– Tymczasem on nie oproznil magazynka – rzekl Reacher. – Przestal strzelac po oddaniu szesciu strzalow. Przerwal ogien. Chlodno i spokojnie. A to calkowicie zmienia sytuacje. Nie byl szalencem, ktory zamierza sterroryzowac cale miasto. I nie popchnieto go do tego dla rozkoszy rzezi. To nie byl przypadek, Helen. Tego nie zrobil psychol. Ten ktos mial w tym wlasny, jasno wytyczony cel. Dlatego na te sprawe nalezy spojrzec z innego punktu widzenia. Powinnismy byli dostrzec to wczesniej. Powinnismy zrozumiec, ze istotne sa ofiary, a nie strzelec. To nie byli tylko pechowcy, ktorzy znalezli sie w niewlasciwym miejscu i czasie.
– Byli celami? – spytala Helen.
– Starannie dobranymi – odparl Reacher. – I gdy tylko zostali zlikwidowani, Barr spakowal zabawki i odjechal. Z czterema kulami w magazynku. Snajper psychopata nie poprzestalby na tym. Naciskalby spust, az oproznilby magazynek. To nie byla bezmyslna rzez. To byl zamach.
W biurze zapadla cisza.
– Musimy dobrze przyjrzec sie ofiarom – rzekl Reacher. – I dowiedziec sie, kto chcial ich smierci. To doprowadzi
nas do tego, kogo szukamy.
Helen Rodin nie poruszyla sie.
– I musimy to zrobic naprawde szybko – dodal Reacher. – Poniewaz nie mam wiele czasu, a juz stracilismy
prawie trzy dni, patrzac na to wszystko od dupy strony.
Zmeczony trzydziestoletni lekarz konczyl swoj popoludniowy obchod na piatym pietrze szpitala stanowego. Jamesa Barra zostawil sobie na koniec. Czesciowo dlatego, ze nie oczekiwal zadnych dramatycznych zmian jego stanu zdrowia, a czesciowo dlatego, ze nic go to nie obchodzilo. Opiekowanie sie chorymi zlodziejami i oszustami to wystarczajaco niemile zajecie, ale leczenie wielokrotnego zabojcy to absurd. Podwojny absurd, bo gdy tylko Barr stanie na nogi, znow zostanie przywiazany do lozka i jakis inny lekarz wstrzyknie mu trucizne.
Trudno jednak zignorowac nakazy etyki lekarskiej oraz nawyk, a takze poczucie obowiazku, rutyne i przepisy. Totez lekarz wszedl do pokoju Barra i wzial jego karte choroby. Wyjal dlugopis, spojrzal na aparature, popatrzyl na pacjenta. Ten odzyskal przytomnosc. Poruszal galkami ocznymi.
Przytomny,
– Zadowolony? – zapytal lekarz.
– Niezbyt – odparl Barr. Komunikatywn
– Paskudna sprawa – rzekl i odlozyl dlugopis.
Kajdanki na prawej rece Barra cicho pobrzekiwaly o metalowa rame lozka. Prawa dlon drzala, palce byly lekko przykurczone, a kciuk i palec wskazujacy nieustannie sie ruszaly, jakby pacjent probowal uformowac z nieistniejacej brylki wosku idealna kule.
– Prosze przestac – powiedzial lekarz.
– Co przestac?
– Ruszac reka.
– Nie moge.
– To nowa przypadlosc?
– Mam ja od paru lat.
– Nie zaczela sie dopiero po przebudzeniu?
– Nie.
Lekarz spojrzal na karte. Wiek: czterdziesci jeden lat.
– Pije pan?
– Raczej nie – odparl Barr. – Czasem wypije lyk, zeby latwiej zasnac.
Lekarz nie uwierzyl mu i przewrocil kartke, zeby sprawdzic wyniki analiz toksykologicznych oraz badan watroby. Jednak W organizmie Barra nie wykryto zadnych substancji toksycznych, a watrobe mial zdrowa. Nie pije. Nie jest pijakiem. Wykluczone.
– Czy byl pan ostatnio u swojego lekarza? – zapytal.
– Nie jestem ubezpieczony.
– Zesztywnienie rak i nog?
– Lekkie.
– Czy druga dlon tez tak panu drzy?
– Czasem.
Lekarz znow wyjal dlugopis i nagryzmolil u dolu karty: Zauwazono drzenie prawej dloni, niepourazowe, alkoholizm wykluczony, zesztywnienie konczyn, mozliwe wczesne stadium PA?
– Co mi jest? – zapytal Barr.
– Zamknij sie – rzekl lekarz.
Potem, spelniwszy swoj obowiazek, przyczepil karte z powrotem do uchwytu w nogach lozka i opuscil pokoj.
Helen Rodin przetrzasnela kartony z materialem dowodowym i znalazla liste zarzutow postawionych Jamesowi Barrowi. Oprocz rozlicznych naruszen prawa stan Indiana wymienial pieciokrotne zabojstwo pierwszego stopnia o znamionach wymagajacych zaostrzenia kary i zgodnie z przepisami podawal imiona, nazwiska, plec, wiek, adresy i zawody wszystkich pieciu ofiar. Helen przejrzala liste, wodzac palcem w dol kolumn z adresami i zawodami.
– Nie widze zadnego oczywistego powiazania – powiedziala.
– Wcale nie twierdzilem, ze oni wszyscy byli celami – odparl Reacher. – Zapewne byla nim tylko jedna osoba. Najwyzej dwie. Pozostale zabito, zeby zatrzec slady. Zamach upozorowany na masakre. Tak mi sie zdaje.
– Wezme sie do pracy – powiedziala.
– Zobaczymy sie jutro.
Zszedl po schodach, zamiast skorzystac z windy, i niezauwazony dotarl na parking. Wyszedl na ulice, przeszedl na druga strone i znikl w cieniu estakady. Niewidzialny czlowiek. Zycie w mroku.
Postanowil poszukac platnego telefonu.
Znalazl go na bocznej scianie sklepiku spozywczego „Mar- tha's”, dwie przecznice na polnoc od taniego sklepu z odzieza, w ktorym robil zakupy. Telefon znajdowal sie naprzeciw szerokiego zaulka, ktory wykorzystywano jako niewielki parking. Na wszystkich szesciu kopertach staly samochody. Za nimi
wznosil sie mur, pokryty na gorze tluczonym szklem. Za spozywczym zaulek skrecal pod katem prostym. Reacher domyslil sie, ze niedaleko znow skreca i laczy sie na poludniu z rownolegla ulica.
Bezpieczne miejsce, pomyslal.
Wyjal z kieszeni przedarta wizytowke Emersona. Wybral numer telefonu komorkowego. Zadzwonil. Oparl sie ramieniem o mur, majac na oku oba konce zaulka i sluchajac pomrukiwania dzwonka.
– Tak? – zglosil sie Emerson.
– Zgadnij kto – powiedzial Reacher.
– Reacher?
– Zgadles za pierwszym razem.
– Gdzie jestes?
– Wciaz w miescie.
– Gdzie?