byl szczesliwy. Przyszla kiedys zagrac dla Alvina i poczul, jak dzwiek, niczym przenikacz sunacy w ziemi, plynie od niej i siega do jego wnetrza, znajduje wszystkie suply, rozluznia je i pozwala zwyczajnie dobrze sie czuc.

Takiej mocy probowal nauczyc sasiadow w Vigor Kosciele, ale oni nie rozumieli, ledwie czasem dostrzegali jakis przeblysk. A tutaj talenty zalegaly tak gruba warstwa, ze mozna by je grabic jak liscie. Maggie, ktora pomagala w sklepie Goody Trader, potrafila dosiasc kazdego konia, nawet calkiem dzikiego; wielu to widzialo. I ta, ktora Alvina troche przestraszyla — dziewczyna o imieniu Dorcas Bee; malowala ludziom portrety, na ktorych nie tylko wygladali jak w zyciu, ale ktore ukazywaly cale ich wnetrze. Alvin nie wiedzial, co o tym myslec, i nawet widzac na wlasne oczy, nie rozumial, jak ona to robi.

Kazda z tych osob budzilaby podziw, gdziekolwiek by zamieszkala, chocby i w wielkim miescie, takim jak Nowy Amsterdam albo Filadelfia. Mimo to osiedlali sie w malym miasteczku, akurat w Hatrack River; liczba mieszkancow rosla stale, a jednak nikt jakos nie uznal takiego nagromadzenia talentow za niezwykle.

Istnieje jakas przyczyna, myslal Alvin. Musi byc powod. I musze go poznac, bo sposrod tych utalentowanych ludzi wybiora lawe przysieglych i to oni zdecyduja, czy Makepeace Smith jest klamca, czy moze ja. W tym miescie pelno jest klamstwa, poniewaz to, co mowi Vilate Franker, i to, co mowi Goody Trader, nie moze byc rownoczesnie prawda. Pelno klamstwa i… tak, i nieszczescia. Alvin wyczuwal, ze dzieja sie tu jakies sztuczki Niszczyciela, ale nie umial wskazac palcem, o co konkretnie chodzi. Trudno Niszczyciela znalezc, kiedy nie chce byc znaleziony. A juz szczegolnie trudno w celi wieziennej, gdzie ma sie do dyspozycji jedynie plotki i krotkie wizyty gosci.

Co prawda nie wszystkie byly krotkie. Vilate Franker odwiedzala go czesto i zostawala nawet godzine, chociaz przed cela nie miala nawet na czym usiasc. Alvin nie potrafil zgadnac, po co przychodzi. Nie plotkowala z nim, prawde mowiac — wszystkie jej plotki Alvin poznawal z drugiej reki, przez Arthura Stuarta. Nie, Vilate rozmawiala o filozofii, o poezji i innych sprawach, o jakich nikt z nim nie rozmawial od czasow panny Larner. Zastanawial sie, czy moze chce go oczarowac, ale poniewaz nie widzial jej falszywego obrazu, stwarzanego przez heksy, wlasciwie nie wiedzial. Z pewnoscia nie wydawala mu sie piekna. Ale im wiecej mowila, tym bardziej ja lubil, az wreszcie zaczal niecierpliwie wygladac jej codziennych odwiedzin. Bardziej niz innych, szczerze mowiac, z wyjatkiem Arthura Stuarta. Kiedy rozmawiali, kladl sie na pryczy i przymykal oczy, nie widzac ani jej braku urody, ani heksow; slyszal tylko slowa, rozmyslal o ideach, widzial obrazy, jakie mu opisywala. Mowila wiersze i sluchal tego jak muzyki. Mowila o Platonie, a Alvin rozumial i czul sie madry jak nigdy.

Czy to byl jej talent? Alvin nie wiedzial, zwyczajnie nie umial tego okreslic. Wiedzial tylko, ze jedynie podczas jej wizyt potrafil zapomniec, ze siedzi w wiezieniu. A po mniej wiecej tygodniu przyszlo mu do glowy, ze moze sie w niej zakochal. Uczucia, jakie zywil dotad jedynie dla panny Larner, teraz, tylko odrobinke, rozbudzala Vilate Franker. Czy to nie dziwne? Panna Larner byla piekna i mloda; uzywala heksow, ktore czynily z niej zwykla kobiete w srednim wieku. A tutaj spotykal zwykla kobiete w srednim wieku, ktora uzywala heksow, by wydac sie ludziom piekna i mloda. Czy moga istniec wieksze przeciwienstwa? Ale w obu przypadkach zachwycala go dojrzala kobieta, nie oszalamiajaca uroda.

A jednak w samotnosci, zwlaszcza po zmierzchu, kiedy sie zastanawial, czy zaczyna kochac sie w Vilate Franker, wyobrazal sobie calkiem inna twarz. Twarz mlodej dziewczyny z Vigor Kosciola, ktorej klamstwa wygnaly go z domu, ktora twierdzila, ze robil z nia rzeczy zakazane. I myslal o tych rzeczach zakazanych, a gleboko w sercu tkwil ukryty zal, ze nic takiego sie nie zdarzylo. Oczywiscie, wtedy musialby sie z nia ozenic. Wlasciwie musialby sie z nia ozenic wczesniej, poniewaz tak nakazywala przyzwoitosc i prawo, a Alvin nie nalezal do takich, co to krzywdza kobiety albo lamia prawo. Ale w ciemnosci, w jego wyobrazni, prawo nie istnialo, nie istniala slusznosc i grzech; budzil sie spocony ze snu, w ktorym dziewczyna wcale nie klamala. I bylo mu wstyd. Nie rozumial, co sie z nim dzieje, jak moze kochac sie za dnia w kobiecie pelnej slow, idei, doswiadczen, a w nocy plonac namietnoscia dla glupiej, klamliwej dziewczyny, ktora przypadkiem byla ladna i kiedys po prostu w nim zakochana.

Jestem zlym czlowiekiem, myslal w takich chwilach. Zlym i niestalym. Nie lepszym od tych niewiernych mezczyzn, ktorzy zadnej kobiecie nie przepuszcza. Jestem jednym z takich ludzi, jakimi od dawna pogardzalem.

Ale nawet to nie bylo prawda, poniewaz nie zrobil przeciez nic zlego. Niczego nie zrobil. Tylko sobie wyobrazal. Wyobrazal… i to mu sie podobalo. Czy to dosc, by uczynic go zlym? „Czlowiek jest tym, co ma w sercu”, mawiala mama. Alvin zapamietal te slowa, poniewaz powtarzala je bez przerwy, az ojciec warczal: „Chcesz mnie przekonac, ze wszyscy mezczyzni to diably wcielone!” Zastanawial sie, czy to prawda — jezeli wszyscy mezczyzni maja diabla w sercu, to moze ci dobrzy umieja tylko tak nad soba panowac, ze postepuja wbrew pragnieniom serca. Ale skoro tak, to nie istnieje ani jeden dobry czlowiek.

Ale czy Swieta Ksiega tego nie twierdzila?

Ani jeden czlowiek nie jest dobry. Ja tez nie. Ja moze nawet najmniej ze wszystkich.

I tak plynelo jego zycie w Hatrack River. Snul coraz ciemniejsze mysli o swojej niegodziwosci. Zaczynal kochac dwie kobiety naraz, pochwycony w siec plotek w miasteczku, gdzie wyraznie dzialal Niszczyciel, a talenty byly liczne.

* * *

Calvin niezle sobie radzil z kamieniem — zawsze osiagal to, co zamierzal. No nie, moze nie zawsze. Nie urodzil sie ze zdolnoscia wyszukiwania w kamieniu naturalnych slabosci. Jednak kiedy Alvin wyruszyl terminowac u kowala, Calvin zaczal probowac robic to, co podpatrzyl i podsluchal u starszego brata. Wtedy mial jeszcze nadzieje, ze przekona Alvina o swoim talencie, ze uslyszy: „Cos podobnego, Calvinie, jestes prawie tak dobry jak ja”. Ale Alvin nigdy tego nie powiedzial. A byla to prawda, przynajmniej w odniesieniu do kamienia. Wlasciwie kamien jest latwy, nie to co cialo i kosci. Do kamienia Calvin potrafil dotrzec, rozszczepic go, przemiescic.

Oczywiscie, w Bastylii natychmiast tym wlasnie sie zajal. Nie mial pojecia, dlaczego tajna policja umiescila go w tych wilgotnych, zimnych murach. Nie byl to loch, przynajmniej nie taki jak w bajkach, gdzie wiezien widzi swiatlo tylko wtedy, kiedy przechodzi straznik z pochodnia, i moze oslepnac, nie zdajac sobie z tego sprawy. Tutaj swiatla nie brakowalo; Calvin mial tez krzeslo do siedzenia i prycze do spania, i nocnik, ktory oprozniano raz dziennie, kiedy juz sie zorientowal, ze trzeba go stawiac przy drzwiach.

A jednak bylo to wiezienie.

Calvin w piec minut sie przekonal, ze moze bez trudu rozpuscic caly mechanizm zamka, ale w pore przypomnial sobie, ze wyjscie z celi to jednak nie to samo co wyjscie z Bastylii. Nie potrafil uczynic sie niewidzialnym, a kula z muszkietu tak samo powali, okaleczy lub zabije Stworce, jak zwyklego czlowieka.

Musial znalezc inny sposob. A to oznaczalo przejscie wprost przez mur, przez kamien. Klopot polegal na tym, ze nie mial pojecia, czy znalazl sie czterdziesci stop powyzej, czy dwadziescia ponizej poziomu ziemi. Ani czy za tylna sciana celi lezy ulica, czy wewnetrzny dziedziniec. Kto moze zobaczyc otwor pojawiajacy sie w murze? Zreszta nie mogl tak po prostu usunac kamieni — musial wyjmowac je w calosci, zeby w razie potrzeby daly sie wsunac z powrotem.

Odczekal do nocy, po czym zajal sie kamiennym blokiem tuz nad podloga. Blok byl ciezki, a Calvin nie znal sposobu, by zmniejszyc jego ciezar. Nie mial tez metody dyskretnego przesuwania kamienia po kamieniu. W koncu zmiekczyl blok, wsunal w niego palce i utwardzil, zyskujac pewny uchwyt. Kiedy pociagnal, zmienil w ciecz cienka warstwe kamienia u dolu i po bokach, zeby blok przesuwal sie latwiej i bez halasu, jesli nie liczyc gluchego stukniecia, kiedy z niewielkiej wysokosci upadl na podloge.

Wiatr dmuchnal do celi. Calvin odciagnal kamien na bok i wsunal do otworu glowe i ramiona.

Byl jakies dwanascie stop nad ziemia i dokladnie nad glowami oddzialu zolnierzy maszerujacych skads dokads. Na szczescie zaden nie spojrzal w gore, ale serce i tak niemal wyskoczylo Calvinowi z piersi. Uznal jednak, ze kiedy juz przejda, moze wsunac sie do otworu nogami do przodu, zeskoczyc na ziemie i zwyczajnie zniknac na ulicach Paryza. To ich nauczy, ze nie nalezy zamykac w wiezieniu ludzi, ktorzy lecza zebrakow.

Juz byl gotow do ucieczki, juz wsunal nogi w otwor, kiedy uswiadomil sobie, ze to bardzo glupia decyzja. Przeciez przybyl tu, zeby dotrzec do cesarza. Jesli stanie sie uciekinierem, na pewno mu to nie pomoze. Bonaparte posiadal moc, o jakiej nawet Alvin nie mial pojecia. Calvin musial sie jej nauczyc, jesli tylko zdola. Rozsadek nakazuje zatem siedziec tu spokojnie i czekac, az ktos w dowodztwie zrozumie w koncu, ze czlowiek leczacy zebrakow moze tez pomoc na slynny artretyzm Bonapartego.

Przylozyl sie do pracy, podniosl kamien do otworu i wcisnal na miejsce. Zostawil dziury po palcach — w glebi celi bylo ciemno, zreszta gdyby ktos je zobaczyl, moze nabralby szacunku dla jego zdolnosci.

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату