– Na co sie gapisz? – warknal Meksykanin.
W tym momencie James Barr zrozumial. Na co sie gapisz? – to typowa zaczepka. Nie byla to odzywka, ktora chcialoby sie uslyszec w koszarach, barze czy w ciemnej uliczce.
– Na nic – powiedzial i natychmiast zrozumial, ze jeszcze pogorszyl sytuacje.
– Mowisz, ze jestem niczym?
Barr znow wbil wzrok w podloge i ruszyl dalej, ale bylo juz za pozno. Czul na plecach spojrzenie Meksykanina i zrezygnowal z zamiaru telefonowania. Aparaty telefoniczne byly na koncu holu, a on nie chcial znalezc sie w slepym zaulku. Totez okrezna droga wrocil do swojej celi. Dotarl tam bez przeszkod. Na nikogo nie patrzyl, z nikim nie rozmawial. Polozyl sie na swojej pryczy. Jakies dwie godziny pozniej doszedl do wniosku, ze wszystko bedzie dobrze. Chyba poradzi sobie z tym macho. Byl wiekszy od tego Meksykanina. Byl wiekszy od dwoch Meksykanow.
Chcial zadzwonic do swojej siostry i upewnic sie, ze nic jej nie jest.
Znow ruszyl w kierunku automatow telefonicznych.
Dotarl tam niezaczepiany przez nikogo. Znalazl sie w niewielkiej przestrzeni. Do sciany byly przymocowane cztery aparaty, z ktorych korzystali czterej aresztowani, a nastepni stali nieopodal w czterech kolejkach. Gwar, szuranie nog, histeryczne smiechy, zniecierpliwienie, frustracja, stechle powietrze, smrod potu, brudnych wlosow i uryny. W przekonaniu Jamesa Barra, typowa wiezienna scenka.
Nagle jednak stala sie zupelnie nietypowa.
Stojacy przed nim mezczyzni znikneli. Tak po prostu. Zwyczajnie sie rozplyneli. Korzystajacy z telefonow przerwali
rozmowy w pol slowa i odeszli. Czekajacy w pozostalych kolejkach tez sobie poszli. W mgnieniu oka hol z zatloczonego i gwarnego stal sie pusty i cichy.
James Barr sie odwrocil.
Zobaczyl Meksykanina z tatuazami. Ten mial w reku noz, a za plecami dwunastu przyjaciol. Nozem byla raczka szczoteczki do. zebow owinieta tasma izolacyjna i opilowana na sztylet z koncem ostrym jak igla. Przyjaciele byli niskimi i przysadzistymi facetami, wszyscy z takimi samymi tatuazami i krotko ostrzyzonymi wlosami, wygolonymi w skomplikowane wzory.
– Czekajcie – powiedzial Barr.
Jednak Meksykanie nie czekali i osiem minut pozniej Barr byl w spiaczce. Znaleziono go wkrotce potem na podlodze. Ciezko pobitego, z licznymi ranami klutymi, peknieciem czaszki i licznymi krwiakami podtwardowkowymi. Pozniej mowiono w wiezieniu, ze sam sie o to prosil. Nie szanowal Latynosow. Jednak mowiono tez, ze nie poddal sie bez walki. Mowiono to z odcieniem podziwu. Meksykanie tez troche ucierpieli. Jednak nie tak bardzo jak James Barr. Przewieziono go karetka do miejskiego szpitala, pozszywano i zopero-wano, aby obnizyc cisnienie srodczaszkowe wywolane obrzekiem mozgu. Potem polozono go na zamknietym oddziale intensywnej opieki. Zapadl w spiaczke. Lekarze nie byli pewni, czy odzyska przytomnosc. Moze jutro. Moze za miesiac. Moze nigdy. Lekarze nie wiedzieli i nic ich to nie obchodzilo. Wszyscy byli rezydentami i mieszkali w tym miescie.
Dyrektor aresztu zadzwonil pozno w nocy i powiedzial o tym Emersonowi. Ten zadzwonil do Rodina. Potem Rodin zadzwonil z ta wiescia do Chapmana. A Chapman zadzwonil i powiedzial o tym Franklinowi.
– No i co teraz? – zapytal go Franklin.
– Nic – odparl Chapman. – Sprawa zostaje zawieszona. Nie mozna sadzic faceta w spiaczce.
– A jesli sie obudzi?
– Jezeli wyzdrowieje, to pewnie ja wznowia.
– A jesli nie?
– To nie. Nie mozna skazac warzywa.
– No i co teraz robimy?
– Nic – odparl Chapman. – I tak nie traktowalismy tego zbyt powaznie. Barr jest winny jak wszyscy diabli i niewiele mozna dla niego zrobic.
Franklin zadzwonil i zawiadomil Rosemary Barr, poniewaz nie byl pewien, czy ktokolwiek zada sobie ten trud. Przekonal sie, ze mial racje. Osobiscie przekazal jej te wiadomosc. Rosemary Barr nie okazala zadnych uczuc. Przyjela to bardzo spokojnie. Jakby tego wszystkiego bylo juz dla niej zbyt wiele.
– Chyba powinnam pojechac do szpitala – powiedziala.
– Jesli pani chce – rzekl Franklin.
– On jest niewinny, wie pan. To nie w porzadku.
– Widziala go pani wczoraj?
– Pyta pan, czy moge zapewnic mu alibi?
– Moze pani?
– Nie – odparla Rosemary Barr. – Nie moge. Nie wiem, gdzie byl wczoraj. Ani co robil.
– Czy bywal gdzies regularnie? W kinie, barze, tym podobnych miejscach?
– Raczej nie.
– Mial jakichs przyjaciol?
– Nie jestem pewna.
– Przyjaciolki?
– Zadnej od dlugiego czasu.
– Odwiedzal innych krewnych?
– Jestesmy tylko my dwoje. On i ja.
Franklin nic nie powiedzial. Zapadla dluga, niezreczna cisza.
– I co teraz bedzie? – spytala Rosemary Barr.
– Sam nie wiem.
– Czy znalazl pan te osobe, o ktorej wspomnial moj brat?
– Jacka Reachera? Nie, obawiam sie, ze nie. Ani sladu.
– Bedzie pan dalej szukal?
– Juz nic nie moge zrobic.
– W porzadku – powiedziala Rosemary Barr. – Zatem bedziemy musieli obejsc sie bez niego.
Jednak gdy tak rozmawiali przez telefon w sobotnia noc, Jack Reacher juz do nich jechal.
2
Reacher jechal do nich dzieki pewnej kobiecie. Spedzil piatkowy wieczor w South Beach, w Miami, w klubie tanecznym, z tancerka ze statku wycieczkowego. Statek byl norweski i dziewczyna tez pochodzila z Norwegii. Reacher domyslal sie, ze byla za wysoka do baletu, ale miala odpowiednie wymiary do wszystkiego innego. Poznali sie po poludniu na plazy. Reacher pracowal nad swoja opalenizna. Lepiej sie czul brazowy. Nie wiedzial, nad czym ona pracowala. Jednak poczul cien, ktory padl mu na twarz, a kiedy otworzyl oczy, zobaczyl, ze kobieta mu sie przyglada. A moze jego bliznom. Im bardziej brazowa mial skore, tym bardziej byly widoczne, biale, paskudne i oczywiste. Ona miala jasna karnacje i czarne bikini. Bardzo skape czarne bikini. Uznal ja za tancerke, zanim jeszcze mu to powiedziala. Miala te charakterystyczna postawe.