czterdziesci stop nizej widok byl inny, ale geometria ta sama. Reacher zobaczyl zwiedniete kwiaty oparte o poludniowy murek fontanny. Byly niewyraznymi kolorowymi plamami w oddali. Dalej ujrzal drzwi wydzialu komunikacji. Ludzie wychodzili z nich pojedynczo i dwojkami. Spojrzal na zegarek. Za dziesiec piata.
Dotarl do najdalej wysunietej na polnoc przecznicy First Street. Zatoczyl szeroki luk i poszedl jedna przecznica na poludnie oraz trzy na wschod, co doprowadzilo go do pietrowego parkingu od jego zachodniej strony. Wszedl na rampe i znalazl obiektyw kamery. Ten byl krazkiem brudnego szkla przymocowanym do zwyklej czarnej skrzynki, przysrubowanej
wysoko miedzy dwoma betonowymi dzwigarami. Pomachal do niej. Byla umieszczona zbyt wysoko. Powinna znajdowac sie nizej, na wysokosci tablic rejestracyjnych. Jednak wszystkie kolumny byly porysowane i poobtlukiwane od ziemi na wysokosc metra. I zabarwione tecza kolorow. Kierowcy sa nieostrozni. Zamontowana nizej kamera nie przetrwalaby dwoch
Wszedl na pierwsze pietro. Zmierzal do polnocno-wschodniego naroznika. Parking byl cichy i spokojny, ale pelny. Stanowisko, z ktorego korzystal James Barr, bylo zajete. Walka o miejsce do parkowania w centrum nie pozwala na sentymenty.
Granice miedzy stara a nowa czescia parkingu znaczyla potrojna barierka z rozpietej miedzy filarami tasmy. Standardowa zolto-czarna z ostrzezeniem UWAGA! NIE WCHODZIC, a ponizej i powyzej niej niebiesko-biala z nadrukiem NIE PRZEKRACZAC BEZ ZGODY POLICJI. Przedramieniem podciagnal wszystkie trzy w gore i przeszedl pod nimi. Nie musial przyklekac na jedno kolano. Nie musial niszczyc nogawki nowej pary dzinsow ani zostawiac masy bawelnianych wlokien, chociaz byl mezczyzna szesc cali wyzszym od Barra, a policyjna tasma zostala rozpieta szesc cali nizej niz ta srodkowa, ktora napotkal Barr. Doslownie wychodzil z siebie, zeby zostawic wszystkie mozliwe slady.
Reacher wszedl w mrok. Nowa konstrukcja miala w przyblizeniu prostokatny ksztalt. Jakies czterdziesci jardow z poludnia na polnoc, okolo dwudziestu ze wschodu na zachod. Co oznaczalo, ze Reacher dotarl do polnocno-wschodniego naroznika nowej czesci po trzydziestu pieciu krokach. Stanal szesc stop od balustrady i spojrzal na boki. Mial stad doskonaly widok. Nie musial przyciskac sie do kolumny. Nie musial ocierac sie o nia plecami niczym kon tarzajacy sie po lace.
Stal tam i patrzyl. Coraz wiecej ludzi wychodzilo z biur wydzialu komunikacji. Drzwi budynku prawie sie nie zamykaly. Niektorzy przystawali i zapalali papierosy zaraz po wyjsciu na zewnatrz. Inni szli na zachod, jedni szybko, drudzy powoli. Wszyscy skrecali, obchodzac polnocny koniec zbiornika fon-
tanny. Wszyscy omijali miejsce, gdzie zginely ofiary Barra. Kwiaty i swiece dzialaly zniechecajaco. Przypominaly. Trudno bylo odtworzyc scenerie wydarzen minionego piatku. Bylo to trudne, ale nie niemozliwe. Reacher obserwowal idacych i wyobrazil sobie, ze zmienili trase i poszli prosto. Powoli weszliby w lejkowate zwezenie. Jednak nie nazbyt wolno. Ponadto przechodziliby blisko. Polaczenie sredniego tempa marszu z niewielka odlegloscia zwiekszalo kat ostrzalu. Utrudnialo zadanie. Oto podstawowa zasada uzytkownika broni dlugiej. Ptak przelatujacy po niebie w odleglosci stu jardow to latwy cel. Ten sam ptak, lecacy z ta sama predkoscia szesc jardow przed toba to cel wyjatkowo trudny.
Wyobrazil sobie ludzi idacych z prawej strony na lewa. Zamknal jedno oko, wyciagnal reke i wycelowal palec. Klik-klik-klik, klik-klik-klik
Szesc strzalow, w tym jeden celowo chybiony.
Doskonaly wynik.
Oni nie zapominaja.
Opuscil reke wzdluz ciala. W polmroku bylo chlodno. Zadrzal. Powietrze bylo lepkie, wilgotne i przesycone zapachem wapna. W Kuwejcie bylo goraco. Powietrze falowalo, przepojone wonia rozgrzanego kurzu i pustynnego piasku. Reacher stal w budynku parkingu i pocil sie. Ulica ponizej byla rozpalona do bialosci. Morderczy skwar. Jak podmuch z hutniczego pieca.
Upal w Kuwejcie.
Cztery strzaly tam.
Szesc strzalow tu.
Stal i patrzyl na ludzi wychodzacych z budynku wydzialu komunikacji. Bylo ich mnostwo. Dziesiec osob, dwanascie, pietnascie, dwadziescia. Skrecali, obchodzac fontanne od polnocy, a potem skrecali ponownie i szli na zachod miedzy zbiornikiem a pawiem NBC. Szli, utrzymujac niewielkie odstepy od siebie. Gdyby jednak poszli tamtym zwezeniem, tworzyliby zbity tlum.
Mnostwo ludzi.
Szesc strzalow w cztery sekundy.
Poszukal wzrokiem kogos, kto by sie nie ruszal. Nie znalazl. Zadnych policjantow czy starcow w niedopasowanych garniturach. Odwrocil sie i poszedl po swoich sladach. Ponownie uniosl tasme, przeszedl pod nia i zszedl po rampie. Wyszedl na ulice i skrecil na zachod, kierujac sie w cien pod estakada. Zmierzal do biblioteki.
Przecial czterdziesci jardow otwartej przestrzeni i ruszyl wzdluz sciany budynku do wejscia. Musial przejsc obok kontuaru recepcji, ale nie przejmowal sie tym. Jesli Emerson zaczal rozdawac ulotki, to zacznie od urzedow pocztowych, barow i hoteli. Minie sporo czasu, zanim zacznie wypytywac bibliotekarki.
Nie zatrzymywany dotarl do holu i podszedl do automatow telefonicznych. Wyjal z kieszeni serwetke i zadzwonil do Helen Rodin. Odebrala po piatym dzwonku. Wyobrazil sobie, jak szuka w torebce aparatu, spoglada na wyswietlacz i wciska guziki.
– Jestes sama? – zapytal.
– Reacher?
– Tak – powiedzial. – Jestes sama?
– Tak – odparla. – A ty masz klopoty.
– Kto ci powiedzial?
– Moj ojciec.
– Wierzysz mu?
– Nie.
– Ide do ciebie.
– W holu jest policjant.
– Przewidzialem to. Wejde przez parking.
Rozlaczyl sie, wrocil obok recepcji i wyszedl bocznym wyjsciem. Wrocil pod estakade. Trzymal sie w jej cieniu, az znalazl sie na tylach wiezowca z czarnego szkla, naprzeciw wjazdu na parking. Rozejrzal sie na boki, po czym poszedl przed siebie. Minal furgonetki NBC, mustanga nalezacego zapewne do Ann Yanni i dotarl do windy. Nacisnal guzik i czekal. Spojrzal na zegarek. Piata trzydziesci. Wiekszosc ludzi
juz opuszczala budynek. Jadaca w dol winda niemal na pewno zatrzyma sie na parterze. Jadaca w gore moze nie. Przynajmniej taka mial nadzieje.
Kabina zjechala na parking i wysiadly z niej trzy osoby. Odeszly. Reacher wsiadl. Wcisnal czworke. Cofnal sie. Winda wjechala na parter i stanela w holu. Drzwi rozsunely sie jak kurtyna w teatrze. Policjant byl tam, cztery stopy od drzwi, zwrocony do nich plecami. Stal tak blisko, ze Reacher niemal moglby go dotknac. Jakis mezczyzna wsiadl do windy. Nie odezwal sie. Tylko skinal glowa, pozdrawiajac wspolpasazera. Reacher odpowiedzial uklonem. Facet wcisnal guzik szostego pietra. Drzwi sie nie zamknely. Policjant obserwowal ulice. Nowy pasazer ponownie nacisnal guzik. Policjant poruszyl sie. Zdjal czapke i przygladzil palcami wlosy. Drzwi zamknely sie. Winda ruszyla w gore.
Reacher wysiadl na trzecim i przecisnal sie przez gromadke ludzi czekajacych na winde. Drzwi biura Helen Rodin byly otwarte na osciez. Wszedl do srodka, a ona zamknela je za nim. Miala na sobie krotka czarna spodniczke i biala bluzke. Wygladala mlodo, jak uczennica. I byla zaniepokojona jak osoba bijaca sie z myslami.
– Powinnam cie wydac – powiedziala.
– Jednak tego nie zrobisz – zauwazyl Reacher.