– Wcale tak nie uwazam – zapewnila Helen. – Naprawde. Ani przez chwile. Nie teraz, kiedy go poznalam. Jednak kimkolwiek jest ten czlowiek, pani lub Mike mogliscie go znac, slyszec o nim albo widziec, jak tu przychodzil.

– Barr nie mial zadnych przyjaciol – rzekl Mike.

– Nikogo?

– Przynajmniej o zadnych mi nie mowil. Mieszkal z siostra, dopoki sie nie wyprowadzila. Sadze, ze to mu wystarczalo.

– Czy mowi panu cos imie Charlie? Mike tylko pokrecil glowa.

– Co robil pan Barr, kiedy mial prace?

– Nie wiem – powiedzial Mike. – Od lat nie pracowal.

– Ja widywalam tam jakiegos czlowieka – wtracila Tammy.

– Kiedy?

– Od czasu do czasu. Sporadycznie. Przychodzil i odchodzil. O roznych porach dnia i nocy, jak dobry przyjaciel.

– Jak dlugo to trwalo?

– Od kiedy sie tu przeprowadzilismy. Spedzam w domu wiecej czasu niz Mike. Dlatego wiecej widze.

– A kiedy ostatni raz widziala pani tego czlowieka?

– Chyba w zeszlym tygodniu. Pare razy.

– W piatek?

– Nie, wczesniej. Moze we wtorek lub w srode.

– Jak wyglada?

– Jest niski. Ma smieszne wlosy. Czarne jak swinska

szczecina.

Charlie, pomyslala Helen.

***

Eileen Hutton przeszla trzy przecznice na poludnie od Marriotta i zjawila sie w sadzie dokladnie za minute czwarta. Sekretarka Alexa Rodina zeszla, zeby odprowadzic ja na drugie pietro. Zeznania skladano w duzej sali konferencyjnej, poniewaz wiekszosc swiadkow przyprowadzila wlasnych adwokatow i stenografow sadowych. Jednak Hutton byla sama. Usiadla sama po jednej stronie dlugiego stolu i usmiechnela sie, gdy ustawiono przed nia mikrofon i wycelowano w twarz kamere wideo. Potem wszedl Rodin i przedstawil sie jej. Przyprowadzil maly zespol. Asystenta, sekretarke i stenotypistke z maszyna do stenografowania.

– Zechce pani podac swoje nazwisko i stopien? – poprosil.

– Eileen Ann Hutton. General brygady, sekcja JAG, armia Stanow Zjednoczonych.

– Mam nadzieje, ze to nie potrwa dlugo – powiedzial Rodin.

– Nie potrwa – zapewnila go Hutton.

I nie trwalo. Rodin zeglowal po nieznanych sobie wodach. Poruszal sie po omacku. Mogl tylko macac na oslep i miec nadzieje, ze na cos trafi. Po pierwszych szesciu pytaniach zrozumial, ze nigdy mu sie to nie uda.

– Jak by pani scharakteryzowala wojskowa sluzbe Jamesa Barra? – zapytal.

– Przykladna, lecz nienadzwyczajna.

– Czy mial kiedys jakies klopoty? – zapytal.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Czy popelnil kiedys jakies przestepstwo?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– A slyszala pani o ostatnich wydarzeniach w tym miescie?

– Tak.

– Czy w przeszlosci Jamesa Barra jest cos, co mogloby rzucic swiatlo na jego ewentualny udzial w tych wydarzeniach?

– Nic nie wiem na ten temat.

– Czy istnieje jakis powod, aby Pentagon byl bardziej

zainteresowany Jamesem Barrem niz przecietnym weteranem? – zapytal w koncu.

– Nic mi o tym nie wiadomo – powiedziala Hutton. W tym momencie Alex Rodin sie poddal.

– W porzadku – powiedzial. – Dziekuje, general Hutton.

***

Helen Rodin przeszla trzydziesci jardow i przez chwile stala przed domem Jamesa Barra. Wejscie zagradzala policyjna tasma, a rozbite drzwi zabito dykta. Dom wygladal ponuro i pusto. Nie bylo tu nic do ogladania. Przez komorke wezwala taksowke i kazala sie zawiezc do szpitala. Dojechala tam po czwartej po poludniu i slonce juz zachodzilo. Zapalilo budynek z bialego betonu pastelowymi odcieniami oranzu i rozu.

Wjechala na piate pietro, wpisala sie do ksiazki departamentu wieziennictwa, znalazla zmeczonego trzydziestoletniego lekarza i zapytala o stan zdrowia Jamesa Barra. Lekarz nie potrafil udzielic konkretnej odpowiedzi. Niezbyt interesowal go stan Jamesa Barra. To bylo oczywiste. Helen wyminela lekarza i otworzyla drzwi pokoju Barra.

Barr byl przytomny i wciaz przykuty do lozka. Jego glowa nadal tkwila w uchwycie. Mial otwarte oczy i wpatrywal sie w sufit. Oddychal cicho i powoli, a urzadzenie monitorujace prace serca popiskiwalo co niecala sekunde. Rece troche mu drzaly i kajdanki pobrzekiwaly o rame lozka. Ciche, monotonne, metaliczne dzwieki.

– Kto tu jest? – zapytal.

Helen podeszla blizej i pochylila sie, zeby mogl ja zobaczyc.

– Masz tu dobra opieke?

– Na nic sie nie skarze – powiedzial.

– Opowiedz mi o twoim przyjacielu, Charliem.

– On tu jest?

– Nie, nie ma go tu.

– A Mike byl?

– Nie sadze, zeby wpuszczali tu odwiedzajacych. Tylko

prawnikow i rodziny.

Barr nic nie powiedzial.

– To twoi jedyni przyjaciele? – zapytala Helen. – Mike i Charlie?

– Chyba tak – odparl Barr. – Mike to wlasciwie tylko sasiad.

– A Jeb Oliver?

– Kto?

– Pracuje w sklepie z czesciami samochodowymi.

– Nie znam go.

– Jestes pewien?

Barr poruszyl oczami i wydal usta, jak czlowiek szukajacy czegos w pamieci, probujacy pomoc, rozpaczliwie potrzebujacy aprobaty.

– Przykro mi. Nigdy o nim nie slyszalem.

– Bierzesz narkotyki?

– Nie – odparl Barr. – Nigdy. Tego bym nie zrobil. – Milczal chwile. – Wlasciwie to w ogole niewiele robie. Po prostu zyje. Wlasnie dlatego to wszystko nie ma dla mnie sensu. Zylem spokojnie przez czternascie lat. Dlaczego mialbym to wszystko przekreslic?

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату