Reacher byl wiekszy niz przecietny mezczyzna i pod pewnymi wzgledami troche niezdarny, ale w razie potrzeby potrafil poruszac sie bezszelestnie i umial sledzic podejrzanych. Byla to umiejetnosc nabyta w trakcie dlugiej praktyki. Wymagajaca przede wszystkim ostroznosci i umiejetnosci przewidywania. Trzeba wyczuc, kiedy obiekt zwolni, przystanie, odwroci sie, obejrzy. Jesli tego nie potrafisz, musisz zachowac maksymalna ostroznosc. Lepiej ukryc sie dziesiec jardow dalej, niz ryzykowac wpadke.
Facet w skorzanej kurtce przeszukal zaulki i bramy po obu stronach ulicy. Niezbyt dokladnie, ale wystarczajaco. Zajrzaw-
szy wszedzie, ruszyl dalej, popelniajac ten sam blad co wszyscy niezbyt dokladni: uwazajac, ze jeszcze nie skrewil i obiekt nadal jest przed nim. Dwukrotnie konsultowal sie przez telefon. Mowil cicho, a jego glos nie zdradzal wzburzenia. Reacher przemykal od jednej smugi cienia do drugiej, trzymajac sie daleko w tyle, poniewaz zblizali sie do jasnych lamp na koncu ulicy. Prowadzone przez faceta w skorzanej kurtce poszukiwania staly sie coraz bardziej pobiezne. Widocznie stracil nadzieje i wpadl w panike. Od nastepnego zakretu dzielilo go jeszcze dwadziescia stop, gdy zatrzymal sie i znieruchomial.
Zrezygnowal. Tak po prostu. Stojac na srodku chodnika, wysluchal wiadomosci przekazanej przez telefon, odpowiedzial cos, a potem opuscil rece i rozluznil sie. Nieco zgarbiony, poszedl przed siebie, zwawo i glosno, nie kryjac sie, jak czlowiek nie myslacy o niczym innym procz tego, jak dostac sie z punktu A do punktu B. Reacher zaczekal chwile, az nabral pewnosci, ze to nie podstep. Potem ruszyl za nim, bezszelestnie przemykajac z cienia w cien.
Raskin minal drzwi baru sportowego i poszedl ulica. W oddali widzial juz samochod Linsky'ego. I Chenki. Oba cadillaki staly zaparkowane jeden za drugim przy krawezniku, czekajac na niego i na raport o klesce. No coz, oto jestem, pomyslal.
Jednak Linsky nie mial mu za zle porazki. Glownie dlatego, ze krytykowanie kogos wyznaczonego przez Zeka byloby krytykowaniem Zeka, a na to nikt by sie nie odwazyl.
– Pewnie zabladzil – orzekl Linsky. – Moze wcale nie chcial znalezc sie na tej ulicy. Pewnie nadlozyl drogi bocznymi uliczkami. Albo zboczyl gdzies, zeby sie odlac. Potrwalo to chwile, wiec znalazl sie za toba.
– Sprawdzales, czy nie idzie za toba? – spytal Vladimir.
– Oczywiscie – sklamal Raskin.
– I co teraz? – zapytal Chenko.
– Zadzwonie do Zeka – odparl Linsky.
– Bedzie strasznie wkurzony – zauwazyl Vladimir. – Prawie mielismy tego faceta.
Linsky zadzwonil ze swojej komorki. Przekazal zle wiesci i wysluchal odpowiedzi. Raskin obserwowal jego mine. Jednak z twarzy Linsky'ego nigdy nie dalo sie niczego wyczytac. Umiejetnosc nabyta w drodze wieloletniej praktyki, z koniecznosci. Ponadto rozmowa byla krotka. Odpowiedz Linsky'ego byla zwiezla. Niezrozumiala. Nieartykulowane trzaski w sluchawce.
Linsky rozlaczyl sie.
– Szukamy dalej – oznajmil. – W promieniu pol mili Od miejsca, gdzie widzial go Raskin. Zek przysle nam Sokolova. Mowi, ze w pieciu na pewno nam sie uda.
– Niczego nie mozemy byc pewni – zauwazyl Chenko. – Oprocz bolu tylka i bezsennej nocy.
Linsky podal mu telefon.
– No to zadzwon do Zeka i powiedz mu to.
Chenko zamilkl.
– Wez polnoc, Chenko – powiedzial mu Linsky. – Vladimir, poludnie. Raskin, sprawdz jeszcze raz wschod. Ja wezme zachod. Sokolov pojdzie tam, gdzie bedzie potrzebny, kiedy tu dotrze.
Raskin jak najszybciej poszedl z powrotem na wschod, ta sama droga, ktora przyszedl. Plan Zeka mial sens. Ostatnio widzial Reachera zaledwie przed kwadransem, a idacy ostroznie uciekinier nie mogl przejsc w tym czasie wiecej niz pol mili. Tak wiec elementarna logika wskazywala, ze Reacher jest niedaleko. W tym kregu o promieniu jednej mili. Juz raz go znalezli. Znajda i drugi.
Wrocil az do szerokiej i prostej ulicy prowadzacej do autostrady i skrecil na poludnie, w kierunku estakady. Wracal po swoich sladach. Przeszedl przez polmrok zalegajacy pod wiaduktem i skierowal sie ku pustej parceli na nastepnym rogu. Trzymal sie blisko sciany. Skrecil.
I wtedy sciana runela na niego.
A przynajmniej takie odniosl wrazenie. Otrzymal silny cios w tyl glowy, az zachwial sie i pociemnialo mu w oczach. Potem
spadl na niego kolejny cios, po ktorym ugiely sie pod nim kolana i upadl na twarz. Zanim stracil przytomnosc, poczul jeszcze czyjas reke grzebiaca mu w kieszeni i wyjmujaca telefon komorkowy.
Trzymajac w dloni cieply telefon, Reacher wrocil pod wiadukt. Oparl sie o betonowy filar szerokosci pokoju motelowego. Stanal tak, ze byl skryty w cieniu, lecz jego rece oswietlal blask pobliskiej lampy. Wyjal przedarta wizytowke z numerami telefonow i zadzwonil do Emersona.
– Tak? – odezwal sie Emerson.
– Zgadnij kto – powiedzial Reacher.
– To nie jest gra, Reacher.
– Tylko dlatego, ze ty przegrywasz.
Emerson nic nie powiedzial.
– No i co, latwo mnie znalezc? – zapytal Reacher. Nie dostal odpowiedzi.
– Masz dlugopis i papier?
– Oczywiscie.
– Zatem sluchaj – powiedzial Reacher. – I rob notatki. Podal mu numery rejestracyjne obu cadillakow.
– Podejrzewam, ze jeden z tych samochod byl przed piatkiem na parkingu, zeby zostawic styropianowy slupek. Powinienes sprawdzic numery rejestracyjne, przejrzec kasety, zadac kilka pytan. Znajdziesz zorganizowana grupe liczaca co najmniej szesc osob. Slyszalem kilka nazwisk. Raskin i Sokolov sa najwyrazniej niskiej rangi. Chenko i Vladimir. Ten ostatni wyglada na faceta, ktory mogl zabic dziewczyne. Jest wielki jak kamienica. Ponadto ich przywodca, ktorego nazwiska nie wymienili. Okolo szescdziesiatki i chyba po operacji kregoslupa. Rozmawial ze swoim szefem, ktorego nazywal Zekiem.
– To rosyjskie nazwiska.
– Tak sadzisz?
– Oprocz Zeka. Co to za nazwisko?
– To nie nazwisko. Zek to okreslenie. Po prostu pseudonim.
– Co oznacza?
– Poczytaj sobie w podrecznikach historii, to sie dowiesz.
Cisza. Odglos pisania.
– Powinienes tu przyjsc – powiedzial Emerson. – Porozmawiac ze mna w cztery oczy.
– Jeszcze nie – odparl Reacher. – Rob, co do ciebie nalezy, a wtedy sie nad tym zastanowie.
– Robie, co do mnie nalezy. Tropie zbiega. To ty zabiles te dziewczyne. Nie jakis facet, o ktorym gdzies slyszales, wielki jak kamienica.