– Nie – przyznala. – Powinnam, ale tego nie zrobie.
– Prawde mowiac, lubilem te dziewczyne – rzekl Reacher. – Slodki dzieciak.
– Wystawila cie.
– Nie mialem jej tego za zle.
– Ktos jej nie lubil.
– Trudno powiedziec. Uczucia nie mialy z tym nic wspolnego. Byla zbyteczna, to wszystko. Posluzyli sie nia.
– Ten manipulator naprawde nie chce, zebys sie tu krecil.
Reacher skinal glowa.
– To pewne jak diabli. Jednak ma cholernego pecha, poniewaz teraz juz nie wyjade. Sam sie o to postaral.
– Czy zostawanie tu w obecnej sytuacji jest bezpieczne?
– Wystarczajaco. Jednak ta historia z dziewczyna troche
ograniczy mi swobode dzialania. Dlatego ty bedziesz musiala
wykonac wiekszosc pracy.
Zaprowadzila go do gabinetu. Usiadla przy biurku. On trzymal sie z daleka od okna. Usiadl na podlodze i oparl sie plecami o sciane.
– Juz wzielam sie do roboty – oznajmila Helen. – Rozmawialam z Rosemary i sasiadami Barra. Potem wrocilam do szpitala. Mysle, ze szukamy faceta o imieniu Charlie. Niski, Sterczace czarne wlosy. Interesuje sie bronia. Mam wrazenie, ze jest skryty. I sadze, ze nielatwo bedzie go odnalezc.
– Kiedy pojawil sie na scenie?
– Chyba piec lub szesc lat temu. To jedyny stary przyjaciel, o jakim ludziom wiadomo. I jedyny, ktorego pamieta Barr.
Reacher skinal glowa.
– To do mnie przemawia.
– Ponadto Barr nie zna Jeba Olivera i nie zazywa narkotykow.
– Wierzysz mu?
– Tak, wierze – odparla Helen. – Naprawde. Teraz wierze we wszystko, co mowi. Twierdzi, ze przezyl czternascie lat nowego zycia, i nie moze uwierzyc, ze je przekreslil. Sadze, ze jest z tego powodu rownie rozgniewany jak wszyscy.
– Oprocz jego ofiar.
– Odpusc mu troche, Reacher. Tutaj dzieje sie cos dziwnego.
– Czy ten caly Charlie wie o Kuwejcie?
– Barr nie potrafil powiedziec. Jednak mysle, ze wie.
– Gdzie mieszka?
– Tego Barr nie wie.
– Nie wie?
– Spotykal sie z nim u siebie. Facet pojawial sie od czasu do czasu. Jak powiedzialam, trudno bedzie go znalezc.
Reacher nic nie powiedzial.
– Rozmawiales z Eileen Hutton? – spytala Helen.
– Z jej strony nic nam nie grozi. Armia nie chce, zeby to wyszlo na jaw.
– Znalazles tego faceta, ktory cie sledzil?
– Nie – rzekl Reacher. – Wiecej go nie widzialem. Widocznie go odwolali.
– Zatem znalezlismy sie w punkcie wyjscia.
– Jestesmy blizej rozwiazania zagadki. Zaczyna klarowac sie obraz sytuacji. Mamy co najmniej czterech facetow. Jeden to ten stary w garniturze. Drugi to niejaki Charlie. Trzeci to ktos duzy, bardzo silny i leworeczny.
– Kto taki?
– To on zabil zeszlej nocy dziewczyne. Ten w garniturze jest na to za stary, a wyglada na to, ze Charlie jest za maly. Slady wskazuja na to, ze zabojca byl mankutem.
– A czwarty to zakulisowy manipulator.
Reacher znow skinal glowa.
– Ukryty w cieniu, planuje i pociaga sznurki. Mozemy zalozyc, ze nie robi takich rzeczy osobiscie.
– Tylko jak mamy do niego dotrzec? Jesli odwolal tego, ktory cie sledzil, moze rowniez odwolac Charliego. Obaj sie przyczaja.
– Jest inna droga. Cala autostrada.
– Jaka?
– Nie zauwazylismy czegos oczywistego – rzekl Reacher. – Przez caly czas patrzylismy na to z niewlasciwej strony. Cala uwage skupilismy na tym, kto strzelal.
– A co powinnismy robic?
– Zastanowic sie.
– Nad czym?
– James Barr strzelil cztery razy w Kuwejcie. I szesc razy tutaj.
– W porzadku – powiedziala Helen. – Tutaj oddal dwa strzaly wiecej. Co z tego?
– Wcale nie – rzekl Reacher. – Niezupelnie. Przynajmniej jesli spojrzec na to z innej strony. Tak naprawde oddal tu cztery strzaly mniej.
– To smieszne. Szesc to o dwa wiecej od czterech, a nie cztery mniej.
– W Kuwejcie bylo straszny upal. W srodku dnia po prostu
nie do wytrzymania. Trzeba bylo byc swirem, zeby wychodzic z domu. Ulice byly prawie puste.
– I co z tego?
– To, ze w Kuwejcie James Barr zabil wszystkich, ktorych mial w polu widzenia. Jeden, drugi, trzeci, czwarty strzal i po zawodach. Oprocz tych czterech facetow na ulicy nie bylo nikogo. Tylko oni byli tacy glupi, zeby lazic w tym upale. A Barr zalatwil ich wszystkich. Rozwalil wszystkie kregle. Wtedy wydawalo sie to logiczne. Chcial zobaczyc rozowa mgielke. Pomyslalem, ze moglby zadowolic go widok jednej, ale najwyrazniej tak sie nie stalo. Tak wiec jego zachowanie mialo pewien upiorny sens. Skoro nie poprzestal na pierwszym strzale, musial dalej robic swoje, az zabraknie mu celow. Tak tez bylo. W Kuwejcie zabraklo mu celow.
Helen Rodin nic nie powiedziala.
– Tutaj jednak celow nie brakowalo – ciagnal Reacher. – W tym waskim przejsciu bylo ze dwanascie osob. Albo pietnascie. Na pewno wiecej niz dziesiec. On mial magazynek na dziesiec naboi. Mimo to oddal tylko szesc strzalow. Przestal. W magazynku zostaly cztery naboje. Tak wynika z notatek na tej wystawie dla gawiedzi, przygotowanej przez Bellantonia. I wlasnie o to mi chodzi. W Kuwejcie Barr zastrzelil wszystkich, ktorych mogl zabic, a tutaj czterech mniej, niz mogl. Zatem czynnik psychologiczny byl tutaj zupelnie inny. Tu Barr po-stanowil nie zbijac wszystkich kregli. Dlaczego?
– Moze sie spieszyl?
– Mial samopowtarzalna bron. Poczta glosowa zarejestrowala szesc strzalow w ciagu czterech sekund. Co oznacza, ze mogl oddac dziesiec strzalow w niecale siedem sekund. Te trzy sekundy nie mialyby zadnego znaczenia.
Helen nic nie powiedziala.
– Zapytalem go – powiedzial Reacher. – Kiedy widzialem sie z nim w szpitalu. Spytalem go, jak by to zrobil,
teoretycznie. Jakbysmy omawiali plan akcji. Zastanowil sie.
Zna ten teren. Powiedzial, ze zaparkowalby na estakadzie.
Za biblioteka. Powiedzial, ze opuscilby szybe i oproznil magazynek.
Helen nadal milczala.