telefonu w sprawie Elizabeth Bradford, trzy tygodnie pozniej.
Zegar wybil godzine. Eli obnizyl lufe i zamyslil sie. Myron spojrzal na kajdanki na przegubie. Krzeslo bylo ciezkie. Nic nie mogl zrobic.
– Jej smierc nie byla przypadkowa, prawda, Eli? – spytal.
– Tak – potwierdzil Wickner. – Elizabeth Bradford popelnila samobojstwo.
Wzial z biurka stara pilke bejsbolowa – pamiatke z rozgrywek szkolnej ligi, z niewprawnym autografem jakiegos dwunastolatka – i wpatrzyl sie w nia jak Cyganka w szklana kule.
– Tysiac dziewiecset siedemdziesiaty trzeci – rzekl z bolesnym usmiechem. – W tym roku zdobylismy mistrzostwo stanu. To byla swietna druzyna. – Odlozyl pilke. – Kocham Livingston. Poswiecilem temu miastu zycie. Ale kazde dobre miasto ma swoich Bradfordow. Pewnie dla zwiekszenia pokus. Swojego weza w rajskim ogrodzie. Zaczyna sie od drobnostek. Przymykasz oko na nieprawidlowe parkowanie. Odwracasz wzrok, kiedy ktorys z nich przekracza predkosc… Tacy ludzie nie przekupuja otwarcie, ale maja sposoby, zeby miec cie w garsci. Zaczynaja od gory. Zatrzymaj Bradforda za jazde po pijanemu, to ktorys z twoich przelozonych go wypusci, a ciebie nieoficjalnie ukarza. Koledzy tez sie na ciebie wkurza, bo Bradfordowie funduja im bilety na mecze Gigantow, darmowe wycieczki i tym podobne. W glebi duszy wszyscy wiemy, ze to zle. Zle robimy, lecz sie z tego rozgrzeszamy. Zle robilem. – Wskazal na cialo na podlodze. – I Roy tez. Bylem pewien, ze kiedys sie to na nas zemsci. Tylko nie wiedzialem kiedy. Gdy klepnales mnie na boisku w ramie, zrozumialem, ze nadszedl czas.
Wickner zamilkl i usmiechnal sie.
– Odbieglem troche od tematu, co?
Myron wzruszyl ramionami.
– Mnie sie nie spieszy.
– A mnie, niestety, tak.
Wickner znow sie usmiechnal, a Myrona scisnelo w sercu.
– Napomknalem ci o drugim spotkaniu z Anita Slaughter. Jak juz wspomnialem, w tym dniu Elizabeth Bradford popelnila samobojstwo. O szostej rano na komende zadzwonila kobieta, przedstawila sie jako pokojowka. Dopiero po przyjezdzie odkrylem, ze to Anita. Kiedy ustalalismy, co sie stalo, stary Bradford wezwal nas do swojej wymyslnej biblioteki. Widziales ja? Biblioteke w silosie?
Myron skinal glowa.
– Czekali na nas we trzech: stary, Arthur i Chance. W swoich drogich jedwabnych pizamach i szlafrokach! Stary Bradford poprosil nas o drobna przysluge. Tak to nazwal. Drobna przysluga. Jakby prosil o pomoc w przesunieciu pianina. Chcial, zebysmy przez wzglad na dobre imie rodziny napisali w protokole, ze Elizabeth zmarla wskutek nieszczesliwego wypadku. Nie posunal sie do tego, zeby wylozyc pieniadze na stol, ale jasno powiedzial, ze nas za to dobrze wynagrodzi. „Co nam szkodzi”, pomyslelismy z Royem. Wypadek czy samobojstwo, kogo to w sumie obchodzi. Takie zmiany to powszechna praktyka. Nic wielkiego, prawda?
– Uwierzyles im?
To pytanie wyrwalo Wicknera z mgly wspomnien.
– O czym mowisz? – spytal.
– Ze to bylo samobojstwo. Uwierzyles im na slowo?
– To bylo samobojstwo, Myron. Potwierdzila to twoja Anita Slaughter.
– Jak?
– Wszystko widziala.
– Mowisz o znalezieniu ciala.
– Nie, widziala jej skok.
Zaskoczyl Myrona.
– Zeznala, ze przyjechala do pracy i gdy szla podjazdem, zobaczyla, ze na przymurku stoi zona Bradforda. Widziala, jak skacze na glowe.
– Moze ja poinstruowali, co ma zeznac.
Wickner potrzasnal glowa.
– Nie.
– Skad masz pewnosc?
– Poniewaz Anita Slaughter zeznala to nam, zanim zobaczyla sie z Bradfordami, najpierw przez telefon, a potem na miejscu. Bradfordowie jeszcze nie wstali w lozek. Gdy przejeli kontrole, zmienila zeznanie. To wtedy oswiadczyla, ze znalazla zwloki po przyjezdzie do pracy.
Myron zmarszczyl brwi.
– Nie rozumiem – powiedzial. – Po co zmieniac czas skoku z balkonu? Jaka to roznica?
– Pewnie woleli oglosic, ze zdarzylo sie to w nocy, zeby, uprawdopodobnic wersje o nieszczesliwym wypadku. Bardziej przekonujaco brzmi, ze kobieta wypadla z mokrego balkonu ciemna noca, niz ze doszlo do tego o szostej rano.
Myron przemyslal to sobie. Watpliwosci pozostaly.
– Nie bylo zadnych sladow walki – dodal Wickner. – A poza tym Elizabeth Bradford zostawila list.
– Co w nim bylo?
– Glownie belkot. Naprawde nie pamietam. Zatrzymali go Bradfordowie. Oswiadczyli, ze ma charakter prywatny. Upewnilismy sie, ze wlasnorecznie go napisala, i to mi wystarczylo.
– Wspomniales w protokole, ze Anita wciaz nosila slady napasci.
Wickner skinal glowa.
– Nie miales zadnych podejrzen?
– Wzgledem czego? Pewnie ze sie zastanawialem. Ale nie dopatrzylem sie zadnego zwiazku. Pokojowke pobito trzy tygodnie przed samobojstwem jej chlebodawczyni.
Myron pokiwal glowa. Spojrzal na zegar nad glowa Wicknera. Pietnascie minut, ocenil, a potem ostroznie nadejdzie Win. Ominiecie czujnikow ruchu wymagalo czasu. Wzial gleboki oddech. Wierzyl, ze Winowi sie uda. Zawsze mu sie udawalo.
– To nie wszystko – powiedzial Wickner.
Myron czekal na dalszy ciag.
– Widzialem Anite Slaughter jeszcze raz. Dziewiec miesiecy potem. W Holiday Inn.
Myron zdal sobie sprawe, ze wstrzymal oddech. Wickner odlozyl bron na biurko – stanowczo za daleko od niego – pociagnal z butelki lyk whisky, wzial strzelbe i ponownie ja wycelowal.
– Zastanawiasz sie, dlaczego ci o tym mowie – rzekl nieco belkotliwie.
Wymierzona w Myrona, coraz wieksza, ciemna, gniewna paszcza lufy probowala polknac go zywcem.
– Nie powiem, ze nie.
Wickner usmiechnal sie. A potem odetchnal gleboko, nieco opuscil strzelbe i zaczal mowic.
– Tego wieczoru nie mialem sluzby. Roy tez nie. Zadzwonil do mnie i powiedzial, ze trzeba cos zrobic dla Bradfordow. Odparlem, ze niech ida do diabla, nie jestem ich osobistym ochroniarzem. Ale byly to puste slowa. Kazal mi sie przebrac w mundur i stawic w Holiday Inn. Oczywiscie pojechalem. Spotkalismy sie na parkingu. Spytalem go, co sie stalo. Odparl, ze jeden z mlodych Bradfordow znowu narozrabial. Spytalem, co zrobil? Odparl, ze nie zna szczegolow. Jakies klopoty z dziewczyna. Za mocno sie napalil albo nacpal. Cos w tym rodzaju. Pamietaj, ze bylo to dwadziescia lat temu. Pojecia takie jak gwalt na randce jeszcze nie istnialy. Kiedy dziewczyna szla do pokoju hotelowego z facetem, to, badzmy szczerzy, dostawala to, na co zaslugiwala. Nie bronie tego. Mowie tylko, ze tak wtedy bylo… Spytalem Pomeranza, czego od nas oczekuja. Roy odparl, ze musimy odciac dostep do tego pietra. W hotelu odbywalo sie wlasnie wesele i jakis duzy zjazd. Wszedzie gesto, a ten pokoj znajdowal sie w powszechnie dostepnym miejscu. Potrzebowali nas, zebysmy usuneli stamtad ludzi, a oni mogli usunac bajzel. Roy i ja stanelismy na koncach korytarza. Nie podobalo mi sie to, ale nie mialem wyboru. Co moglem zrobic, doniesc na Bradfordow? Juz wbili we mnie szpony. Wyszloby na jaw, ze dla osobistej korzysci zatuszowalismy samobojstwo. Wyszlyby na jaw wszystkie inne sprawki. Nie tylko moje, ale i kolegow. Zagrozeni policjanci reaguja dziwnie. – Wskazal na podloge. – Widzisz, jaki los Roy szykowal swojemu partnerowi?
Myron skinal glowa.
– Tak wiec oproznilismy pietro z ludzi. I wtedy zobaczylem siepacza starego Bradforda, tak zwanego eksperta od spraw ochrony, Sama jakiegos tam. Odrazajacy maly podlec. Zwyczajnie sie go balem.
– Sama Richardsa.
– O wlasnie, Richardsa. Zasunal mi spiewke, ktora juz slyszalem. Klopoty z dziewczyna. Nie ma sie czym