smagnal go wiatr, przyciskajac koszule do piersi i tarmoszac nogawki. Pod nim zjazd z autostrady zawijal sie za budynek biblioteki i wiezowiec, aby potem pobiec na wschod. W oddali skryta we mgle autostrada stanowa podazala na polnoc i napotykala rozjazd w ksztalcie koniczynki. Od tej odchodzila dluga i prosta droga, prowadzaca w kierunku wiezowca. Zapamietal ja, poniewaz wlasnie ta droga byla mu potrzebna.
Zjechal na parter i wyszedl z budynku. Na poziomie ulicy bylo cieplo i bezwietrznie. Udal sie na polnoc i na zachod, tak wiec ominal sportowy bar. Droge, ktora widzial z dachu, napotkal nieco na poludnie od niego. Byla prosta i szeroka. Czteropasmowa. Blizej srodmiescia pojawialy sie przy niej nedzne sklepiki. Byl sklep z bronia, z gruba siatka w oknach. Salon fryzjerski z napisem: Kazda fryzura 7 $
motel stojacy na parceli, ktora kiedys zapewne znajdowala sie na skraju miasta. Za nie oznakowanym skrzyzowaniem sklepy stawaly sie okazalsze, a budynki nowsze. To nowe centrum handlowe. Brakowalo zabudowan, ktore trzeba by burzyc. Niegdys ziemia niczyja, teraz rozchwytywana.
Szedl dalej i po przejsciu nastepnej mili minal zajazd z barem szybkiej obslugi. Potem sklep z oponami. Cztery nowe radialne za 99 $!
Jestes dziwka?
Skadze! Pracuje w sklepie z czesciami samochodowymi.
Nie w jednym ze sklepow z czesciami samochodowymi. W sklepie. Moze jedynym w miescie, a przynajmniej glownym. Najwiekszym. Ktory w kazdym miescie mozna znalezc w tym samym ciagu handlowym co sklady opon, salony samochodowe i sklepy z olejami silnikowymi. I w kazdym miescie ten ciag zaczyna sie zaraz po zjezdzie z autostrady. Miasta sa rozne, ale takze do siebie podobne.
Przez dziesiec minut szedl wzdluz ogrodzenia przedstawicielstwa Forda, gdzie prawie tysiac nowych pick- upow stalo rzedem obok siebie, przednimi kolami na podwyzszeniu. Za nimi wznosil sie wielki nadmuchany goryl, przytrzymywany stalowymi linami. Do lin byly umocowane blaszane proporczyki. Za nowymi samochodami staly stare. Z wymiany, odgadl Reacher, czekajace na nowych wlascicieli. Za parkingiem uzywanych wozow znajdowala sie droga ewakuacyjna.
A potem sklep z czesciami samochodowymi.
Budynek byl dlugi i niski, ladny i zadbany, z pewnoscia wziety w ajencje. Nowy asfalt na parkingu, reklamy w oknach. Tanie filtry olejowe, tani plyn do chlodnic, gwarantowane czesci do hamulcow, superwydajne akumulatory. Parking byl w jednej czwartej zapelniony. Staly tam poobijane hondy z szerokimi rurami wydechowymi, niebieskimi reflektorami i chromowanymi felgami. Sfatygowane pick-upy z polamanymi resorami.
Znuzone sedany, majace na licznikach ponad dwiescie tysiecy mil. Na samym koncu parkingu staly obok siebie dwa samochody. Wlasnosc personelu, domyslil sie Reacher. Nie mogli parkowac na najlepszych miejscach od frontu, ale chcieli je widziec z okien. Jednym byl czterocylindrowy chevrolet, a drugim mala toyota. Chevrolet mial na fartuchach chromowane sylwetki lezacych kobiet, tak wiec do rudej nalezala toyota. A przynajmniej tak przypuszczal Reacher.
Wszedl do budynku. W srodku bylo bardzo chlodno i unosil sie silny zapach chemikaliow. Okolo pol tuzina interesantow przechadzalo sie, ogladajac towar. Przy wejsciu staly stojaki pelne szklanych i chromowanych przedmiotow. Akcesoria do pielegnacji, domyslil sie Reacher. Z tylu byly polki z czerwonymi kartonami. Tarcze hamulcowe, okladziny, weze do chlodnic i tym podobne. Czesci. Nigdy nie wymienial niczego w samochodzie. W wojsku robili to za niego inni, a od zakonczenia sluzby nie mial wlasnego samochodu.
Miedzy blichtrem a proza automobilizmu znajdowala sie zagroda zrobiona z czterech kontuarow. Tam byly kasy, komputery oraz grube instrukcje obslugi. Przy jednym komputerze stal wysoki, mniej wiecej dwudziestoletni chlopiec. Reacher nigdy przedtem go nie widzial. Nie byl jednym z tych, ktorych poturbowal poprzedniego wieczoru. Zwyczajny chlopak. Wygladalo na to, ze to on tu rzadzi. Nosil czerwony kombinezon. Uniform, domyslil sie Reacher. Noszony czesciowo z czysto praktycznych wzgledow, a czesciowo dlatego, ze byl podobny do stroju mechanikow na torze wyscigowym w Indianapolis. Cos jak symbol. Sugerujacy szybka pomoc we wszystkich mozliwych klopotach z samochodem. Reacher domyslil sie, ze chlopak jest tu kierownikiem, a nie ajentem. Z pewnoscia nie, jesli jezdzi do pracy czterocylindrowym chevroletem. Na kombinezonie na lewej piersi mial wyhaftowane imie Gary. Z bliska wygladal ponuro i nieprzyjaznie.
– Musze porozmawiac z Sandy – powiedzial do niego Reacher. – Ta ruda.
– Jest na zapleczu – poinformowal go facet o imieniu Gary.
– Mam tam pojsc czy przyprowadzi ja pan?
– A o co chodzi?
– Sprawa osobista.
– Ona pracuje.
– Mam do niej kilka pytan.
– Pan nie jest policjantem.
– Reprezentuje kancelarie prawna.
– Musze zobaczyc panskie dokumenty.
– Nie, Gary, nie musisz. Musisz sprowadzic mi Sandy.
– Nie moge. Brak mi dzis rak do pracy.
– Mozesz po nia zadzwonic. Albo poslac sygnal na pager.
Chlopak o imieniu Gary stal w bezruchu. Reacher wzruszyl
ramionami, minal kontuar i skierowal sie do drzwi z napisem Wstep wzbroniony
Zobaczyl biuro, male, najwyzej dziesiec na dziesiec, zdominowane przez biurko z bialego laminatu ze sladami tlustych palcow. Sandy siedziala przy nim w czerwonym kombinezonie. Wygladala w nim znacznie lepiej niz Gary. Kombinezon byl sciagniety w talii paskiem, a ekler pod szyja rozpiety. Jej imie, wyhaftowane na lewej piersi, uwydatnialo sie o wiele bardziej niz Gary'ego. Reacher pomyslal, ze jako ajent postawilby Sandy za kontuarem, a Gary'ego zamknal w tej klitce.
– Znowu sie spotykamy – rzekl.
Nic nie powiedziala. Tylko patrzyla na niego. Sprawdzala zamowienia. Jedna kupka papierow lezala po jej lewej rece, a druga po prawej. Wydawala sie mniejsza, niz ja zapamietal, cichsza, mniej energiczna, nudniejsza. Oklapnieta.
– Musimy porozmawiac – rzekl. – Prawda?
– Bardzo mi przykro z powodu tego, co sie stalo – powiedziala.
– Nie przepraszaj. Nie obrazilem sie. Chce tylko wiedziec,
jak do tego doszlo.
– Sama nie wiem.
– Wiesz, Sandy. Bylas tam.
Nie odpowiedziala. Tylko polozyla zamowienie na kupce po prawej i wyrownala ja palcami.
– Kto was naslal? – spytal Reacher.
– Nie wiem.
– Musisz wiedziec, kto ci powiedzial, co masz robic.
– Jeb – odparla. – Jeb Oliver – wyjasnila. – Pracuje tu. Czasem gdzies chodzimy.
– Jest tu dzisiaj?
– Nie, nie przyszedl.
Reacher kiwnal glowa. Gary powiedzial: „Brak mi dzis rak do pracy”.
– Widzialas go wczoraj wieczorem? Pozniej?
– Nie, ucieklam stamtad.