– Co jest w kroplowce? – zapytal Barr.

Reacher zmruzyl oczy w slonecznym blasku i przeczytal napis na woreczkach z plynami infuzyjnymi.

– Antybiotyki – powiedzial.

– Nie srodek przeciwbolowy?

– Nie.

– Pewnie uwazaja, ze na zaden nie zasluguje. Znamy sie dlugo, prawda? – rzekl Barr. – Ty i ja?

– Niezupelnie.

– To nie oznacza, ze jestesmy przyjaciolmi.

– Dobrze to ujales.

– A jednak cos nas laczy. Reacher milczal.

– Czyz nie? – naciskal Barr.

– W pewnym sensie – przyznal Reacher.

– Zrobilbys cos dla mnie? – zapytal Barr. – Wyswiadcz mi przysluge.

– Jaka?

– Wyciagnij igle z mojej reki.

– Po co?

– Zebym dostal zakazenia i umarl.

– Nie – odparl Reacher.

– Dlaczego nie?

– Jeszcze nie czas – powiedzial Reacher.

Wstal, odstawil krzeslo pod sciane i wyszedl z pokoju. Przeszedl przez kontrole i sluze powietrzna, po czym zjechal winda i wyszedl na ulice. Samochodu Helen Rodin nie bylo na parkingu. Juz odjechala. Nie czekala na niego. Przygotowal sie na dlugi marsz do srodmiescia.

***

Minal place budowy i najpierw skierowal sie do biblioteki. Pomimo poznego popoludnia jeszcze byla czynna. Smutna kobieta za biurkiem powiedziala mu, gdzie znalezc archiwalne numery gazet. Zaczal od zeszlotygodniowych numerow tej samej gazety z Indianapolis, ktora czytal w autobusie. Zignorowal niedzielne, sobotnie i piatkowe wydania. Zaczal od

czwartku, srody i wtorku. W drugiej z przegladanych gazet znalazl to, czego szukal. Chicago Cubs grali ligowy mecz w St Louis we wtorek. Mecz mial dokladnie taki przebieg, jaki podal Barr. Koniec dziewiatej, dojscie do pierwszej bazy, wypuszczenie, szczur do drugiej, pilka na aucie i wykluczenie. Szczegoly byly w srodowym rannym wydaniu. Wygrana przez wykluczenie. Okolo dziesiatej wieczorem we wtorek. Barr slyszal krzyki podnieconych komentatorow szescdziesiat siedem godzin przedtem, nim otworzyl ogien.

***

Potem Reacher wrocil ta sama droga az na posterunek policji. Cztery przecznice na zachod, jedna na poludnie. Nie przejmowal sie tym, czy kogos zastanie. Posterunek sprawial wrazenie czynnego dwadziescia cztery godziny na dobe, siedem dni w tygodniu. Podszedl prosto do biurka oficera dyzurnego i powolal sie na prawo do ponownego obejrzenia dowodow. Dyzurny zadzwonil do Emersona, a potem wskazal Reacherowi droge do wystawy Bellantonia.

Ten spotkal sie z Reacherem na parkingu i otworzyl drzwi. Niewiele sie tam zmienilo, ale Reacher zauwazyl kilka zmian. Nowe kartki w plastikowych koszulkach, przypiete pod i nad starymi na korkowych tablicach, niczym stopki z dodatkowymi wyjasnieniami.

– Uaktualnienia? – zapytal.

– Zawsze – odparl Bellantonio. – Nieustannie czuwamy.

– Co nowego?

– Zwierzecy DNA – powiedzial Bellantonio. – Identyczny z sierscia psa Barra, znaleziona na miejscu zbrodni.

– Gdzie ten pies?

– Uspiony.

– To okrutne.

– To jest okrutne?

– Ten cholerny pies nic zlego nie zrobil.

Na to Bellantonio nic nie powiedzial.

– Co jeszcze? – zapytal Reacher.

– Kolejne wyniki badan wlokien i balistycznych. Mamy

juz wiecej, niz nam potrzeba. Amunicja Lake City jest stosunkowo rzadka i udalo nam sie ustalic, ze Barr kupil ja niecaly rok temu. W Kentucky.

– Cwiczyl tam na strzelnicy. Bellantonio skinal glowa.

– To rowniez ustalilismy.

– Jeszcze cos?

– Ten styropianowy slupek jest wlasnoscia wydzialu architektury miasta. Nie wiemy, jak ani kiedy go zabrano.

– Jeszcze cos?

– Mysle, ze to chyba wszystko.

– A co z negatywami?

– Jakimi negatywami?

– Przekazuje mi pan same dobre wiesci. Co z pytaniami bez odpowiedzi?

– Nie sadze, zeby takie byly.

– Jest pan tego pewien?

– W stu procentach.

Reacher jeszcze raz uwaznie przyjrzal sie korkowym tablicom.

– Grywa pan w pokera? – zapytal.

– Nie.

– Slusznie. Nie umie pan klamac.

Bellantonio nie odpowiedzial.

– Powinniscie zaczac sie martwic – rzekl Reacher. – Jesli sie wywinie, poda was do sadu o odszkodowanie za psa.

– Nie wywinie sie – powiedzial Bellantonio.

– Nie – zgodzil sie Reacher. – Raczej sie nie wywinie.

***

Emerson czekal przed drzwiami Bellantonia. W marynarce, bez krawata. Z frustracja w oczach, typowa dla policjantow uwiklanych w prawnicze kruczki.

– Rozmawial pan z nim? – zapytal. – W szpitalu?

– Nic nie pamieta, poczynajac od wtorkowego wieczoru – odparl Reacher. – Czeka was sadowa przepychanka.

– Straszne.

– Powinniscie bardziej dbac o bezpieczenstwo w aresztach.

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату