– Milo znow cie widziec – powiedzial.

– Minely dopiero trzy godziny – zauwazyla.

– Mowilem ogolnie. Po tak dlugim czasie.

Potem podszedl blizej i wzial jej twarz w dlonie. Jak niegdys, wsunal czubki palcow w jej wlosy, a kciukami dotknal kosci policzkowych.

– Czy powinnismy? – zapytala.

– Nie chcesz?

– Minelo czternascie lat.

– To jak jazda na rowerze.

– Myslisz, ze bedzie tak samo?

– Lepiej.

– O ile lepiej?

– Zawsze bylo dobrze – powiedzial. – Czyz nie? O ile

lepiej moze byc?

Przez dluga chwile stala nieruchomo. Potem zarzucila mu rece na szyje, a on pochylil glowe i pocalowali sie. Potem znowu, mocniej. I znow, dluzej. Czternascie lat zniklo. Ten sam smak, te same wrazenia. To samo podniecenie. Wyciagnela mu koszule ze spodni i rozpiela ja od dolu do gory, pospiesznie. Kiedy uporala sie z ostatnim guzikiem, przesunela dlon po jego piersiach, ramionach, plecach, az dotarla do talii i brzucha. Zrzucil z nog tenisowki. I skarpetki. Kopniakiem pozbyl sie spodni i rozwiazal jej pasek. Szlafrok sie rozchylil.

– Do licha, Hutton – powiedzial. – Nic sie nie zmienilas.

– Ty tez – powiedziala.

Potem ruszyli w kierunku lozka, potykajac sie, goraczkowo, przytuleni, jak jakies dziwne czworonogie zwierze.

***

Grigor Linsky pojechal na poludniowy koniec miasta. Sprawdzil bar salatkowy, a potem doki. Zawrocil i zaczal krazyc po waskich uliczkach, objezdzajac kolejne kwartaly domow, przystajac na skrzyzowaniach, zeby popatrzec na chodniki. Silnik cadillaca cicho mruczal. Skrzynia biegow zgrzytala na kazdym rogu. Byla to zmudna praca, wymagajaca cierpliwosci. Jednak miasto nie bylo duze. Zadnego ruchu. Zadnego tlumu. A nikt nie potrafi ukryc sie na zawsze. Grigor Linsky wiedzial o tym z doswiadczenia.

***

Potem Hutton lezala w ramionach Reachera i czubkami palcow badala to cialo, ktore kiedys tak dobrze znala. Zmienilo sie przez te czternascie lat. Wprawdzie powiedzial „nic sie nie zmienilas”, a ona odpowiedziala mu „ty tez”, ale wiedziala, ze oboje byli dla siebie uprzejmi. Wszyscy sie zmieniaja. Reacher, ktorego znala na pustyni, byl mlodszy i spalony sloncem, szybki i zwinny jak chart. Teraz byl ciezszy, a miesnie mial twarde jak stary mahon. Te blizny, ktore pamietala, wygoily sie i zblakly, a zastapily je nowe. Mial zmarszczki na czole. Takze wokol oczu. Jednak nos wciaz mial prosty, niezlamany. I wszystkie przednie zeby, jak trofea. Powiodla dlonia w dol

i dotknela jego knykci. Byly duze i twarde, pokryte stwardniala tkanka jak orzechy. Wciaz wojownik, pomyslala. Wciaz obtlukuje sobie rece, chroniac nos i zeby. Przesunela dlonie na jego piers. Mial tam blizne, na lewo od mostka. Rozerwane miesnie zagoily sie, pozostawiajac wglebienie, w ktorym miescil sie czubek jej palca. Rana postrzalowa. Stara, ale dla niej nowa. Zapewne kula z trzydziestkiosemki.

– Nowy Jork – wyjasnil Reacher. – Przed laty. Wszyscy pytaja.

– Wszyscy?

– Wszyscy, ktorzy ja widza.

Hutton przytulila sie do niego.

– Ilu ludzi ja widuje?

Usmiechnal sie.

– No wiesz, na plazach, w takich miejscach.

– A w lozku?

– W szatniach – dodal.

– A w lozku? – powtorzyla.

– Nie jestem mnichem – odparl.

– Bolalo?

– Nie pamietam. Trzy tygodnie bylem nieprzytomny.

– Tuz nad sercem.

– To byl maly rewolwer. Pewnie slaby ladunek. Powinien byl mierzyc w glowe. Tak byloby lepiej.

– Dla niego. Nie dla ciebie.

– Jestem szczesciarzem. Bylem nim i bede.

– Moze. Jednak powinienes uwazac.

– Staram sie.

***

Chenko i Vladimir wzieli polnocny koniec miasta. Trzymali sie z daleka od motelu. Tym zajela sie juz policja. Najpierw pojechali do baru sportowego. Weszli i sprawdzili lokal. W srodku bylo mroczno i prawie pusto. Najwyzej trzydziestu gosci. Zaden nie byl podobny do faceta ze zdjecia. Zaden nie byl Reacherem. Vladimir zostal przy drzwiach, a Chenko sprawdzil meska toalete. Drzwi jednej kabiny byly zamkniete. Chenko

zaczekal, az facet spusci wode i wyjdzie. To nie byl Reacher. Po prostu jakis facet. Chenko wrocil do Vladimira i razem wsiedli do samochodu. Zaczeli patrolowac ulice, powoli, cierpliwie, objezdzajac kazdy kwartal budynkow i przystajac na skrzyzowaniach, zeby popatrzec na chodniki.

***

Hutton podparla sie na lokciu i spojrzala na twarz Reachera. Oczy mial takie same. Moze troche zapadniete i o ciezszych powiekach. Jednak wciaz byly niebieskie i blyszczace jak krysztalki lodu w arktycznym sloncu. Jak jednobarwne, blizniacze jeziora polodowcowe, wysoko w gorach. Tylko ich wyraz sie zmienil. Czternascie lat temu byly przekrwione i zamglone odrobina gorzkiego cynizmu. Byly oczami zolnierza. Zandarma. Pamietala, jak leniwie omiataly pokoj, jak smiercionosne smugacze namierzajace cel. Teraz byly jasniejsze. Mlodsze. Bardziej niewinne. Byl starszy o czternascie lat, lecz znow patrzyl na swiat oczami dziecka.

– Niedawno sie ostrzygles – zauwazyla.

– Dzis rano – powiedzial. – Dla ciebie.

– Dla mnie?

– Wczoraj wygladalem jak dzikus. Powiedzieli mi, ze przyjedziesz. Nie chcialem, zebys pomyslala, ze jestem bezdomnym wloczega.

– A nie jestes?

– Owszem. Pewnego rodzaju.

– Jakiego rodzaju?

– Dobrowolnym.

– Powinnismy cos zjesc – powiedziala.

– Dobry plan.

Вы читаете Jednym strzalem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату