakietek, trofeow, pilek bejsbolowych na podstawkach, oprawiony w ramki dokument – prezent od jednej z druzyn – zatytulowany „Czym jest dla mnie trener”… i wiecej krwi. Zimny strach owinal sie wokol Myrona i mocno zacisnal macki.

W kacie, z rekami rozpostartymi jak do ukrzyzowania, lezal na plecach szef detektywow policji w Livingston, Roy Pomeranz. Jego koszula wygladala tak, jakby ktos oblal ja syropem. Martwe oczy mial szeroko otwarte i suche.

– Zabiles partnera – powiedzial Myron, ponownie do Wina, na wypadek, gdyby przyjechal za pozno, a ponadto, zeby obciazyc morderce, na uzytek potomnosci lub z innego rownie blahego powodu.

– Dziesiec minut temu, moze mniej – odparl Wickner.

– Dlaczego?

– Usiadz, Myron. Tam.

Myron usiadl w za duzym krzesle z drewnianymi szczeblinami.

Mierzac caly czas ze strzelby w jego piers, Wickner obszedl biurko, otworzyl szuflade, schowal do niej pistolet i rzucil Myronowi kajdanki.

– Przykuj sie do poreczy – powiedzial. – Nie bede musial miec cie caly czas na oku.

Myron rozejrzal sie po pokoju. Woz albo przewoz. Dobrze wiedzial, ze jezeli sie przykuje, straci wszelkie szanse. Ale nie mial wyjscia. Wickner stal za daleko, a poza tym dzielilo ich biurko. Na jego blacie lezal noz do otwierania listow. Latwizna. Wystarczylo, by siegnal, rzucil nim jak filmowy ninja i trafil wroga w szyje. Bruce Lee bylby z niego bardzo dumny.

Wickner, jakby czytajac w jego myslach, uniosl nieco strzelbe.

– Zapnij je, Myron – polecil.

Nie bylo wyjscia. Pozostalo grac na czas i liczyc na to, ze Win zdazy. Myron zapial kajdanki na przegubie lewej reki i solidnej poreczy krzesla.

Wicknerowi opadly ramiona, nieco sie odprezyl.

– Powinienem byl sie domyslic, ze zaloza mi podsluch – powiedzial.

– Kto?

Wickner jakby go nie slyszal.

– Tyle ze do tego domu nie da sie podejsc niepostrzezenie. Nie z powodu zwiru. Wszedzie umiescilem czujniki ruchu. Skadkolwiek nadejdziesz, dom rozjarzy sie jak swiateczna choinka. To odstrasza zwierzeta od grzebania w smietniku. Ale oni wiedzieli o czujnikach. Dlatego przyslali kogos, komu moglem ufac. Mojego bylego partnera.

– Chcesz powiedziec, ze Pomeranz przyjechal cie zabic? – spytal Myron, chcac upewnic sie, czy dobrze zrozumial.

– Nie czas na pytania, Myron. Chciales wiedziec, co zaszlo. I dowiesz sie. A potem… – Reszta zdania wyparowala w drodze do ust. Wickner odwrocil wzrok. – Po raz pierwszy zobaczylem Anite Slaughter na przystanku autobusowym na rogu Northfield Avenue, gdzie kiedys byla szkola Roosevelta. – Jego glos nabral policyjnej monotonnosci, jakby odczytywal raport. – Otrzymalismy anonimowy telefon. Ktos zadzwonil z automatu u Sama po drugiej stronie ulicy. Powiedzial, ze jakas kobiete pokaleczono i krwawi. Poprawka. Powiedzial, ze krwawi czarna kobieta. W Livingston Murzynki spotykales wylacznie na przystankach autobusowych. W tamtych czasach przyjezdzaly tam tylko po to, zeby sprzatac w domach. Jezeli pojawialy sie z innych powodow, grzecznie uzmyslawialismy im, ze zabladzily i odstawialismy do autobusu… Odebralem ten meldunek, bo akurat bylem w wozie patrolowym. Anita Slaughter rzeczywiscie mocno krwawila. Ktos ja niezle poharatal. Ale wiesz, co od razu rzucilo mi sie w oczy? Ta kobieta byla piekna. Czarna jak wegiel, ale nawet z podrapana twarza wygladala oszalamiajaco. Spytalem, co sie stalo, ale nie chciala powiedziec. Pomyslalem, ze doszlo do klotni domowej. Sprzeczki z mezem. W tamtych czasach, choc tego nie pochwalalem, zostawialo sie takie sprawy wlasnemu biegowi. Zreszta do dzis niewiele sie pod tym wzgledem zmienilo. W kazdym razie wymoglem na niej, ze zawioze ja do szpitala Swietego Barnaby. Tam ja opatrzyli. Byla roztrzesiona, lecz w zasadzie nic wielkiego jej sie nie stalo. Zadrapania byly glebokie, jakby zaatakowal ja kot. No, ale zrobilem co trzeba i zapomnialem o tym, az do

Вы читаете Jeden falszywy ruch
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату