Brak reakcji.
– Jakis znajomy? – naciskal Chapman.
Barr milczal.
– Ktos, kogo kiedys pan znal?
– Po prostu sprowadzcie mi go.
– Gdzie on jest? I kim jest?
Barr nie odpowiedzial.
– Czy Jack Reacher jest lekarzem? – spytal Chapman.
– Lekarzem? – powtorzyl Barr.
– Czy to lekarz? – pytal Chapman.
Jednak Barr juz sie nie odezwal. Wstal od stolu, podszedl do drzwi i zaczal w nie lomotac, az straznik otworzyl je i zaprowadzil go z powrotem do zatloczonej celi.
Chapman spotkal sie w swoim biurze z Rosemary Barr i detektywem firmy. Detektyw byl emerytowanym policjantem, z ktorego uslug korzystala wiekszosc kancelarii prawniczych. Wszystkie mialy go na swoich listach plac. Byl licencjonowanym prywatnym detektywem. Nazywal sie Franklin. Zupelnie nie przypominal prywatnego detektywa z telewizji. Cala swoja robote wykonywal za biurkiem, korzystajac z ksiazek telefonicznych i komputerowych baz danych. Nie chodzil po miescie, nie nosil broni, nie mial kapelusza. Jednak nikt mu nie dorownywal w sprawdzaniu faktow oraz tropieniu podejrzanych, i wciaz mial wielu przyjaciol w policji.
– Dowody sa solidne jak skala – oznajmil. – Tak mi mowiono. Emerson kierowal sledztwem, a jemu mozna wierzyc. Rodinowi rowniez, chociaz z innego powodu. Emerson to sztywniak, a Rodin to tchorz. Zaden z nich nie powiedzialby tego, gdyby nie mieli niepodwazalnych dowodow.
– Po prostu nie moge uwierzyc, ze on to zrobil – powiedziala Rosemary Barr.
– No coz, wydaje sie, ze pani brat zaprzecza – rzekl Chapman. – Przynajmniej tak to zrozumialem. Prosil, zeby przyslac mu niejakiego Jacka Reachera. To ktos, kogo zna albo znal. Czy slyszala pani kiedys to nazwisko? Czy wie pani, kim on jest?
Rosemary Barr tylko pokrecila glowa. Chapman napisal na kartce papieru Jack Reacher,
– Podejrzewam, ze to psychiatra. Pan Barr wymienil jego
nazwisko zaraz po tym, jak wyjasnilem mu, jak solidne sa
dowody. Moze wiec ten Reacher przyczyni sie do uzyskania
zlagodzenia wyroku. Moze kiedys leczyl pana Barra.
– Moj brat nigdy nie byl u psychiatry – oswiadczyla Rosemary Barr.
– Jest pani pewna?
– Oczywiscie.
– Jak dlugo mieszka w tym miescie?
– Czternascie lat. Od kiedy wyszedl z wojska.
– Byliscie zzyci?
– Mieszkalismy w tym samym domu.
– Jego domu?
Rosemary Barr kiwnela glowa.
– Ale juz tam pani nie mieszka.
Rosemary Barr odwrocila glowa.
– Nie – przyznala. – Wyprowadzilam sie.
– Czy pani brat mogl byc u psychiatry po tym, jak sie pani wyprowadzila?
– Powiedzialby mi o tym.
– W porzadku, a wczesniej? W wojsku?
Rosemary Barr nie odpowiedziala. Chapman znow zwrocil sie do Franklina.
– Moze wiec ten Reacher to jego lekarz wojskowy -
rzekl. – Moze ma jakies informacje o jego urazach psychicz
nych. Moglby nam bardzo pomoc.
Franklin podniosl kartke z nazwiskiem.
– Jesli tak bylo, to go znajde – obiecal.
– Nie powinnismy mowic o zlagodzeniu wyroku – powiedziala Rosemary Barr. – Powinnismy mowic o watpliwosciach. O jego niewinnosci.
– Dowody sa bardzo mocne – odparl Chapman. – Posluzyl sie swoja wlasna bronia.
Franklin przez trzy godziny bezskutecznie probowal znalezc Jacka Reachera. Najpierw sprawdzil stowarzyszenia psychiatrow. Bezskutecznie. Potem przejrzal internetowe fora wspierajace weteranow wojny w Zatoce. Ani sladu. Sprawdzil Lexis-Nexis oraz inne witryny informacyjne. Nic. Potem zaczal od nowa i wszedl do bazy danych personelu wojskowego. Ta
zawierala nazwiska wszystkich obecnych i bylych zolnierzy. Bez trudu znalazl w niej Jacka Reachera. Ten rozpoczal sluzbe w 1984 roku i odszedl z wszelkimi honorami w 1997. Natomiast James Barr wstapil do wojska w 1985, a zostal zwolniony w 1991. Ten szescioletni okres pokrywal sie z czasem sluzby Reachera, ktory jednak wcale nie byl lekarzem, tylko zandarmem. Oficerem. Majorem. Byc moze na wysokim stanowisku. Barr zakonczyl sluzbe jako specjalista E-4, niskiego stopnia. Piechoty, nie zandarmerii. Jaki wiec sens mialo spotkanie oficera zandarmerii i zolnierza piechoty? Najwidoczniej mialo, inaczej Barr nie wymienilby tego nazwiska. Tylko jaki?
Po trzech godzinach Franklin doszedl do wniosku, ze nigdy sie tego nie dowie, poniewaz Reacher znikl z horyzontu po 1997 roku. Nigdzie nie bylo po nim sladu. Wciaz zyl wedlug danych opieki spolecznej. Nie siedzial w wiezieniu wedlug centralnej kartoteki skazanych. Mimo to znikl. Nie bral zadnych kredytow. Nie byl wlascicielem zadnej nieruchomosci, samochodu czy lodzi. Nie mial dlugow. Nie mial krewnych. Nie mial adresu. Ani numeru telefonu. Nie scigano go listem gonczym ani nie mial na koncie wyrokow. Nie byl mezem ani ojcem. Byl duchem.
Tymczasem w ciagu tych trzech godzin James Barr wpadl w powazne klopoty. Zaczely sie, kiedy wyszedl z celi. Skrecil w prawo, zeby dojsc do stanowisk z aparatami telefonicznymi. Korytarz byl waski. Wpadl na innego wieznia, zderzajac sie z nim
Fatalny blad, poniewaz „rybka” nie powinna nawiazywac kontaktu wzrokowego z innym wiezniem. To swiadczylo o braku Szacunku. Tak nakazywal wiezienny kodeks. James Barr tego nie wiedzial.
Facet, z ktorym nawiazal kontakt wzrokowy, byl Meksykaninem. Mial tatuaze jakiegos gangu, ale Barr tego nie zauwazyl. Kolejny fatalny blad. Powinien znow wbic wzrok w podloge,
pojsc dalej i miec nadzieje, ze wszystko dobrze sie skonczy. Nie zrobil tego.
Zamiast tego powiedzial:
– Przepraszam.
Potem uniosl brwi i usmiechnal sie krzywo, ale do siebie, jakby chcial powiedziec: Okropna nora, no nie?
Powazny blad. Spoufalanie sie, sugerujace zazylosc.