pan wie, w naszym zawodzie musimy czasem reprezentowac klienta w pewnych czynnosciach, choc wolelibysmy, zeby ich nie podejmowal.
Verily milczal — podejrzewal, ze w odniesieniu do wiekszosci prawnikow jest to prawda.
— Ciesze sie rowniez, ze moja obecnosc tutaj nie wpedzi nikogo w niewolnictwo ani ze panskiego klienta nie czeka ekstradycja pod falszywymi zarzutami.
Tego Verily nie mogl juz przemilczec.
— I pewnie byloby panu smutno, gdyby dzisiejsza rozprawa zakonczyla sie inaczej i ekstradycja jednak doszla do skutku.
— Alez skad. Gdyby Odszukiwacze zidentyfikowali mlodego pana Stuarta, to sprawiedliwosc wymagalaby oskarzenia panskiego klienta przed sadem w Kenituck.
— Sprawiedliwosc? — Verily nie staral sie nawet ukryc pogardy w glosie.
— Prawo to sprawiedliwosc, drogi przyjacielu — odparl Webster. — Nie znam innej miary dostepnej nam, zwyklym smiertelnikom. Sprawiedliwosc boska lepsza jest od naszej, ale dopoki na lawie przysieglych nie zasiada anioly, sprawiedliwosc prawa jest najlepsza, na jaka nas stac. Ja, na przyklad, jestem zadowolony, ze ja mamy.
Jesli Verily moglby wczesniej odczuwac chocby slad winy w zwiazku z faktem, ze wedlug prawa Arthur Stuart naprawde byl niewolnikiem Cavila Plantera, a takze — znow wedlug prawa — Alvin Smith powinien zostac wydany do Kenituck, teraz nie bylo to juz mozliwe. Sprawiedliwosci — czy wasko pojmowanej przez Webstera, czy o wiele szerzej przez Verily'ego — stalo sie zadosc. Boska sprawiedliwosc wymagala, by Arthur pozostal wolnym czlowiekiem, Alvin zas nie podlegal karze, a zatem wyrok byl sprawiedliwy. Ale i poczucie sprawiedliwosci Webstera nie doznalo uszczerbku, poniewaz litera prawa wymagala dopasowania skarbczyka do niewolnika; skoro tak sie zdarzylo, ze pewien Stworca przemienil Arthura Stuarta i skarbczyk przestal pasowac… Coz, wobec prawa nie ma wyjatkow. Skoro Webster uznal, ze wszystko odbylo sie zgodnie z prawem, to i wynik jest sprawiedliwy.
— Ciesze sie, ze poznalem panska opinie w tej kwestii — oswiadczyl Verily. — Nie moge sie doczekac, kiedy w procesie mojego klienta o kradziez da pan poznac, jak bardzo jest oddany sprawiedliwosci.
— Przekona sie pan — odparl Webster. — Zloto nalezy do Makepeace'a Smitha, nie do jego bylego ucznia. A zatem sprawiedliwosc wymaga, by Makepeace Smith odzyskal swoje zloto.
— Walka bedzie twarda, panie Webster — rzekl Verily z usmiechem.
— Kiedy dwaj olbrzymi spotykaja sie w bitwie — odparl Webster — jeden z nich musi upasc.
— I wielki halas uczyni…
Webster niemal natychmiast sie zorientowal, ze Verily pokpiwa z jego zlotoustej przemowy. Zamiast jednak okazac uraze, rozesmial sie glosno, wesolo i z sympatia.
— Podoba mi sie pan, panie Cooper. Ciesze sie na to, co wkrotce nastapi.
Verily pozwolil mu miec ostatnie slowo. Ale w myslach odpowiedzial: wcale nie, panie Webster. Wcale to pana nie ucieszy.
Nikt nie planowal tego spotkania, ale wieczorem zjawili sie pod cela Alvina niemal rownoczesnie, jakby ktos ich wezwal. Verily Cooper przyszedl omowic sprawy zwiazane z wyborem przysieglych, a moze tez troche sie pochwalic latwym zwyciestwem. Dolaczyl do niego Armor-of-God Weaver, ktory przywiozl listy od rodziny i zyczenia od mieszkancow Vigor Kosciola. Arthur Stuart byl tam juz, oczywiscie, jak prawie kazdego wieczoru. Horacy Guester przyniosl miske potrawki z zajazdu i dzbanek swiezego jablecznika. Sfermentowanego Alvin nie pijal, bo to otepialo umysl.
Kiedy tylko zasiedli w otwartej celi, otworzyly sie drzwi i zastepca wprowadzil Peggy Larner oraz mezczyzne, ktorego nie rozpoznal nikt procz Alvina.
— Mike Fink, niech trupem padne! — powiedzial Alvin.
— A wy jestescie tym chlopakiem od kowala, ktory polamal mi nogi i nos. — Mike Fink usmiechnal sie, ale krzywo, i nikt nie wiedzial, czy nie zanosi sie na bojke.
— Widze na was sporo nowych blizn, panie Fink — zauwazyl Alvin. — Ale z tego, ze stoicie przed nami, wnioskuje, ze to slady wygranych walk.
— Wygranych uczciwie i nielatwo — przyznal Fink. — Ale nie zabilem nikogo, kto sam sie o to nie prosil, probujac wbic we mnie noz i inaczej nie moglem mu przeszkodzic.
— Co was sprowadza?
— Mam dlug wobec was.
— Nie wiem o zadnym dlugu.
— Mam dlug i chce go splacic.
Jego slowa byly wieloznaczne. Arthur Stuart zauwazyl, ze tata Horacy i Armor-of-God szykuja sie, by w razie potrzeby powstrzymac rzecznego szczura.
Dopiero Peggy wszystko wyjasnila.
— Pan Fink przyszedl, aby przekazac nam informacje o spisku na zycie Alvina — zakonczyla. — I zaproponowac swoje uslugi jako straznika. Chce miec pewnosc, ze nie spotka cie nic zlego.
— To milo, ze chcieliscie mnie ostrzec — zapewnil Alvin. — Wejdzcie i siadajcie. Mozecie obok mnie, na podlodze, albo na pryczy; jest mocniejsza, niz sie wydaje.
— Niewiele mam do opowiedzenia. Panna Larner przekazala, czego sie dowiedzialem: chcieli was zabic w czasie podrozy na proces w Kenituck. Ale ludzie, ktorych znam… jesli w ogole mozna ich nazwac ludzmi… nie wyjechali stad. Slyszalem dzisiaj po poludniu, ze maja dostac pieniadze, niewazne, jak ta ekstradycja bedzie rozsunieta…
— Rozstrzygnieta — podpowiedzial uprzejmie Verily Cooper.
— Rozwinieta — poprawil sie Fink. — Wszystko jedno. Maja sie tym nie przejmowac, bo i tak beda potrzebni. Plan jest taki, ze nie wyjedziecie zywi z Hatrack River.
— Co z Arthurem Stuartem? — spytal Alvin.
— Ani slowa. Moim zdaniem diabla ich obchodzi maly mieszaniec. To tylko pretekst, zeby was zabic.
— Uwazajcie… — zaczal lagodnie Alvin, chcac przypomniec o obecnosci Peggy, ale Fink nie czekal, az skonczy.
— Prosze o wybaczenie, panno Larner.
— Ale zem sie zdziwil — rzekl zdumiony Alvin. — Mowi jak ktorys z waszych uczniow.
Czyzby powiedzial to zlosliwie? Odpowiedz Peggy byla zlosliwa z cala pewnoscia.
— Wole sluchac, jak przeklina, niz jak ty mowisz „zem sie zdziwil” zamiast „zdziwilem sie”.
Alvin pochylil sie do Mike'a Finka, chociaz nie spuszczal wzroku z Peggy.
— Widzicie, panna Larner zna wszystkie slowa i wie, jak powinny wygladac.
Arthur Stuart widzial, ze sie rozzloscila, ale milczala. Czyzby tych dwoje chcialo sie klocic? I o co? Panna Larner zawsze ich poprawiala, kiedy uczyla Alvina i Arthura, pracujac w Hatrack River.
Jeszcze bardziej zdumialo go, ze starsi mezczyzni — nie Verily, ale Horacy, Armor-of-God, a nawet Mike Fink — tak jakby zerkali na siebie porozumiewawczo i usmiechali sie lekko, jak gdyby dokladnie wiedzieli, co sie dzieje miedzy Alvinem i Peggy. Jak gdyby rozumieli to lepiej niz ich dwoje.
Mike Fink odezwal sie znowu:
— Wracajac do spraw zycia i smierci, nie gramatyki…
— …i sprzeczek zakochanych… — mruknal pod nosem Horacy.
— Przykro mi, ale poza tym nic nie wiem o ich planach. Nie jestesmy w koncu przyjaciolmi. Raczej byliby szczesliwi, gdyby mogli dzgnac mnie w plecy albo nasikac mi do butow, zalezy, czy w reku mieliby noz, czy… no, czy cos innego.
Zerknal na Peggy Larner i zarumienil sie. Zarumienil! Zarosnieta twarz, poharatana i pocieta w bojkach, pokryla sie rumiencem jak buzia chlopca skarconego przez nauczycielke.
I zanim jeszcze ten rumieniec zbladl, Alvin chwycil Finka za reke i pociagnal obok siebie, na podloge.
— Wy i ja, Mike, czasem zapominamy, jak gadac elegancko przy jednych, a zwyczajnie przy drugich. Ale pomoge wam, jesli wy mi pomozecie.
Tymi slowami pozwolil Mike'owi sie opanowac. Mowil szczerze i wszyscy rozumieli, ze chce pomoc. I Mike