trzydniowej moglyby byc. Jednak nie na zupelnie nowej.
Pytania. Bylo wiele pytan, lecz jak zawsze nalezalo znalezc odpowiedz na podstawowe, kluczowe pytanie. Dlaczego ktos mialby uciekac sie do uzycia przemocy w obronie stuprocentowo pewnej sprawy? Pierwsze nasuwajace sie pytanie: czy ta sprawa naprawde jest stuprocentowo pewna? Odtworzyl w mys-
lach wydarzenia minionego dnia i uslyszal slowa Alexa Rodina: „Tak mocnych, jak to tylko mozliwe. Najlepszych, jakie kiedykolwiek widzialem”. Emerson powiedzial: „W najlepszym stylu, jaki widzialem”. A wygladajacy jak przedsiebiorca pogrzebowy Bellantonio rzekl: „Najlepsza dokumentacja miejsca zbrodni, jaka zdarzylo mi sie opracowac”. Oczywiscie, oni wszyscy mieli w tym wlasny zawodowy interes. Przemawiala przez nich duma. Jednak Reacher tez widzial wyniki pracy Bellantonia. I orzekl: „Sprawa jest murowana, stuprocentowa, jasna jak slonce”.
Czy byla?
Owszem, byla. Pewna jak smierc i podatki. Tak pewna, jak to tylko mozliwe.
Jednak nie takie bylo podstawowe pytanie.
Przeplukal koszule, mocno ja wyzal i rozwiesil na grzejniku w pokoju. Wlaczyl ogrzewanie i otworzyl okno. Na zewnatrz nie bylo ulicznego ruchu. Tylko cisza. Nie jak w Nowym Jorku. Jakby o dziewiatej wieczorem zwijali asfalt. Pojechalem do Indiany, ale byla zamknieta
Jakie bylo podstawowe pytanie?
Kaseta odsluchana przez Helen Rodin. Glos Jamesa Barra, niski, chrapliwy, sfrustrowany. Jego zadanie: „Sprowadzcie mi Jacka Reachera”.
Dlaczego tak powiedzial?
Kim byl Jack Reacher w oczach Jamesa Barra?
Podstawowe pytanie.
Najlepsza dokumentacja miejsca zbrodni, jaka zdarzylo mi sie opracowac.
Najlepsza, jaka widzialem.
Dlaczego zaplacil za parkowanie?
Bedzie pan mial otwarty umysl?
Sprowadzcie mi Jacka Reachera.
Jack Reacher spogladal na sufit. Piec minut. Dziesiec. Dwadziescia. Potem przetoczyl sie na bok i wyjal z tylnej kieszeni spodni serwetke. Obrocil sie na drugi bok i wybral numer.
Helen Rodin odpowiedziala po osmym dzwonku. Miala zaspany glos. Obudzil ja.
– Tu Reacher – powiedzial.
– Masz klopoty?
– Nie, ale mam kilka pytan. Czy Barr juz odzyskal przytomnosc?
– Nie, ale niewiele brakuje. Rosemary wrocila do szpitala. Zostawila mi wiadomosc.
– Jaka tu byla pogoda w zeszly piatek o piatej?
– Pogoda? W piatek? Raczej taka sobie. Pochmurna.
– Czy to normalne?
– Nie, raczej nie. Zazwyczaj jest sloneczna. Albo deszczowa. O tej porze roku zwykle jedno z dwojga. Czesciej jest slonecznie.
– Bylo cieplo czy zimno?
– Niezbyt zimno. Ale i nie goraco. Zdaje sie, ze normalnie.
– Co wlozylas na siebie, gdy szlas do pracy?
– Coz to, zadzwoniles poswintuszyc?
– Powiedz.
– To samo co dzis. Zakiet i spodnie.
– Bez plaszcza?
– Nie byl mi potrzebny.
– Masz samochod?
– Tak, mam samochod. Jednak do pracy jezdze autobusem.
– Jutro wez samochod. Spotkamy sie o osmej w twoim biurze.
– O co chodzi?
– Jutro-powiedzial. – O osmej. A teraz wracaj do lozka.
Rozlaczyl sie. Wstal z lozka i sprawdzil koszule. Byla ciepla i wilgotna. Do rana wyschnie. Mial nadzieje, ze sie nie zbiegnie.
5
Reacher zbudzil sie o szostej i wzial dlugi zimny prysznic, poniewaz w pokoju bylo goraco. Jednak koszula wyschla. Byla sztywna jak deska i wciaz na niego pasowala. Hotelowa restauracja nie przyjmowala zamowien do pokoi. Reacher poszedl zjesc sniadanie. Na ulicach bylo pelno ciezarowek rozwozacych zwir i tluczen oraz betoniarek zaspokajajacych nienasycony apetyt placow budow. Przemknal miedzy nimi i poszedl na poludnie, w kierunku rzeki. Przekroczyl granice dzielnic. Znalazl bar z typowym menu dla robotnikow. Wypil kawe i zjadl jajecznice. Siedzac przy oknie, patrzyl na ulice, szukajac kogos, kto bez celu wystawalby w bramie lub siedzial w zaparkowanym samochodzie. Poniewaz sledzono go poprzedniego wieczoru, mozna bylo logicznie zalozyc, ze teraz rowniez. Dlatego mial oczy otwarte. Jednak nikogo nie dostrzegl.
Potem poszedl First Street na polnoc. Slonce mial po prawej. Wykorzystujac witryny sklepowe jako lustra, sprawdzal ulice za plecami. Wielu ludzi podazalo w tym samym kierunku co on, ale nikt go nie sledzil. Odgadl, ze ten ktos bedzie czekal na niego na placu, chcac potwierdzic to, czego z pewnoscia sie domyslal: swiadek poszedl do biura adwokata
Fontanna wciaz byla czynna. Zbiornik napelnil sie juz prawie do polowy. Kwiaty i swiece nadal tam byly, rowno ustawione, starsze o kolejny dzien, troche bardziej wyblakle, troche bardziej zwiedniete. Pomyslal, ze beda tu jeszcze mniej wiecej tydzien.
Do ostatniego pogrzebu. Potem zostana usuniete, dyskretnie, w srodku nocy, i miasto zajmie sie czyms innym.
Przez chwile siedzial na postumencie NBC, plecami do budynku, jak facet czekajacy tu, poniewaz zbyt wczesnie sie zjawil. Tak tez bylo. Byla siodma czterdziesci piec. Inni ludzie tez znalezli sie w takiej sytuacji. Stali wokol, pojedynczo albo w dwu- lub trzyosobowych grupkach, dopalajac papierosy, czytajac poranne wiadomosci, gawedzac przed co-dzienna harowka. Reacher najpierw przyjrzal sie samotnym mezczyznom czytajacym gazety. To tradycyjna przykrywka sledzacego. Chociaz jego zdaniem obecnie ustepujaca pola nowej – wypedzonego na dwor palacza. Nowymi niewidzialnymi stali sie obecnie palacze stojacy przy drzwiach. Albo rozmawiajacy przez telefony. Mozesz tak sobie stac cale wieki z komorka przycisnieta do ucha i nikt nie zwroci na ciebie uwagi.
W koncu wybral goscia, ktory jednoczesnie palil i rozmawial przez telefon. Niski facet okolo szescdziesiatki. Moze starszy. Inwalida. Lekko przechylony na bok. Zapewne dawne obrazenia kregoslupa. Albo polamane zebra, ktore zle zrosly sie przed wieloma laty. Jakkolwiek bylo, nadawalo mu nieprzyjemny, awanturniczy wyglad. Nie byl typem czlowieka, ktory godzinami moze gadac o niczym. A jednak wlasnie to robil. Mial rzadkie siwe wlosy, niedawno ostrzyzone, ale nie wymodelowane. Jego dwurzedowy garnitur byl szyty przez drogiego krawca, ale nie w Stanach. Byl za krotki i za szeroki w ramionach, za gruby na taka pogode. Moze Polak. Albo Wegier. Na pewno z Europy Wschodniej. Twarz blada, oczy czarne. Ani razu nie spojrzal w kierunku Reachera.
Reacher spojrzal na zegarek. Siodma piecdziesiat piec. Zsunal sie z blyszczacego granitu i wszedl do wiezowca.