– Gdzie on mieszka?
– Nie wiem. Gdzies ze swoja matka. Nie znam go az tak dobrze.
– Co ci powiedzial?
– Ze moge mu pomoc w czyms, co musi zrobic.
– Pomyslalas, ze to bedzie dobra zabawa?
– W poniedzialkowy wieczor w tym miescie kazda zabawa jest dobra. Nawet sluchanie trzeszczenia desek w stodole.
– Ile ci zaplacil? Sandy milczala.
– Czegos takiego nie robi sie za darmo – ciagnal Reacher.
– Sto dolarow – powiedziala.
– A tamci czterej, ile dostali?
– Tyle samo.
– Kim oni byli?
– Jego kumplami.
– Kto to wymyslil? Ten numer z bracmi?
– To byl pomysl Jeba. Miales zaczac mnie obmacywac. Nie wyszlo.
– Niezle improwizowalas.
Usmiechnela sie slabo, jakby byl to jeden z jej nielicznych zyciowych sukcesow.
– Skad wiedzieliscie, gdzie mnie znalezc? – spytal Reacher.
– Krazylismy po miescie furgonetka Jeba. W kolko. Czekalismy w pogotowiu. Potem dostal wiadomosc na komorke.
– Kto zadzwonil?
– Nie wiem.
– Czy jego kumple wiedza?
– Nie sadze. Jeb lubi miec swoje tajemnice.
– Zechcesz pozyczyc mi swoj samochod?
– Moj samochod?
– Musze odszukac Jeba.
– Nie wiem, gdzie on mieszka.
– To mozesz zostawic mnie. Jednak potrzebny mi woz.
– Sama nie wiem.
– Jestem dosc dorosly, zeby robic rozne rzeczy. I w niektorych jestem naprawde dobry.
Znow usmiechnela sie krzywo, bo zacytowal jej wypowiedz z poprzedniego wieczoru. Odwrocila glowe, a potem znow na niego spojrzala, zawstydzona, ale zaciekawiona.
– Jak wypadlam? – spytala. – No wiesz, wczoraj, jak odstawialam ten numer.
– Doskonale – odparl. – Bylem zamyslony, inaczej w mgnieniu oka przestalbym ogladac mecz.
– Na jak dlugo potrzebny ci samochod?
– Czy to duze miasto?
– Niezbyt.
– No to na niezbyt dlugo.
– Co to za interes?
– Dostalas sto dolcow. Tamci czterej tez. To razem piecset. Domyslam sie, ze Jeb zostawil drugie piec sobie. Zatem ktos zaplacil mu tysiac dolcow, zeby poslac mnie do szpitala. To dosc duzy interes. Przynajmniej dla mnie.
– Teraz zaluje, ze sie w to wplatalam.
– Wszystko dobrze sie skonczylo.
– Bede miala klopoty?
– To zalezy – odparl Reacher. – Mozemy zawrzec urno-
we. Pozyczysz mi samochod, a ja zapomne, ze cie kiedykolwiek widzialem.
– Obiecujesz?
– Nic sie nie stalo, wiec nie ma sprawy – rzekl Reacher.
Pochylila sie i podniosla z podlogi torebke. Poszperala w niej i znalazla kluczyki.
– To toyota – poinformowala go.
– Wiem – odparl Reacher. – Na samym koncu, obok chevroleta Gary'ego.
– Skad wiesz?
– Intuicja – rzekl.
Wzial kluczyki, zamknal drzwi z drugiej strony i ruszyl z powrotem w kierunku kontuarow. Gary wlasnie kasowal naleznosc za jakis towar. Reacher zaczekal w kolejce. Po dwoch minutach znalazl sie przy kasie.
– Potrzebny mi adres Jeba Olivera – powiedzial.
– Po co?
– Musze z nim porozmawiac.
– Chce zobaczyc jakis dokument.
– Pracownicy tego sklepu brali udzial w przestepczej zmowie. Na twoim miejscu wolalbym wiedziec o tym jak najmniej.
– Chce zobaczyc jakis dokument.
– A moze wnetrze ambulansu? Zaraz je zobaczysz, Gary, jesli nie podasz mi adresu Jeba Olivera.
Chlopak zawahal sie. Zerknal na kolejke za plecami Reachera. Najwidoczniej doszedl do wniosku, ze lepiej na oczach tylu ludzi nie wdawac sie w bojke, ktorej nie zdola wygrac. Otworzyl szuflade, wyjal akta i przepisal adres na kartke papieru wydarta z notatnika ze znakiem firmowym producenta filtrow olejowych.
– Na polnocy – powiedzial. – Okolo pieciu mil stad.
– Dziekuje – odparl Reacher i wzial karteczke.
Toyota rudzielca zapalila przy pierwszym obrocie kluczyka. Reacher zostawil silnik na jalowym biegu, obejrzal tylne sie-
dzenie i popawil lusterko. Zapial pas i przymocowal kartke do tablicy rozdzielczej. Teraz nie widzial szybkosciomierza, ale niezbyt ciekawily go informacje, jakie ten mogl mu dostarczyc. Interesowalo go tylko to, ile benzyny jest w zbiorniku, a wygladalo na to, ze wiecej niz dosyc, aby przejechac piec mil tam i piec z powrotem.
Adres sugerowal, ze Jeb 0liver mieszkal w wolno stojacym domu na peryferiach. Latwiej znalezc takie numery niz ulice majaca nazwe, na przyklad Elm Street lub Maple Street. Reacher wiedzial z doswiadczenia, ze niektore miasta maja wiecej ulic o nazwach drzew niz samych drzew.
Wyjechal z parkingu i ruszyl na polnoc, do rozjazdu w ksztalcie koniczynki. Tam zobaczyl typowy las znakow. Wypatrzyl ulice o podanym numerze. Skrecala pod ostrym katem, najpierw w prawo, a potem w lewo. Na wschod, a potem na polnoc. Silnik samochodu cicho mruczal. Woz byl troche za wysoki przy tym rozstawie kol i przez to troche niestabilny na zakretach, ale sie nie przewracal. Maly silnik ciezko pracowal. Wnetrze pachnialo perfumami.
Odcinek ulicy biegnacy ze wschodu na zachod pokrywal sie z jakas wieksza droga trzeciej kategorii. Jednak po skrecie na polnoc szosa sie zwezala, a jej pobocza staly sie nierowne. Po obu stronach ciagnely sie pola uprawne. Jakies rosliny ozime posadzono na nich w olbrzymich kregach. Ramiona spryskiwaczy poruszaly sie leniwie. Naroza pol, gdzie nie padaly krople wody, byly nieuprawiane i kamieniste. W wyniku takiego nawadniania tracono ponad dwadziescia procent arealu z kazdego akra, ale Reacher doszedl do wniosku, ze moze to byc rozsadne w takich