Alvin huknal smiechem.
— Przez caly ten czas w wiezieniu ani razu nie przyszlo mi do glowy, ze moglbym Makepeace'a splacic.
— Nie sadze, zeby to bylo mozliwe — odparl Verily. — Mysle, ze zalezy mu na plugu i zwyciestwie, nie na pieniadzach.
— Racja, ale gdyby mogl dostac tylko pieniadze…
— Powiedz zatem: dopoki plug pozostaje w twoim posiadaniu…
— To chyba zalezy, kto mialby patrzec i dotykac.
— Poki tu jestes, nikt nie zdola go ukrasc, prawda?
— Chyba nie.
— Wiec jak dalece dajesz mi wolna reke?
— Makepeace nie moze go dotknac — oswiadczyl Alvin. — Nie ze zlosliwosci to mowie, ale widzisz, ten plug jest zywy.
Verily uniosl brew.
— Nie oddycha, nie je ani nic takiego — tlumaczyl Alvin. — Ale plug zyje pod reka czlowieka. Zaleznie od czlowieka. A dla Makepeace'a dotkniecie pluga w czasie, kiedy pograzony jest w czarnym klamstwie… Nie wiem, co by sie z nim stalo. Nie wiem, czy moglby znowu bezpiecznie dotknac metalu. Nie wiem, co by mu zrobily mlot i kowadlo, gdyby z tak czarnym sercem dotknal pluga.
Verily oparl czolo o kraty i przymknal oczy.
— Zle sie czujesz? — spytal Alvin.
— To podniecenie, ze wreszcie spojrzalem wiedzy w twarz — odparl Verily. — Slabo mi.
— Tylko sie nie wyrzygaj na podloge, bo bede to musial wachac przez cala noc. — Alvin usmiechnal sie szeroko.
— Myslalem raczej o omdleniu — zapewnil Verily. — A zatem nie Makepeace ani nikt inny, kto zyje w… w czarnym klamstwie. To przywodzi mi na mysl mojego przeciwnika, Daniela Webstera.
— Nie znam go. Ale moze byc uczciwym czlowiekiem. Klamca moze przeciez wynajac porzadnego prawnika, nie sadzisz?
— Moglby — przyznal Verily. — Ale taka kombinacja w koncu zniszczylaby klamce.
— Do licha, Verily, klamca sam siebie w koncu niszczy.
— Jestes pewien? To znaczy w taki sposob, jak jestes pewien, ze plug zyje?
— Chyba nie. Ale musze wierzyc, ze to prawda. Inaczej jak moglbym komus zaufac?
— Mysle, ze na dalsza mete masz racje. Na dalsza mete klamstwo zakreca sie w suply i ludzie w koncu widza, ze to klamstwo. Ale ta meta jest bardzo daleko. Dalej niz zycia wystarczy. Mozesz od dawna byc martwy, Alvinie, zanim umrze klamstwo.
— Ostrzegasz mnie przed czyms konkretnym? — zdziwil sie Alvin.
— Raczej nie. Ale te slowa brzmialy jak cos, co musialem powiedziec, a ty musiales uslyszec.
— Powiedziales je. A ja uslyszalem. — Alvin usmiechnal sie. — Dobrej nocy, Verily Cooper.
— Dobrej nocy, Alvinie Smith.
Peggy Larner stanela przy promie wczesnym rankiem, pospiech zatykal jej dech jak ciasny gorset. Bialy Morderca Harrison bedzie prezydentem Stanow Zjednoczonych. Musiala porozmawiac z Alvinem, a ta rzeka, Hio, lezala jej na drodze.
Ale prom stal na drugim brzegu, co bylo rozsadne, poniewaz farmerzy potrzebowali go pierwsi, zeby dostarczyc towar na targ. Musiala wiec czekac, chociaz sie spieszyla. Na szczescie przewoznicy pchneli zerdziami i prom ruszyl. Byl przywiazany do metalowego pierscienia sunacego wzdluz grubej liny przecinajacej rzeke jakies czterdziesci stop nad glowa. Tylko to slabe polaczenie nie pozwalalo mu splynac z pradem. Domyslila sie, ze kiedy rzeka wzbiera, prom wcale nie kursuje, bo chocby lina byla dosc mocna, nie bylo drzew wystarczajaco poteznych, by przywiazac do nich konce bez obawy, ze jedno czy drugie wyrwie sie z ziemi. Nad woda nie da sie zapanowac linami, pierscieniami i sznurami, nie da sie tez tamami i mostami, lodziami czy tratwami, rurami czy rowami, dachami, oknami, scianami i drzwiami. W dziecinstwie, kiedy obserwowala Alvina, dobrze poznala zdradliwosc wody i jej chytrosc.
Musiala pokonac rzeke i pokona ja.
Tak jak wielu przed nia. Myslala, ile to razy jej ojciec przekradal sie do rzeki i ruszal lodzia na drugi brzeg, by ratowac jakiegos zbieglego niewolnika i doprowadzic go w bezpieczne miejsce. Myslala, jak wielu nieszczesnikow docieralo do tej rzeki bez pomocy; nie umieli plywac i albo poddawali sie rozpaczy i czekali, az dopadna ich Odszukiwacze z psami, albo ruszali dalej, szli przez wode, az stopy tracily oparcie w dennym mule i prad ich porywal. Ciala tych ludzi zawsze odnajdywano na brzegu, w zatoczce czy na mieliznie, pobielale od wody, nabrzmiale i straszne po smierci. Ale duch, tak, duch byl wolny; wlasciciel, ktory sadzil, ze posiada mezczyzne czy kobiete, tracil swoja wlasnosc, gdyz wlasnosc nie chciala byc posiadana — niezaleznie od ceny, jaka przyszlo jej placic.
Woda zabijala, to prawda, ale samo dotarcie do rzeki oznaczalo wolnosc, w takim czy innym sensie, dla tych, ktorzy mieli dosc odwagi albo gniewu, by po nia siegnac.
Harrison jednak odbierze tej rzece wszelkie znaczenie. Jesli wprowadzi swoje prawa, to niewolnik, ktory przekroczy rzeke, wciaz bedzie niewolnikiem; tylko ten, co zginie, odzyska wolnosc.
Jeden z przewoznikow wydawal sie znajomy. Juz go kiedys spotkala, choc wtedy nie brakowalo mu ucha i nie mial takiej blizny na policzku. Teraz waska biala linia znaczyla slad po cieciu nozem, troche krzywa i skrecona przy brwi i nad warga. To byla twarda walka. Kiedys nikt nie mogl nawet tknac tego brutalnego mezczyzny, a ze wiedzial o tym, stal sie dreczycielem. Ale ktos odebral mu ochronny heks. Alvin walczyl z tym czlowiekiem, walczyl w obronie Peggy, a kiedy walka dobiegla konca, rzeczny szczur zostal pokonany. Coz, nie do konca: zyl jeszcze, prawda?
— Mike Fink — powiedziala polglosem, kiedy zeskoczyl na brzeg.
Spojrzal na nia czujnie.
— Czy ja pania znam, psze pani?
Oczywiscie, ze jej nie znal. Kiedy spotkali sie poprzednio, niecale dwa lata temu, okrywala sie heksami i wygladala na starsza o wiele lat.
— Nie sadze, zebys mnie pamietal — odparla. — Na pewno co rok przewozisz przez rzeke tysiace ludzi.
Pomogl jej wniesc torby na prom.
— Niech pani siadzie na srodku, psze pani.
Siadla na laweczce biegnacej przez cala dlugosc promu. Mike Fink stanal przy niej i czekal; na poklad weszlo jeszcze kilka osob, z pewnoscia miejscowych, bo nie mieli bagazu.
— Jestescie teraz przewoznikiem — stwierdzila. Zerknal na nia.
— Kiedy was poznalam — ciagnela — byliscie twardym rzecznym szczurem.
Usmiechnal sie blado.
— Pani byla ta dama — odgadl. — Zaheksowana na szesc sposobow.
Zdziwila sie.
— Przejrzeliscie je?
— Nie, psze pani. Ale je czulem. Patrzyla pani, jak sie bije z tym chlopakiem z Hatrack River.
— Istotnie.
— Odebral mi heks matki.
— Wiem.
— Tak sobie mysle, ze wie pani prawie wszystko.
Przyjrzala mu sie znowu.
— Wy tez pelni jestescie wszelkiej wiedzy.
— Jest pani zagwia Peggy z Hatrack River. A ten chlopak, co mnie stlukl i odebral heks, siedzi teraz w wiezieniu w Hatrack za kradziez zlota swojemu mistrzowi. Jeszcze za czasow, kiedy terminowal u kowala.
— Przypuszczam, ze was to cieszy?