– Wcale tak nie uwazam – zapewnila Helen. – Naprawde. Ani przez chwile. Nie teraz, kiedy go poznalam. Jednak kimkolwiek jest ten czlowiek, pani lub Mike mogliscie go znac, slyszec o nim albo widziec, jak tu przychodzil.
– Barr nie mial zadnych przyjaciol – rzekl Mike.
– Nikogo?
– Przynajmniej o zadnych mi nie mowil. Mieszkal z siostra, dopoki sie nie wyprowadzila. Sadze, ze to mu wystarczalo.
– Czy mowi panu cos imie Charlie? Mike tylko pokrecil glowa.
– Co robil pan Barr, kiedy mial prace?
– Nie wiem – powiedzial Mike. – Od lat nie pracowal.
– Ja widywalam tam jakiegos czlowieka – wtracila Tammy.
– Kiedy?
– Od czasu do czasu. Sporadycznie. Przychodzil i odchodzil. O roznych porach dnia i nocy, jak dobry przyjaciel.
– Jak dlugo to trwalo?
– Od kiedy sie tu przeprowadzilismy. Spedzam w domu wiecej czasu niz Mike. Dlatego wiecej widze.
– A kiedy ostatni raz widziala pani tego czlowieka?
– Chyba w zeszlym tygodniu. Pare razy.
– W piatek?
– Nie, wczesniej. Moze we wtorek lub w srode.
– Jak wyglada?
– Jest niski. Ma smieszne wlosy. Czarne jak swinska
szczecina.
Charlie, pomyslala Helen.
Eileen Hutton przeszla trzy przecznice na poludnie od Marriotta i zjawila sie w sadzie dokladnie za minute czwarta. Sekretarka Alexa Rodina zeszla, zeby odprowadzic ja na drugie pietro. Zeznania skladano w duzej sali konferencyjnej, poniewaz wiekszosc swiadkow przyprowadzila wlasnych adwokatow i stenografow sadowych. Jednak Hutton byla sama. Usiadla sama po jednej stronie dlugiego stolu i usmiechnela sie, gdy ustawiono przed nia mikrofon i wycelowano w twarz kamere wideo. Potem wszedl Rodin i przedstawil sie jej. Przyprowadzil maly zespol. Asystenta, sekretarke i stenotypistke z maszyna do stenografowania.
– Zechce pani podac swoje nazwisko i stopien? – poprosil.
– Eileen Ann Hutton. General brygady, sekcja JAG, armia Stanow Zjednoczonych.
– Mam nadzieje, ze to nie potrwa dlugo – powiedzial Rodin.
– Nie potrwa – zapewnila go Hutton.
I nie trwalo. Rodin zeglowal po nieznanych sobie wodach. Poruszal sie po omacku. Mogl tylko macac na oslep i miec nadzieje, ze na cos trafi. Po pierwszych szesciu pytaniach zrozumial, ze nigdy mu sie to nie uda.
– Jak by pani scharakteryzowala wojskowa sluzbe Jamesa Barra? – zapytal.
– Przykladna, lecz nienadzwyczajna.
– Czy mial kiedys jakies klopoty? – zapytal.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Czy popelnil kiedys jakies przestepstwo?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– A slyszala pani o ostatnich wydarzeniach w tym miescie?
– Tak.
– Czy w przeszlosci Jamesa Barra jest cos, co mogloby rzucic swiatlo na jego ewentualny udzial w tych wydarzeniach?
– Nic nie wiem na ten temat.
– Czy istnieje jakis powod, aby Pentagon byl bardziej
zainteresowany Jamesem Barrem niz przecietnym weteranem? – zapytal w koncu.
– Nic mi o tym nie wiadomo – powiedziala Hutton. W tym momencie Alex Rodin sie poddal.
– W porzadku – powiedzial. – Dziekuje, general Hutton.
Helen Rodin przeszla trzydziesci jardow i przez chwile stala przed domem Jamesa Barra. Wejscie zagradzala policyjna tasma, a rozbite drzwi zabito dykta. Dom wygladal ponuro i pusto. Nie bylo tu nic do ogladania. Przez komorke wezwala taksowke i kazala sie zawiezc do szpitala. Dojechala tam po czwartej po poludniu i slonce juz zachodzilo. Zapalilo budynek z bialego betonu pastelowymi odcieniami oranzu i rozu.
Wjechala na piate pietro, wpisala sie do ksiazki departamentu wieziennictwa, znalazla zmeczonego trzydziestoletniego lekarza i zapytala o stan zdrowia Jamesa Barra. Lekarz nie potrafil udzielic konkretnej odpowiedzi. Niezbyt interesowal go stan Jamesa Barra. To bylo oczywiste. Helen wyminela lekarza i otworzyla drzwi pokoju Barra.
Barr byl przytomny i wciaz przykuty do lozka. Jego glowa nadal tkwila w uchwycie. Mial otwarte oczy i wpatrywal sie w sufit. Oddychal cicho i powoli, a urzadzenie monitorujace prace serca popiskiwalo co niecala sekunde. Rece troche mu drzaly i kajdanki pobrzekiwaly o rame lozka. Ciche, monotonne, metaliczne dzwieki.
– Kto tu jest? – zapytal.
Helen podeszla blizej i pochylila sie, zeby mogl ja zobaczyc.
– Masz tu dobra opieke?
– Na nic sie nie skarze – powiedzial.
– Opowiedz mi o twoim przyjacielu, Charliem.
– On tu jest?
– Nie, nie ma go tu.
– A Mike byl?
– Nie sadze, zeby wpuszczali tu odwiedzajacych. Tylko
prawnikow i rodziny.
Barr nic nie powiedzial.
– To twoi jedyni przyjaciele? – zapytala Helen. – Mike i Charlie?
– Chyba tak – odparl Barr. – Mike to wlasciwie tylko sasiad.
– A Jeb Oliver?
– Kto?
– Pracuje w sklepie z czesciami samochodowymi.
– Nie znam go.
– Jestes pewien?
Barr poruszyl oczami i wydal usta, jak czlowiek szukajacy czegos w pamieci, probujacy pomoc, rozpaczliwie potrzebujacy aprobaty.
– Przykro mi. Nigdy o nim nie slyszalem.
– Bierzesz narkotyki?
– Nie – odparl Barr. – Nigdy. Tego bym nie zrobil. – Milczal chwile. – Wlasciwie to w ogole niewiele robie. Po prostu zyje. Wlasnie dlatego to wszystko nie ma dla mnie sensu. Zylem spokojnie przez czternascie lat. Dlaczego mialbym to wszystko przekreslic?