Mam, pomyslal Calvin. Tak sie to robi.
Niewiele brakowalo, a od razu wyslalby przenikacz do nogi Bonapartego i lekkim zacisnieciem ukoil jego bol. Na szczescie przeszkodzilo mu nagle otwarcie drzwi. Weszla pomywaczka z wiadrem i szmata, zeby zetrzec atrament z marmurowej podlogi. Bonaparte spojrzal na nia tak gniewnie, ze niemal upuscila swoje rzeczy i uciekla; jednak zlagodnial natychmiast.
— Zloszcze sie na swoj bol, dziewczyno — powiedzial. — Wejdz i bierz sie do pracy; nikomu nie przeszkadzasz.
Zebrala sie na odwage, podeszla do prawie suchej plamy atramentu, z brzekiem i chrupnieciem postawila wiadro i zaczela szorowac.
Ale Calvin juz sie opanowal. Co mu przyjdzie z usmierzenia bolu Bonapartego, skoro cesarz nie wie, ze to jego zasluga? Dlatego zaczal cwiczyc na sekretarzach, ku ich wyraznej uldze. Stopniowo zauwazyl — w chwili gdy zaciskal nerw niosacy bol — rodzaj plynacego pradu, jakby wibracje. Dzieki temu mogl dzialac jeszcze dokladniej, likwidujac nie cale czucie w nodze, tylko bol. W koncu sprobowal z pomywaczka, z bolem kolan, ktory dreczyl ja wskutek kleczenia przy pracy na zimnych, twardych podlogach. Tak nagle poczula ulge, tak silne i dlugotrwale bylo cierpienie, ze az krzyknela glosno. Bonaparte znow spojrzal na nia gniewnie.
— Wybacz mi, sire — powiedziala. — Nagle przestaly mnie bolec kolana!
— Masz szczescie — przyznal cesarz. — A czy oprocz wiesci o cudzie mozesz powiedziec, ze nie widzisz juz atramentu na podlodze?
Spuscila glowe.
— Sire, chociaz dlugo szorowalam, nie zmylam calej plamy. Obawiam sie, ze atrament wsiakl w kamien.
Calvin natychmiast poslal swoj przenikacz pod powierzchnie marmuru. Odkryl, ze atrament istotnie przesaczyl sie poza zasieg szorowania. Dzieki temu zyskal szanse, by Bonaparte go zauwazyl nie jako wieznia — nawet straznicy wyszli — ale jako czlowieka obdarzonego moca.
— Moze ja zdolam pomoc — oswiadczyl po angielsku.
Bonaparte spojrzal tak, jakby dopiero teraz go zauwazyl, choc Calvin zdawal sobie sprawe, ze przez ostatnie pol godziny cesarz przygladal mu sie kilka razy.
— Czy pracy pomywacza szukasz w Paryzu, moj amerykanski przyjacielu? — zapytal Bonaparte, mocno akcentujac angielskie slowa.
— Przybylem, aby ci sluzyc, panie — odparl Calvin. — Czy przy zaplamionym marmurze, czy bolacej nodze, to bez znaczenia.
— Najpierw sprawdzimy z marmurem. Dziewczyno, daj mu wiadro i szmate!
— Nie sa mi potrzebne. Juz skonczylem. Niech przetrze jeszcze raz, a plama zniknie.
Bonapartemu nie podobalo sie, ze ma sluzyc za tlumacza miedzy amerykanskim wiezniem i poslugaczka, ale ciekawosc zwyciezyla w starciu z godnoscia i wydal dziewczynie polecenie. Tym razem atrament zmyl sie natychmiast, a kamien pozostal czysty. Dla Calvina byla to dziecinna zabawa, ale zachwyt na twarzy sluzacej byl najlepsza pochwala jego cudownej mocy.
— Sire! — zawolala. — Wystarczylo raz przejechac szmata i plama zniknela bez sladu!
Sekretarze zerkali czujnie na Calvina; nie byli glupcami i wyraznie podejrzewali, ze to on wywolal ich bol, a potem ulge; niektorzy wciaz szczypali sie po nogach, by przywrocic czucie po jego pierwszych, niezdarnych probach. Teraz Calvin zajrzal do ich nog, przywrocil czucie, po czym delikatnie usunal bol.
Bonaparte spogladal to na swoich urzednikow, to na wieznia.
— Widze, ze zajmowales sie strojeniem sobie zartow z moich sekretarzy.
Calvin bez slowa siegnal do nogi cesarza i na chwile usmierzyl wszelkie cierpienie. Ale tylko na chwile.
Twarz Bonapartego pociemniala.
— Co z ciebie za czlowiek, skoro na moment lagodzisz moje cierpienie, a potem mi je przywracasz?
— Wybacz mi, panie. Latwo jest wyleczyc bol, ktory sam wywolalem u twoich ludzi. Czy nawet bol spowodowany dlugimi godzinami kleczenia i szorowania podlog. Ale artretyzm… To trudna choroba, panie; nie znam na nia lekarstwa ani sposobu, by ulga trwala dluzej niz krotka chwile.
— Ale dluzsza niz piec sekund… Zaloze sie, ze potrafisz ja przedluzyc.
— Moge sprobowac — obiecal.
— Chytry jestes — ocenil Bonaparte. — Ale ja potrafie rozpoznac klamstwo. Potrafisz ukoic bol, ale nie chcesz tego zrobic. Jak smiesz czynic ze mnie zakladnika mojego cierpienia?
Calvin odpowiedzial spokojnie, choc zdawal sobie sprawe, ze jego zycie wisi na wlosku. Takie slowa byly grozne niezaleznie od tonu. Zwlaszcza ze przemowil po francusku.
— Panie, cale moje cialo trzymales w wiezieniu przez dlugi czas, choc przedtem bylem wolny. A teraz, kiedy juz wczesniej stales sie wiezniem swego cierpienia, czynisz mi wyrzuty, ze cie nie uwalniam?
Sekretarze sykneli znowu, choc tym razem nie z bolu. Nawet sluzaca byla tak zaszokowana, ze az przewrocila wiadro, rozlewajac na podloge pienista, atramentowa ciecz.
Calvin szybko zmusil wode, by wyparowala, a resztki atramentu zmienil w niewidoczny pyl.
Poslugaczka wybiegla z krzykiem. Sekretarze rowniez sie poderwali.
— Jesli dotra do mnie jakiekolwiek plotki o tym wydarzeniu — uprzedzil ich Bonaparte — wszyscy traficie do Bastylii. Odszukajcie dziewczyne i uciszcie ja, ale tylko perswazja lub uwiezieniem. Nie zasluzyla na tortury. Teraz zostawcie mnie samego z tym magikiem; dowiem sie, co chce ode mnie otrzymac.
Wszyscy wyszli. W tej wlasnie chwili do komnaty powrocil Maly Napoleon ze straznikami, ale Bonaparte odeslal ich takze, ku zle skrywanej wscieklosci bratanka.
— No dobrze, jestesmy sami — stwierdzil po chwili. — Czego chcesz?
— Chce uleczyc twoj bol.
— Wiec lecz; zobaczymy.
Calvin przyjal wyzwanie, zacisnal nerwy tak jak trzeba i zobaczyl, ze oblicze Bonapartego lagodnieje.
— Taki dar — mruknal cesarz — a marnujesz go na czyszczenie podlog i wyciaganie glazow z wieziennego muru.
— To nie potrwa dlugo — ostrzegl Calvin.
— Chcesz powiedziec, ze nie pozwolisz, by dlugo trwalo — poprawil go Bonaparte.
Calvin podjal niezwykla dla siebie decyzje wyznania calej prawdy. Wyczuwal, ze Bonaparte odkryje kazde klamliwe slowo.
— To nie jest lekarstwo. Artretyzm wciaz tkwi w nodze. Nie rozumiem go i nie potrafie wyleczyc. Moge tylko usunac bol.
— Ale nie na dlugo.
— Nie wiem, na jak dlugo — odparl szczerze Calvin.
— A za jaka cene? — spytal cesarz. — No dalej, chlopcze, wiem, ze czegos chcesz. Wszyscy chca.
— Ale jestes, panie, Napoleonem Bonaparte. Myslalem, ze wiesz, czego chce kazdy z ludzi.
— Bog nie szepcze mi do ucha, jesli o to ci chodzi. Owszem, wiem, czego chcesz, ale nie umiem zgadnac, dlaczego przyszedles po to wlasnie do mnie. Pragniesz zostac najwiekszym czlowiekiem na swiecie. Spotkalem juz ludzi z podobnymi ambicjami… Niestety, takie ambicje nielatwo mi nagiac tak, zeby posluzyly moim interesom. Na ogol musze ich zabijac, poniewaz stanowia zagrozenie.
Te slowa niczym noz przebily serce Calvina.
— Ale ty jestes inny — mowil dalej Bonaparte. — Nie chcesz mi zaszkodzic. Wlasciwie jestem dla ciebie tylko narzedziem. Srodkiem zyskania przewagi. Nie chcesz mojego krolestwa. Rzadze cala Europa, polnocna Afryka i znaczna czescia starozytnego Wschodu, a jednak ty pragniesz tylkOj zebym cie uczyl, przygotowywal do gry o duzo wieksza stawke. Jakaz to gra, na zielone laki boze?
Cavin nie zamierzal nic zdradzac, ale slowa same wyrwaly sie z ust.
— Mam brata, starszego brata, ktorego moc jest tysiac razy wieksza od mojej.
Slowa draznily go, palily gardlo, gdy tylko je wypowiedzial.
— I cnota takze, jak podejrzewam — dokonczyl Bonaparte.
Ale to slowo bylo Calvinowi obojetne. Cnota, jak ja definiowal Alvin, oznaczala tylko slabosc i marnotrawstwo. Calvin byl dumny, ze ma jej niewiele.
— Dlaczego twoj brat nie rzucil mi wyzwania? Dlaczego przez tyle lat nie pokazal sie tutaj?
— Nie jest ambitny.