dostrzegala nic takiego w sciezkach plomienia serca Alvina, ale nie wiedziala tez, czy cos, co zrobi ona sama albo ktos inny, nie otworzy nowych sciezek, dajacych wiecej nadziei.
Ale dzisiaj bylo juz za pozno. Musi spedzic noc w Wheelwright i jutro wyruszyc w droge do Hatrack River.
— Przywoze panu, sir, najlepsze zyczenia od panskiej rodziny — oswiadczyl przybysz.
— Przyznaje, ze nie doslyszalem waszego nazwiska. — Alvin podniosl sie z pryczy. — Jest juz dosc pozno.
— Verily Cooper — przedstawil sie obcy. — Prosze mi wybaczyc pozny przyjazd. Pomyslalem, ze lepiej porozmawiac z panem jeszcze dzis wieczorem, chodzi bowiem o obrone przed sadem jutro rano.
— Slyszalem, ze sedzia w koncu zamierza wybrac przysieglych.
— Tak, to wazne, oczywiscie. Ale za rada przyjezdnego prawnika, pana Webstera, prokurator okregowy wystapi z kilkoma nieprzyjemnymi wnioskami. Na przyklad z takim, by sporna wlasnosc zostala przekazana pod nadzor sadu.
— Sedzia na to nie pojdzie — stwierdzil Alvin. — Wie, ze jak tylko zabiora plug z moich rak, paru niespokojnych chlopcow znad rzeki, nie wspominajac o kilku co bardziej chciwych duszyczkach z miasta, poruszy niebo i ziemie, zeby go zdobyc. Jest ze zlota; to wszystko, co wiedza i co do nich przemawia. Ale kim jestescie, panie Cooper, i co to wszystko ma z wami wspolnego?
— Jestem panskim obronca, panie Smith, jesli mnie pan przyjmie.
Wreczyl Alvinowi list.
Alvin natychmiast rozpoznal pismo Armora-of-God i podpisy swoich rodzicow, braci i siostr. Wszyscy potwierdzali, ze uznali pana Coopera za czlowieka o dobrym charakterze, a takze informowali, ze ktos placi wplywowemu prawnikowi z Nowej Anglii, nazwiskiem Daniel Webster, by krecil sie po okolicy i zbieral klamstwa od wszystkich z Vigor Kosciola, ktorzy maja do Ahrina jakies pretensje.
— Przeciez nikogo nie skrzywdzilem! — zawolal Alvin. — Dlaczego mieliby klamac?
— Panie Smith, musze…
— Nazywajcie mnie Alvinem, dobrze? „Pan Smith” brzmi, jakbyscie mowili do mojego dawnego mistrza Makepeace'a, ktory mnie tutaj wpakowal.
— Dobrze, Alvinie — powiedzial Cooper. — A ty musisz mnie nazywac Verily.
— Jak tylko chcecie.
— Alvinie, doswiadczenie mowi mi, ze im lepszym jestes czlowiekiem, tym wiecej ludzi czuje do ciebie niechec z tego powodu. Szuka okazji, zeby rozzloscic sie na ciebie, chocbys nie wiem jak delikatnie z nimi postepowal.
— No to nic mi nie grozi, jako ze nie jestem takim wyjatkowo dobrym czlowiekiem.
Cooper usmiechnal sie.
— Znam twojego brata Calvina — oznajmil.
Alvin uniosl brew.
— Chcialbym powiedziec, ze przyjaciel Calvina jest moim przyjacielem, ale nie moge.
— Nienawisc Calvina do ciebie to chyba najlepsza rekomendacja twojego charakteru, jaka tylko moge sobie wyobrazic. To ze wzgledu na jego opowiesc o tobie przybylem, zeby sie z toba spotkac. Poznalem go w Londynie, rozumiesz, i postanowilem natychmiast zamknac tam moja praktyke, aby plynac do Ameryki. Chcialem stanac przed czlowiekiem, ktory potrafi mnie nauczyc, kim jestem i po co mam takie zdolnosci.
Mowiac to, Cooper podniosl lezace na podlodze Pismo Swiete. Zamknal ksiazke i wreczyl Alvinowi.
Alvin sprobowal ja otworzyc, ale strony byly spojone ze soba tak mocno i scisle, jakby trzymal w reku klocek drewna w skorzanej oprawie.
Verily jeszcze raz wzial ksiazke i znow mu ja oddal. Tym razem otworzyla sie sama na stronie, ktora Alvin czytal.
— W Anglii moglbym za to zginac — rzekl Verily. — Madrosc rodzicow i moja umiejetnosc ukrywania tego daru pozwolily mi przezyc. Ale musze wiedziec, co to jest. Musze wiedziec, dlaczego Bog obdarza niektorych taka moca. I co z nia robic. I kim ty jestes.
Alvin polozyl sie na pryczy.
— Nie do wiary — stwierdzil. — Przeplynales ocean, zeby sie ze mna spotkac?
— Nie mialem pojecia, ze moge ci sie przydac. Szczerze mowiac, przyszlo mi nawet do glowy, ze moze to reka opatrznosci pchnela mnie do studiow prawniczych, zamiast do bednarstwa, fachu ojca. Moze bylo wiadomo, ze pewnego dnia staniesz przeciwko srebrnemu jezykowi Daniela Webstera.
— A ty masz jezyk ze zlota, Verily?
— Lacze rzeczy. To moj… talent, jak mawiacie w Ameryce. I tym tez zajmuje sie prawo. Wykorzystuje prawo, by spajac. Widze, jak rzeczy do siebie pasuja.
— A ten Webster… On chce uzyc prawa, zeby rzeczy rozerwac.
— Na przyklad ciebie i plug.
— Mnie i moich sasiadow — dodal Alvin.
— A wiec rozumiesz problem. Do dzisiaj znany byles jako czlowiek wielkoduszny i dobry wobec wszystkich. Ale masz zloty plug i nikomu go nie pokazujesz. Masz fantastyczne bogactwo i sie nie dzielisz. To jest ten klin, ktory Webster sprobuje wbic, aby odlupac cie od spolecznosci niby deske od pnia.
— Kiedy chodzi o zloto, ludzie przekonuja sie, ile jest dla nich warta przyjazn i lojalnosc. W przeliczeniu na pieniadze.
— I to wstyd, jak niska okazuje sie czasem ta cena. — Verily usmiechnal sie smutno.
— A jaka jest twoja cena?
— Kiedy wyjdziesz stad wolny, pozwolisz mi isc z toba, uczyc sie od ciebie, obserwowac cie, uczestniczyc w tym, co robisz.
— Nie znasz mnie nawet, a proponujesz malzenstwo?
Verily zasmial sie.
— Rzeczywiscie, tak to zabrzmialo.
— W dodatku bez zwyklych korzysci — dodal Alvin. — Nie przeszkadza mi wedrowka z Arthurem Stuartem, bo on wie, kiedy milczec. Ale nie wiem, czy moge brac kogos, kto chce podpatrzyc moje mysli, kto pilnuje mnie bez chwili przerwy.
— Jestem prawnikiem, wiec moj fach to przemowy, ale zapewniam, ze gdybym nie wiedzial, kiedy i gdzie zachowac milczenie, nie dozylbym swoich lat w Anglii.
— Nie moge ci niczego obiecac — stwierdzil Alvin. — Czyli chyba jednak nie bedziesz moim obronca. Nie mam czym zaplacic.
— Jedna obietnice na pewno mozesz mi zlozyc — odparl Verily. — Ze uczciwie dasz mi szanse.
Alvin przyjrzal mu sie z uwaga i uznal, ze mlody czlowiek raczej mu sie podoba. Zalowal, ze nie ma talentu Peggy i nie moze zajrzec mu w umysl, zamiast oceniac tylko wyglad zewnetrzny.
— Tak, Verily, taka obietnice moge ci chyba zlozyc — powiedzial. — Dostaniesz uczciwa szanse, a jesli taka zaplata ci wystarcza, to jestes moim obronca.
— Umowa stoi. Teraz pozwole ci znow sie polozyc. Jeszcze tylko jedno pytanie.
— Pytaj.
— Ten plug… Jak wazne jest, zeby pozostal w rekach twoich i nikogo innego?
— Jesli sad zazada, zebym go oddal, wyrwe sie z tego wiezienia i do konca swych dni bede zyl w ukryciu, zanim pozwole komus dotknac pluga.
— Moze dokladniej. Czy to posiadanie jest wazne, czy samo widzenie go i dotykanie?
— Nie bardzo rozumiem.
— Czy ktos moglby go zobaczyc i dotknac w twojej obecnosci?
— Co mu z tego przyjdzie?
— Webster bedzie utrzymywal, ze sad ma prawo i obowiazek ustalic, czy plug naprawde istnieje i czy naprawde zrobiony jest ze zlota, a to w celu ustalenia sprawiedliwej rekompensaty, gdybys musial splacic panu Makepeace'owi Smithowi wartosc przedmiotu sporu w gotowce.