tygodnie przed ponad czternastoma laty.
– Znal cie jako detektywa. Faceta, ktory rozwiazal trudna sprawe.
– Sprawe, ktora uwazal za niemozliwa do rozwiazania. Patrzyl, jak doszedlem do rozwiazania. Mial miejsce w pierwszym rzedzie. Uwazal mnie za geniusza.
– Dlatego chcial, zebys tu przyjechal? Reacher skinal glowa.
– Wczorajszego wieczoru usilowalem zasluzyc na te opinie.
Przejechali przez rzeke dlugim zelaznym mostem. Slonce
mieli po lewej. Po prawej nabrzeze. Ponizej rzeka leniwie toczyla swe szare wody.
– Teraz jedz na zachod – powiedzial Reacher.
Skrecila w prawo i wjechala na dwukierunkowa lokalna droge. Wzdluz brzegu rzeki staly sklepiki z przyneta i budy sprzedajace dania z rozna, piwo oraz pokruszony lod.
– Przeciez ta sprawa juz zostala rozwiazana – powiedziala. – On o tym wie.
– Tylko polowicznie – rzekl Reacher. – Oto co wie.
– Polowicznie?
Reacher skinal glowa, chociaz nie mogla tego widziec.
– W tej sprawie kryje sie duzo wiecej, niz dostrzegl Emerson. Barr chcial, zeby ktos to zrozumial. Jednak jego pierwszy adwokat byl leniwy. Nie interesowalo go to. Dlatego Barr byl taki zniechecony.
– Co wiecej?
– Pokaze ci.
– Duzo wiecej?
– Tak sadze.
– Czemu wiec nie podal faktow, jakiekolwiek one sa?
– Poniewaz nie mogl. I poniewaz i tak nikt by mu nie uwierzyl.
– Dlaczego? Co sie tam stalo, do diabla?
Przed nimi pojawil sie wjazd na autostrade, tak jak Reacher oczekiwal.
– Pokaze ci – powtorzyl. – Jedz autostrada na polnoc.
Skierowala samochod na wjazd i wlaczyla sie do ruchu.
Sznur pojazdow ciagnal na polnoc. Osiemnastokolowe ciezarowki, naczepy, furgonetki, samochody osobowe. Autostrada przekraczala rzeke po betonowym moscie. Nabrzeze bylo widac na wschodzie, w oddali. Centrum miasta mieli przed soba, po prawej. Szosa wznosila sie lagodnie. Jechali dalej, a po obu stronach migaly dachy pierwszych budynkow przedmiescia.
– Badz gotowa skrecic w zjazd za biblioteka-powiedzial
Reacher.
Mial to byc skret w prawo. Tablica oznajmila to ze sporym wyprzedzeniem. Przerywana linia, oddzielajaca prawy pas od srodkowego, zmienila sie w ciagla. Potem ciagla przeszla w klin. Jadacy dalej pomkneli lewym pasem. Oni zjechali na prawy i pozostali na nim. Klin poszerzyl sie i wypelnil skrzyzowanymi pasami. Przed nimi byly zolte beczki. Mineli je i znalezli sie na zjezdzie wiodacym za biblioteke. Reacher obrocil sie na fotelu i spojrzal przez tylna szybe. Nikt za nimi nie jechal.
– Zwolnij – polecil.
Dwiescie jardow dalej zjazd zaczynal skrecac za gmach biblioteki, za wiezowiec z czarnego szkla. Szosa byla dostatecznie szeroka, zeby poprowadzic na niej dwa pasy. Jednak promien skretu sprawial, ze dwa szybko jadace obok siebie samochody moglyby miec problemy na zakrecie. Specjalisci z nadzoru ruchu drogowego chcieli tego uniknac. Wybrali inne rozwiazanie. Wyznaczyli tylko jeden pas ruchu. Nieco szerszy niz zwykle, z poprawka na niewlasciwa ocene szybkosci. Pas biegl od lewej do prawej, przecinajac zakret pod znacznie szerszym katem.
– Teraz jedz naprawde wolno – rzekl Reacher.
Samochod zwolnil. Przed nimi po lewej pojawil sie pol-ksiezycowaty ksztalt bialych, krzyzujacych sie linii. Tuz obok
nich po prawej zaczynal sie dlugi i cienki, bialy trojkat. Zwyczajne biale linie na asfalcie, wytyczajace bezpieczny kierunek mchu.
– Zatrzymaj sie – powiedzial Reacher. – Tutaj, po prawej.
– Tu nie wolno sie zatrzymywac – odparla Helen.
– Jakbys zlapala gume. Stan. Tutaj.
Zahamowala i skrecila, kierujac samochod na pasy ziemi niczyjej po prawej. Poczuli, jak opony podskakuja na tych grubych bialych liniach. Gwaltowne, rytmiczne wstrzasy. Rytm stal sie wolniejszy, gdy samochod zwolnil.
Zatrzymala woz.
– Cofnij troche – powiedzial Reacher.
Cofnela, jakby chciala zaparkowac przy betonowej balustradzie.
– A teraz jard do przodu. Podjechala jard.
– W porzadku.
Opuscil szybe. Po lewym pasie jechalo sie gladko i spokojnie, lecz pomalowana w pasy ziemia niczyja, na ktorej staneli, byla pokryta warstwa ziemi, smieci i rozmaitych resztek pozostawionych tu w ciagu lat przez przejezdzajace pojazdy. Puszki, butelki, polamane kolpaki, okruchy szkla z reflektorow i plastikowe drzazgi z potrzaskanych zderzakow. W oddali po lewej jadace dalej pojazdy z warkotem mknely po oddzielnym moscie. Panowal na nim spory ruch. Tutaj jednak czekali cala minute, zanim nastepny pojazd przejechal ta sama droga co oni. Samotny pick-up przejechal tak blisko nich, ze podmuch zakolysal samochodem. Potem na zjezdzie znow zrobilo sie cicho.
– Slaby ruch – zauwazyl Reacher.
– Nigdy nie jest duzy – odparla Helen. – Ten zjazd nie prowadzi w zadne uczeszczane miejsce. Kompletna strata pieniedzy. Oni chyba po prostu musza nieustannie cos budowac.
– Spojrz na dol – powiedzial Reacher.
Estakada byla wsparta na wysokich filarach. Szosa znajdowala sie okolo czterdziestu stop nad ziemia. Balustrada miala trzy stopy wysokosci. Dalej, przed nimi i po prawej, byly gorne pietra budynku biblioteki. Miala ozdobny gzyms z rzezbionego
wapienia i pokryty dachowkami dach. Ten byl niemal na wyciagniecie reki.
– Co? – zapytala Helen.
Reacher wskazal kciukiem, a potem odchylil sie, zeby mogla sie przyjrzec. Po prawej mieli widok na caly plac, przy czym waskie przejscie miedzy brzegiem zbiornika fontanny a murkiem znajdowalo sie dokladnie naprzeciw nich. A za nim, idealnie na wprost, byly drzwi wydzialu komunikacji.
– James Barr byl strzelcem wyborowym – powiedzial Reacher. – Nie najlepszym, nie najgorszym, ale byl jednym z naszych i szkolil sie ponad piec lat. Takie szkolenie ma pewien cel. Z ludzi, ktorzy niekoniecznie sa sprytni, robi bardzo sprytnych, wbijajac im do glow pewne reguly. Az zaczna ich przestrzegac zupelnie odruchowo.
– Nie rozumiem.
– To jest miejsce, z ktorego strzelalby snajper. Tutaj, z autostrady. Poniewaz stad widzialby swoje cele idace w jego kierunku. Szeregiem, w waskim przejsciu. Wycelowalby w jeden poruszajacy sie cel i nic wiecej nie musialby robic. Cele weszlyby w pole ostrzalu, jeden po drugim. Strzelac z boku jest znacznie trudniej. Cele przesuwaja sie stosunkowo szybko, trzeba odlozyc poprawke i przesuwac lufe po kazdym strzale.
– Ale on nie strzelal stad.
– Wlasnie o to mi chodzi. Powinien, ale nie zrobil tego.
– A zatem?
– Mial minivana. Powinien zaparkowac go w tym miejscu, gdzie teraz stoimy. Dokladnie tutaj. Powinien przejsc na tyl wozu i otworzyc przesuwane drzwi. Powinien strzelac z wnetrza samochodu, Helen. Jego woz mial przyciemnione szyby. Z mijajacych go samochodow nikt niczego by nie zauwazyl. Powinien oddac szesc strzalow, do znacznie latwiejszych celow, a wtedy szesc lusek pozostaloby w samochodzie. Potem zamknalby drzwi, wrocil