byly o wiele trudniejsze. Jednak to, co miala na sobie Vilate, przekraczalo jego mozliwosci. A ze heksy i tak pewnie na niego nie dzialaly, nie mogl zgadnac, do czego sluza. I nie mogl jej zapytac.
Chyba jakies ukrycie. Heks wydawal sie podobny do przeocz-mnie, ktory zawsze jest bardzo subtelny i zwykle dziala tylko w jednym kierunku.
Schylil sie, podniosl zapiekanke i odstawil na maly stolik, jaki pozwolili mu wstawic do celi.
— Alvinie — odezwala sie cicho.
— Slucham.
— Psst…
Spojrzal zdziwiony, nie pojmujac, skad taka tajemniczosc.
— Nie chce, zeby mnie slyszeli — szepnela.
Zerknela na drzwi biura szeryfa, gdzie straznik z pewnoscia podsluchiwal. Skinela na Alvina.
To, co przeszlo mu wtedy przez glowe, troche go zawstydzilo. Czyzby snula o nim takie same romantyczne mysli, jak czasem jego nawiedzaly w samotne noce? Moze skads wiedziala, ze widzi poprzez jej falszywa urode i lubi ja taka, jaka jest naprawde? Moze zobaczyla w nim kogos, kogo mogla pokochac, tak jak on o niej myslal, widzac, ze pierwsza milosc jest dla niego stracona?
Podszedl blizej.
— Alvinie, czy chcesz stad uciec? — spytala szeptem.
Pochylila sie do kraty i przytknela czolo do pretow. Czyzby niesmialo oferowala mu pocalunek?
Dotknal jej podbrodka, uniosl twarz. Czy chciala, zeby ja pocalowal? Usmiechnal sie smutnie.
— Vilate, gdybym chcial stad uciec…
Nie zdazyl dokonczyc zdania, powiedziec: „to moglbym stad wyjsc bez trudu”. Poniewaz w tej wlasnie chwili straznik otworzyl drzwi i zajrzal do aresztu. Natychmiast zrobil przerazona mine; patrzyl przez nich oboje, jakby wcale ich nie widzial.
— Jak, do diabla?! — wrzasnal i wybiegl.
Alvin uslyszal tupot jego nog i wolania:
— Szeryfie! Szeryfie Doggly! Alvin przyjrzal sie Vilate.
— Co mu sie stalo? — zapytal.
Klapnela na niego sztucznymi zebami, po czym usmiechnela sie niewinnie.
— Skad moge wiedziec? Ale to chyba zbyt niebezpieczna chwila, zeby rozmawiac.
Podkasala spodnice i wymaszerowala z aresztu.
Alvin nie mial pojecia, o co jej chodzilo, ale wiedzial tyle: dzialanie heksow dotyczylo zastepcy szeryfa i tego, co zobaczyl, kiedy otworzyl drzwi. A ze wyczul tez wezwanie i przywolanie, to Vilate mogla byc powodem jego wejscia, a takze przyczyna, ze tak sie przestraszyl i uciekl, niczego nie sprawdzajac.
Klapnela gornymi zebami, zeby okazac mi pogarde, myslal Alvin. Tak jak do Horacego, jej wroga. W jakis sposob stalem sie jej wrogiem.
Zerknal na zapiekanke. Potem przyniosl ja i przesunal pod drzwiami.
Piec minut pozniej zastepca wrocil z szeryfem i prokuratorem okregowym.
— Co sie tu dzieje, do licha? — dopytywal sie szeryf Doggly. — Przeciez jest tam, tak samo jak zawsze! Billy, piles cos?
— Przysiegam, ze nie bylo tu ani zywej duszy — przekonywal straznik. — Widzialem, jak Vilate Franker wchodzi z zapiekanka…
— Szeryfie, o czym on mowi? — zapytal Alvin. — Jakies piec minut temu wszedl tu, a potem zaczal wrzeszczec i wybiegl. Tak wystraszyl biedna Vilate, ze uciekla, jakby ja gonil niedzwiedz.
— Nie bylo go tutaj, klne sie na Boga i wszystkie anioly! — zapewnial Billy Hunter.
— Stalem przy drzwiach — oswiadczyl Alvin.
— Moze sie schylil, zeby wziac te zapiekanke, a ty go nie zauwazyles — zgadywal szeryf.
— Nie. — Alvin nie chcial klamac. — Stalem wyprostowany. Tam lezy zapiekanka. Mozecie ja zjesc, jesli macie ochote. Mowilem pannie Vilate, ze jeszcze nie skonczylem poprzedniej.
— Nie chce twojego jedzenia — odparl Billy Hunter. — Nie wiem, co zrobiles, ale przez ciebie wyszedlem na durnia.
— Na to nie trzeba ci pomocy Alvina — mruknal Po Doggly.
Marty Laws, prokurator okregowy, zarechotal glosno. Zwykle smial sie w najgorszej mozliwej chwili i tylko wszystko komplikowal.
Billy spojrzal gniewnie na Alvina.
— Coz, Alvinie, musimy chyba zwolnic cie warunkowo — stwierdzil Marty. — Nie mozesz tak wyskakiwac sobie z wiezienia na spacer, kiedy ci przyjdzie ochota.
— Czyli mi wierzycie — odetchnal zastepca szeryfa. Marty wzniosl oczy ku niebu.
— Ja tam nikomu nie wierze — oznajmil szeryf Doggly. — A Alvin nigdzie nie wyskakiwal. Prawda, Alvinie?
— Nie, panie szeryfie. Nawet palca nie wysunalem z celi. Zaden z nich nie probowal nawet udawac, ze Alvin nie moglby wyjsc, gdyby zechcial.
— Chcesz powiedziec, ze jestem klamca? — obruszyl sie Billy.
— Chce powiedziec, ze sie pomyliles — wyjasnil Alvin. — Moze ktos cie oszukal, zebys pomyslal to, co pomyslales, i zobaczyl to, co zobaczyles.
— Ktos tu kogos oszukuje — zgodzil sie Billy Hunter.
Wyszli. Alvin usiadl na pryczy i przygladal sie, jak mrowka biega po podlodze celi, szukajac czegos do jedzenia. Niedaleko stoi zapiekanka, calkiem blisko… I rzeczywiscie, mrowka zawrocila, zgodnie z porada, chociaz slowa byly zbyt trudne, by zmiescic sie w jej malenkim umysle. Nie, mrowka odebrala tylko wiadomosc o pozywieniu i kierunku; po minucie czy dwoch wdrapala sie na talerz i ruszyla wokol ciasta. A potem odeszla, by poszukac kolezanek i sprowadzic je tutaj na obiad. Moze komus jednak przyda sie ta zapiekanka.
Heksy Vilate sluzyly ukryciu, zgadza sie; byly skierowane na drzwi. Sklonila go, zeby stanal blisko, objety silnym przeocz-mnie, wiec kiedy zajrzal Billy Hunter, nikogo nie zauwazyl.
Ale dlaczego? Co moglo jej przyjsc z takiej sztuczki?
Mimo zdziwienia, w Alvinie wrzala zlosc. Nie tyle na Vilate, ile na siebie, ze okazal sie takim glupcem. Robil slodkie oczy do kobiety ze sztucznymi zebami i heksami urody. Lubil ja, choc wiedzial, ze jest zwykla plotkarka, ze polowa opowiadanych przez nia historii jest pewnie zmyslona.
A najgorsze, ze kiedy znowu zobaczy Peggy — jesli znowu zobaczy Peggy — bedzie wiedziala, jakim okazal sie glupcem, bo niemal zakochal sie w kobiecie, o ktorej wiedzial, ze sklada sie tylko ze sztuczek i klamstw.
Drzwi otworzyly sie, Bill Hunter podszedl do celi i podniosl zapiekanke.
— Szkoda, zeby sie zmarnowala, nawet jesli jestes klamca — oswiadczyl.
— Jak mowilem, Billy, mozesz ja sobie zjesc. Chociaz wlasciwie przed chwila prawie obiecalem ja mrowce.
Billy spojrzal ponuro, z pewnoscia przekonany, ze Alvin sie z niego nasmiewa, a nie mowi sama prawde. Rzeczywiscie, troche sie nasmiewal, choc raczej z sytuacji niz ze straznika. Musi omowic to z Arthurem Stuartem, jak tylko chlopiec go odwiedzi; moze on zgadnie, o co chodzilo Vilate.
Mrowka powrocila na czele kolumny siostr. Znalazly tylko troche okruchow, ale to tez cos, prawda? Alvin obserwowal, jak z wysilkiem manewruja sporymi kawalkami ciasta. Zeby im pomoc, wyslal swoj przenikacz i rozkruszyl ciasto na mniejsze czesci. Mrowki poradzily sobie z nimi bez trudu i odmaszerowaly. Na pewno w mrowisku bedzie dzisiaj bankiet.
W brzuchu mu zaburczalo. Szczerze mowiac, zjadlby te zapiekanke i pewnie nie zostawilby wiele. Ale nie mial zamiaru jesc niczego, co pochodzi od Vilate Franker. Juz nigdy. Nie wolno ufac tej kobiecie.
Klapnela na mnie zebami. Nienawidzi mnie. Dlaczego?
Nic sie nie dalo zrobic. Nawet przy najszczesliwszym doborze lawy przysieglych, nawet z tym nowym angielskim prawnikiem jako adwokatem, mala Peggy widziala co najwyzej trzy szanse na cztery, ze Alvin zostanie uniewinniony, a to za malo. Powinna jechac do niego, powinna byc na miejscu, gdyby przyszlo zeznawac. Co prawda w Hatrack zamieszkalo wielu nowych przybyszow, ale jedno bylo pewne: jesli zagiew Peggy powie, ze cos